Wpisz i kliknij enter

Alog – Unemployed

To już piąty album norweskiego duetu, który powołany do życia został pewnego zimowego, mroźnego dnia 1997 roku. Od tego czasu Espen Sommer Eide i Dag-Czy Haugan konsekwentnie realizują swoją muzyczną koncepcję, polegającą na łączeniu brzmień akustycznych oraz elektronicznych w niejednoznaczną i pasjonującą całość. Na „Unemployed” chyba nigdy jeszcze nie byli tak bliscy przekucia głoszonych przez siebie teorii w praktykę. Włożyli w ten album naprawdę kupę pracy, czasu i serca. Alog nagrywali materiał w wielu różnych lokalizacjach. Na ich mapie pojawiają się takie miejsca jak San Francisco, czy górnicze norweskie miasteczko Bjørnevath. Muzycy uważają, że każda przestrzeń, określone miejsce, czy miasto, mówi swoim własnym, indywidualnym językiem. Trzeba się w niego wsłuchać, zrozumieć go. Można też ten język zarejestrować na odpowiednim sprzęcie i połączyć z własną twórczością. Tak właśnie zrobił duet. Norwedzy wzięli się także za przeczesywanie starych, 78RPMowych kolekcji płyt z północnej części ich kraju i pożyczyli sobie, co ciekawsze dźwięki. Na ich specjalne zamówienie zbudowano unikalne instrumenty w pracowniach NOTAM w Oslo i BEK w Bergen. Chodziło oczywiście o możliwość uzyskania nietypowych i oryginalnych dźwięków.

Wszystkie te poczynania, nie są tylko sztuką dla samej sztuki, ale szczerą chęcią poszukiwań nowych dróg artystycznego wyrazu przez obu artystów. „Unemployed” to dzieło kompletne, niezwykle eklektyczne i dziwaczne (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Każda z czternastu kompozycji stanowi osobną historię, z wyraźnie zarysowanymi ramami. Jest to muzyka nieprzewidywalna, zbudowana, jakby, z żywej tkanki, posiadająca własne serce i duszę. Słychać, że eksperymentowanie sprawia Alog dużo radości. Zespół nie bał się sięgnąć daleko poza to, co oczywiste i określone. Ciężko mówić o jakichkolwiek strukturach, jakie przybierają utwory. Wszystkie dźwięki swobodnie płyną, czasami się zapętlają, jeszcze, kiedy indziej, niespodziewanie przeskakują na zupełnie inne tory, by za chwilę zahipnotyzować słuchacza swoim jednostajnym tempem. Wszystko jest tutaj pozakrzywiane, czasoprzestrzeń nie gra żadnej roli, to, co racjonale i logiczne wydaje się naraz śmieszne i groteskowe.

„Orgosolo” prowadzony jest przez klaustrofobiczne organy, uzupełniane przez instrumenty dęte i cudaczne chroboty czy pochrząkiwania. Kawałek tytułowy może na początku drażnić swoim prostym i jednostajnym bitem, ale kiedy tylko pozwolimy wedrzeć się tej psychodelicznej melodii do naszej głowy, robi się naprawdę ciekawie. „Januar” przywołuje ducha krautrocka lat 70., a „Last Day At The Assebly Line” plemienny hołd, oddany duchom tajemniczych, mrocznych lasów. W „The Weatheman” jazzowa perkusja ciekawie kontrastuje z wokalnymi i elektronicznymi przeszkadzajkami, których pełno jest na przestrzeni całego albumu. „Zebra” to moc przetworzonego wokalu, który nie należy ani do kobiety, ani do mężczyzny, ale do jakiejś kosmicznej istoty. Prawdziwą ambientową ucztę stanowi natomiast, „The Mountaineer”. Pojawiają się tu piski skrzypiec, próbujące rozedrzeć senną i anielską atmosferę, co przypomina mi dążenia jakiś tajemniczych, podświadomych żądz do zdobycia kontroli nad umysłem człowieka.

Krótkie podsumowanie? Alog mieszają w swoim magicznym tyglu ziarenka o różnym kolorze, różnej masie i objętości, wyłuskane z nieznanych roślin, pochodzących z dalekich, obcych krajów. Przyrządzają następnie wywar, który choć wygląda dziwnie i nieapetycznie, smakuje naprawdę wyświnicie. Najlepiej pić go powoli, delektując się każdym łykiem. „Bezrobotni” wykonali kawał dobrej pracy.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
dilmun
dilmun
12 lat temu

Tak, oni zawsze potrafią mnie uwieść swoją twórczością i przenieść w „inne miejsca” 🙂

Yulquen
Yulquen
12 lat temu

wspaniała płyta, melanż elektroniki,(kraut,post)rocka i awangardy, zabiera w miejsca równie magiczne jak BoC tylko innego typu wehikułem, wogóle wcześniejsze „Alogi” też przecież

Polecamy