Wpisz i kliknij enter

Fernando Lagreca – Childhood Is All We Have


Przyzwyczailiśmy się już, że muzyczna emigracja z Ameryki Południowej na Stary Kontynent wyspecjalizowała się w nieco surowej, ale niezwykle tanecznej elektronice. Brazylia dała nam Gui Borrato, Chilijczyk Ricardo Villalobos podniósł wysoko poprzeczkę w minimal techno, a jego krajan Matias Aguayo dodał wszystkiemu niemal latynoskiej energii. W tym zestawieniu Urugwajczyk Fernando Lagreca raczej nie znajdzie miejsca.

O ile wyżej wymienieni odnaleźli się przede wszystkim na niemieckiej scenie, o tyle Lagreca wybrał słoneczną Barcelonę, gdzie realizuje pasję do muzyki elektronicznej w zdecydowanie bardziej melancholijnej odsłonie. W lipcu zaliczył on debiut w barwach oficyny Irregular, choć jego samego trudno nazwać debiutantem. Płyta „Childhood is all we have” to siódme wydawnictwo w jego dorobku, a zarazem – jak mówi sam muzyk – pierwsze tak spójne. I rzeczywiście, już sam tytuł może sugerować, że płyta będzie płytą z koncepcją. Album to dziewięć kompozycji tworzących razem spójny, synthpopowy pejzaż z krótkimi wyprawami w stronę IDM-u, jak przy „Introspective Space”. Już od pierwszego utworu „Dream and Go” słyszymy, że Lagreca nie stroni od rozmarzonych elektronicznych dźwięków i bez wstydu (słusznie!) korzysta z dorobku italo disco.

Lagreca nie kryje się z sympatiami do takich wykonawców, jak jak Air, Kavinsky, czy nawet Giorgio Moroder i Tangerine Dream. W tych dźwiękach odnajdą się też bez problemu fani kosmicznych brzmień spod znaku Lindstrøma (wsłuchajcie się w tytułowy utwór). Bardziej wtajemniczeni mogą mieć skojarzenia z całkiem chyba już zapomnianymi nazwami, jak belgijski Telex, czy elektroniczne eksperymenty kompozytora Roberto Cacciapagli z obdarzoną uroczym głosem modelką Ann Steel. Część utworów to kompozycje instrumentalne, w części śpiewa Lagreca. Jako muzyk i producent w jednym ma świadomość swoich możliwości, zdecydował się więc na przytłumiony wokal na tle syntezatorów (to nie jest płyta „uszyta” na laptopie), co może momentami budzić skojarzenia z utworami New Order.

Trudno szukać tu pretendenta do parkietowego hitu. Płyta płynie spójnie od utworu do utworu, nie siląc się na stylistyczne wolty. Ale choćby z takim „Swim Love Paradise” można odbyć niejedną podróż. Pociągiem nad morze, albo sercem w głąb siebie.  Bo chyba o to muzykowi chodziło.

 
[embeded: src=”http://www.junostatic.com/ultraplayer/07/MicroPlayer.swf” width=”400″ height=”130″ FlashVars=”branding=records&playlist_url=http://www.juno.co.uk/playlists/builder/1991599-02.xspf&start_playing=0&change_player_url=&volume=80&insert_type=insert&play_now=false&isRe lease=false&product_key=1991599-02″ allowscriptaccess=”always”]







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
T.a
T.a
11 lat temu

Ha! Nie może być. Myślałem, że ten człowiek już nigdy niczego nie wyda. Jego „Nadador” to jedna z najlepszych ambientowych płyt, jakie znam.

trackback

[…] NOWAMUZYKA (PL) Album reviewed by Monika Jagiełło […]

Polecamy