Wpisz i kliknij enter

Mroczna strona osobowości

W najbliższą niedzielę w Parku Śląskim w Chorzowie odbędzie się impreza Silesia In Love. Jej gwiazdą jest weteran mocarnego techno – Chris Liebing. Rozmawialiśmy z nim z tej okazji.

– Twoja kariera didżeja i producenta techno trwa już ponad dwie dekady. Jak zmieniłeś się w tym czasie?

– Jak każdy z nas, również ja ciągle się rozwijam, zarówno pod względem osobistym, jak i zawodowym. W tym drugim przypadku najbardziej widoczne jest to w kwestii mojego didżejskiego ekwipunku. Zaczynałem od grania z dwóch magnetofonów kasetowych, a teraz wykorzystuję w pełni kontrolowany komputerowo zestaw. I wierzę, że ta nowoczesna technologia pozwala mi w pełni realizować moje obecne wyobrażenie o prezentowaniu muzyki na żywo. Jeśli chodzi o rozwój osobisty, to kiedyś robiłem wszystko, aby osiągnąć jakiś cel. Teraz po prostu cieszę się tym, co mogę aktualnie tworzyć, nie zastanawiając się za bardzo, gdzie mnie to zaprowadzi.

– Zaczynałeś w legendarnym klubie Omen we Frankfurcie. Obecnie grasz przeważnie na wielkich imprezach tanecznych dla tysięcy ludzi. Czy w tej sytuacji występy w klubach są dla Ciebie jeszcze atrakcyjne?

– Jasne. Bo tam pojawia się zupełnie inna energia niż podczas wielkich imprez. Jest bardziej intensywnie i intymnie. Można zagrać dłużej i stworzyć coś wyjątkowego dla mniejszej widowni. Ale najwspanialszą rzeczą w zawodzie didżeja jest to, że można występować w klubach i na dużych rave`ach.

– Jako jeden z pierwszych zagrałeś na Ibizie ciężkie techno. Jak Cię przyjęła tamtejsza publiczność klubowa, przyzwyczajona do lekkiego house`u?

– Miałem okazję obserwować ciekawe reakcje, nie tylko na Ibizie. Również w USA grałem kilka razy dla ludzi, którzy niespecjalnie byli zainteresowani techno. I za każdym razem okazywało się, że jeśli naprawdę w pełni cieszysz się muzyką, którą prezentujesz, jakkolwiek tłum nie byłby z nią obeznany, to i tak złapie wibrację i będzie się bawił równie dobrze, jak ty. Wiele razy po takich występach przychodzili do mnie ludzie, którzy na co dzień słuchają house`u lub hip-hopu i mówili, że świetnie bawili się podczas mojego setu, mimo, że nie mogli jak zazwyczaj śpiewać lub gwizdać do melodii granych przeze mnie utworów. Zawsze i wszędzie największe znaczenie ma nastawienie do publiczności i odwaga, jak daleko można się posunąć, aby ją zabrać w świat swojej muzyki.

– Miniona dekada w klubowej muzyce elektronicznej była zdominowała przez minimal. Ty pozostałeś wierny mocnemu techno. Trudno było przetrwać?

– Szczerze powiedziawszy – nie. Naprawdę nie mogę sobie przypomnieć żadnych trudnych chwil z tamtego okresu w swojej karierze. To było wyzwanie, które pozwoliło mi lepiej grać moją muzykę i przemyśleć na nowo to, co robię. I muszę przyznać, że minimal też na mnie wpłynął. Moje sety stały się wolniejsze, co okazało się dla nich dobre, ponieważ sprawiło, że pojawiło się w nich więcej miejsca na groove i bas pomiędzy uderzeniami bitu. Nie, to nie był trudny czas, bo z radością zawsze witam wszystkie wyzwania, które przynoszą jakiekolwiek zmiany.

– Dzisiaj znowu wiodącą siłą w elektronice jest industrialne techno. Ty grasz taką muzykę od początku swej kariery. Co Cię fascynuje w tych ciężkich i mrocznych dźwiękach?

– Tak naprawdę to… nie mam pojęcia. Chyba musiało się wydarzyć coś szczególnego, kiedy byłem dzieckiem w łonie matki albo później, co zwróciło mnie ku takim ciemnym i chwilami melancholijnym brzmieniom. Co ciekawe – nie ma to wpływu na moją psychikę, ponieważ prywatnie jestem całkiem szczęśliwą osobą. Może w tej muzyce ujawnia się skrywana gdzieś w podświadomości mroczna strona mojej osobowości?

– Niektórzy młodzi producenci – choćby nagrywający dla Twojej wytwórni Tommy Four Seven – próbują w ciekawy sposób łączyć techno z połamanymi rytmami rodem z dubstepu. Interesują Cię takie eksperymenty?

– Oczywiście, bardzo mi się podoba, że właśnie młodzi artyści próbują wprowadzić nową rytmikę do muzyki tanecznej. Bo to otwiera elektronikę na zupełnie odmienne wpływy i przerywa czasami nużącą monotonię wynikającą z powszechnego wykorzystywania bitów na cztery czwarte. Naprawdę jestem podekscytowany tym, co teraz dzieje się w nowej muzyce.

– Twój album „Evolution” to jedno z najwspanialszych dzieł w historii techno. Ale ta płyta ukazała się aż dziewięć lat temu. Dlaczego tak rzadko nagrywasz?

– Dzięki za miłe słowa! Po prostu nie postrzegam siebie w pierwszej kolejności jako producenta. Uwielbiam tworzyć muzykę, ale nie potrafię pracować według jakiegoś ściśle określonego planu. Na dzień dzisiejszy nawet nie myślę o nagraniu nowego albumu, choć zdaję sobie sprawę, że poprzedni ukazał się prawie dekadę temu. U mnie jest inaczej – ja podążam za natchnieniem, rozglądam się, gdzie mnie zaprowadziły nowe inspiracje i dopiero wtedy siadam i robię nowy materiał. To chyba najlepszy sposób na tworzenie kolejnych płyt. Nigdy nie mówię sobie: „Rany, to już tak długo, muszę szybko nagrać nowy album!”. Był czas, kiedy właśnie tak myślałem, próbowałem wtedy coś robić, ale to nie działało. Dlatego teraz podążam za tym, co napotykam na swej drodze – i być może kiedyś urodzi się z tego nowy album.

– Bardzo lubię Twój wspólny album ze Speedy J – Collabs 3000. Planujesz dalszą współpracę z tym holenderskim producentem lub innymi artystami?

– Wspaniale było tworzyć razem ze Speedy J, ciągle gramy sporo wspólnych koncertów, choćby niedawno na Detroit Movement Festivalu. Wiele się nauczyłem od tego utalentowanego producenta, który ma niewiarygodnie wprost wyposażone studio. On jest niemal legendą na współczesnej scenie elektronicznej. Świetnie było pracować z nim przez te ostatnie dziesięć lat. Jeśli czas pozwoli, to chętnie znowu wrócimy razem do studia. Ale jak na razie jesteśmy bardzo zajęci promowaniem własnych wytwórni – on zajmuje się Electric Deluxe, a ja – CLR. Na horyzoncie jest również wiele innych kolaboracji, ale obecnie muszę się skoncentrować na nadaniu ostatnich szlifów nagraniom innych artystów, które niebawem ukażą się nakładem mojej tłoczni.

– Wygląda na to, że trudno być jednocześnie didżejem, producentem i szefem wytwórni.

– Raczej nie, ale rzeczywiście jest to czasochłonne, dlatego trzeba znaleźć odpowiednią równowagę, aby didżejowanie na tym nie ucierpiało. Bo zawsze trzeba mieć chwilę, aby wyszukać ciekawe nowości do zagrania czy popracować nad swoim sprzętem. Ostatnio, jak zauważyłeś, trochę odpuściłem tworzenie własnej muzyki, ponieważ poświęciłem się produkowaniu i miksowaniu innych projektów. To daje mi w tej chwili największą radość. Najlepsze w prowadzeniu tych trzech działalności jest jednak to, że kiedy któraś z nich cię znudzi, możesz całą energię włożyć w inną. W ten sposób zawsze zajmujesz się czymś, co cię aktualnie naprawdę bawi.

– Sytuacja na elektronicznej scenie ciągle się zmienia. Jak widzisz jej przyszłość?

– Generalnie ciągle bazujemy na pomysłach, które pojawiły się dziesięć czy dwadzieścia lat temu. Zmianom sprzyja rozwój technologii, dzięki któremu można obecnie prezentować muzykę na żywo na różne sposoby, wykorzystywać wizualizacje i inne pomysły. Teraz mamy kryzys ekonomiczny – ale wierzę, że muzyka zawsze będzie miała szczególne miejsce w życiu ludzi, bez względu na to, jakie będą warunki gospodarcze. Dlatego też nie ma też znaczenia, jak będzie odtwarzana i dystrybuowana – analogowo czy cyfrowo. Bo dobra muzyka zawsze się obroni – ponieważ pochodzi z ludzkiego serca. Stamtąd wywodzi się również techno i w takiej formie będziemy też chcieli je rozwijać.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

Cały czas szukam swojego miejsca – rozmowa z Ku Ku

Ku Ku, czyli Adam Skrzypkowski, wydał niedawno album „ESC EP”, który był pretekstem do rozmowy o grach wideo, animacjach, polskiej muzyce elektronicznej, japońskim techno oraz pracach