Po trzech latach od wydania ostatniej studyjnej płyty Thievery Corporation uraczyli swoich fanów nowym materiałem. Wydany z końcem czerwca album „Culture of Fear” nie jest w dorobku chłopaków niczym przełomowym, niemniej jednak warto poświęcić niespełna 50 minut na zapoznanie się z jego zawartością.
Thievery Corporation istnieją już od 16-tu lat i mimo, że nie osiągnęli jeszcze pełnoletności, są już na tyle ukształtowani, że nie muszą przeprowadzać muzycznych rewolucji. Eric Hilton i Rob Garza grają po prostu to, na co mają ochotę, przy okazji jak zwykle zabierając głos w sprawach ważnych dla współczesnego świata. Ostatnia, wydana w 2008 roku płyta „Radio Retaliation” traktowała między innymi o zdecydowanym sprzeciwie wobec polityki ówczesnego prezydenta USA G. W. Busha. Tym razem duo w tytułowej kompozycji zwraca uwagę na problem terroryzmu i panicznego strachu, jaki wywołuje on w obywatelach. Mimo tak poważnego tematu materiał, który Panowie prezentują na „Culture of Fear”, nie jest gorzkim manifestem bezsilności. Melodie mają wydźwięk jak najbardziej pozytywny, wszak po Thievery Corporation nie można spodziewać się niczego innego jak tylko dobrych fluidów. Ich brzmienie jest tak charakterystyczne, że od pierwszych sekund albumu wiadomo już kto i co będzie nam grał.
Panowie wykorzystali sprawdzony patent i zaprosili do nagrań wokalistów, m. in. znaną już z poprzednich wydawnictw, pochodzącą z Iranu Lou Lou, Jamajczyka Sleepy’ego Wondera czy frontmankę Bitter:Sweet Shanę Halligan. Tchnęli oni w album ducha multikulturowości, który na przekór wszystkim fundamentalistom wskazuje jak wiele piękna kryje w sobie różnorodność. Miłośnicy reagge’owych klimatów nie będą zawiedzeni współpracą ze wspomnianym Sleepym Wonderem i Ras Pumą – utwory w ich wykonaniu to kawał dobrego bujania, włączcie choćby „Stargazer”. Numer tytułowy i rapujący w nim Mr Lif też daje radę. Totalnie rozbrajające jest wykonanie przez Lou Lou pozostającego nieco w klimacie Air utworu „Take My Soul”. Od teraz to mój numer jeden w całym dorobku Thievery. Z kolei „Where It All Stars” dzięki charakterystycznemu rytmowi perkusji przypomina nieco melodie The Koop.
„Cuture of Fear” może być zawodem dla tych, którzy tęsknią za początkowym brzmieniem duetu. Jednak nawet jeśli album nie spełni wszystkich ich oczekiwań, z pewnością będą mogli wykorzystać go jako antidotum na nadchodzącą coraz większymi krokami jesienną depresję.
ESL Music| 2011
Nie możemy wymagać od nich by nagrali drugi ‚the Richest Man of Babylon”, ta płyta jest zbyt idealna. Album dobry, trudno wyróżnić poszczególne piosenki, ale przyjemnie słucha się jako całości.
Przyzwoity album, faktycznie cholernie dobrze wchodzi, ale nie podniecam się, jak niegdyś Mirror Conspiracy…
Baaaaaardzo ładny album. Rzeczywiście, nie jest przełomowy, nie mniej słucha się go wybitnie przyjemnie. Miałem nadzieję, że TC powrócą do brzmienia znanego z „The Richest Man In Babylon” i „The Mirror Conspiracy”. Brakowało mi go.