Jedną z gwiazd tegorocznej edycji Unsound Festivalu będzie Gathaspar. To obecnie chyba najciekawiej rozwijający się producent rodzimej elektroniki. Rozmawialiśmy z nim z tej okazji.
– Jesteś reprezentantem najmłodszej generacji producentów nowej elektroniki. Kiedy zaczynałeś świadomie odbierać muzykę, techno i house były stałym elementem dźwiękowego krajobrazu. Jak trafiłeś na te brzmienia i co Cię w nich zachwyciło?
– Na początku słuchałem raczej hard techno, nawet trance. Chociaż upodobania muzyczne zmieniały mi się dosyć szybko. Myślę, że autentyczny zachwyt pojawiał się, gdy zacząłem słuchać bardziej ambitnej elektroniki, dubu. Zafascynowała mnie ta powtarzalność, przestrzeń. Dzięki niej można oderwać się od rzeczywistości i przeżyć coś duchowego, głębokiego. To jest ogromna frajda. Muzyka elektroniczna nie była jedynym elementem moich zainteresowań. W okresie, kiedy stawiałem pierwsze kroki z produkcją, dużo słuchałem muzyki klasycznej, filmowej.
– Większość elektronicznych producentów zaczyna najpierw od didżejowania, aby dopiero potem przejść do tworzenia własnej muzyki. W Twoim przypadku też tak było?
– Ja też didżejowałem – dwa miesiące w swoim pokoju. Stwierdziłem, że to nie dla mnie. Jednak chciałem zajmować się muzyką i zacząłem spędzać dużo czasu przy Abletonie. Po dwóch latach powstał materiał na album „Artificial Respiration”. Didżejowanie to nie dla mnie. I’m not a DJ, i’m Gathaspar!
– Twój płytowy debiut był od razu wielkim wydarzeniem: bo nagrałeś wspólną płytę ze znanym niemieckim producentem MRI, która została opublikowana nakładem jego wytwórni Resopal Schallware. Jak doszło do tej kolaboracji i jak ona naprawdę wyglądała?
– Kolaboracja miała być bardziej dla celów promocyjnych. Ostatecznie płytę nagrałem sam. Odnoszę wrażenie, że ludzie poznają ją dopiero teraz w związku z moimi nowymi wydawnictwami. Wówczas miałem przeświadczenie, że będzie to szeroko zauważone wydarzenie, a jednak nie wywołało ono większego zainteresowania. Na polskich portalach muzycznych ukazała się tylko Twoja recenzja, która była bardzo pochlebna i za którą dziękuję.
– Właściwie do dzisiaj Twoje płyty ukazują się nakładem wyłącznie zachodnich wytwórni. Jak udało Ci się dotrzeć do Numbolic czy Thema i zainteresować je swoją muzyką?
– Wysyłałem 6-7 utworów i obie wytwórnie były zainteresowane wszystkimi produkcjami. Podkreślały, że są to świeże brzmienia i że mają swoją wartość. Z Numbolic była to tylko jednorazowa współpraca. Z kolei nowojorska Thema wydała już dwie moje EP-ki i zapewne coś jeszcze na niej wydam. Mimo, iż jest to niewielka wytwórnia, to ma swoją jakość i jest ceniona. To właśnie z ostatnio wydanej tam płyty utwór „She’s Not From Here” trafił na nową kompilację „The Sound Of The Thirteenth Season” Svena Vätha.
– Świadomie omijasz polski rynek fonograficzny?
– Będę brutalny i zapytam: czy taki rynek istnieje? Nie widzę żadnej wytwórni z wizją konsekwentnego działania.
– Obecnie jesteś jednym z producentów związanych ze słynną niemiecką firmą Freude am Tanzen. Odpowiada Ci jej profil artystyczny?
– Przede wszystkim odpowiadają mi ich profesjonalizm i podejście do artysty. Czuję się naprawdę wolny tworząc dla Freude am Tanzen. Podkreślają, że zależy im na producentach, którzy wydają muzykę z sygnaturą. Umożliwiają mi pozostanie na swojej drodze i pełną swobodę. Oprócz tego panuje tam rodzinna atmosfera, co bardzo mi odpowiada i uważam, że jest to bardzo ważny czynnik współpracy między wytwórnią a artystą.
– Twój debiut dla Resopal Schallware był mocno osadzony w klimatach post-techno rodem z końca lat 90. w stylu wytwórni Mille Plateaux. Takie dźwięki fascynowały Cię w pierwszym okresie działalności?
– W tamtym okresie duży wpływ wywarła na mnie muzyka Andreasa Tilliandera. Takie brzmienie fascynowało mnie i fascynuje cały czas. Kiedyś określane jako brzmienie Mille Plateaux, dziś raczej jako Modern Love. Ostatnie utwory, nad którymi pracuję, nawiązują do tych brzmień z pierwszego albumu. Zresztą mam kilka produkcji, które są w tej stylistyce, a nie zostały wydane. Takie brzmienia powracają i mam nadzieję, że będą coraz mocniej odczuwalne na scenie.
http://www.youtube.com/watch?v=5SQXS2pQDA4
– Już wydany przez Numbolic rok później „Hurry Up Pony” pokazał Twój zwrot w stronę mocno dubowych brzmień. Co go spowodowało?
– Zapewne inspiracje. Dub jest dla mnie wszechobecny. Ze względu na mój krótki staż z produkcją w tamtym czasie dużo eksperymentowałem z dźwiękiem, poznawałem nowe rejony. W mojej twórczości można zauważyć zwroty w różne regiony brzmieniowe. To dlatego, że muzyka sama do mnie przychodzi. Ja jej nie szukam. Nigdy się nie ograniczam a tylko staram się czerpać z całej palety dźwiękowej i tego, co w danym momencie czuję.
– No właśnie: potem objawiłeś zainteresowanie folklorem – i to tym polskim, niewykorzystywanym do tej pory w jakiś specjalnie kreatywny sposób przez rodzimych producentów nowej elektroniki. Nie bałeś się, że wyjdzie z tego przysłowiowa „cepelia”?
– Wierzę w swoją muzykę. Nie miałem takich obaw. Założyłem, że tylko w połączeniu z mrocznym, eksperymentalnym techno przyniesie to pożądany efekt. Przy emocjonalności i prawdziwości tych pieśni – Józefa Myszki z Błazen – surowość eksperymentalnej elektroniki będzie wartością dodaną i nie przyniesie efektu „przesłodzenia”. Każda sztuka się obroni, kiedy jest prawdziwa.
– Mimo, że sięgasz po techno i house, traktujesz te estetyki w eksperymentalny sposób, mieszając je z innymi gatunkami i unikając jednoznacznej funkcjonalności klubowej. Skąd u Ciebie taka niepokorna postawa?
– Nie używam prostych, sprawdzonych chwytów, które dają tylko klubową funkcjonalność. Nie byłoby to dla mnie żadnym wyzwaniem. Wyzwaniem dla mnie jest budowanie utworu przy użyciu niekonwencjonalnych dźwięków. Szczególnie, jeśli chodzi o sekwencje perkusyjne i linie basowe. Lubię eksperymentować. Poruszam się w takim obszarze w jakim dobrze się czuje. Mam swoją drogę i jest ona dla mnie naturalna. To pytanie bardzo pasuje też do opisu muzyki Ricardo Villalobosa. Bardzo go cenię jako producenta.
– Niektóre tytuły Twoich nagrań, choćby te polskie, jak „Adoracja sakramentek” czy „Powstanie” świadczą być może o ich niekonwencjonalnych źródłach inspiracji – jak rodzima duchowość czy historia. Tak jest naprawdę?
– Moja muzyka jest moim uzewnętrznieniem, dlatego czuć w niej uduchowienie. Niektóre tytuły nawiązują do jakiś moich przemyśleń, jednak nie ukazuję ich w sposób oczywisty. Nie chcę, aby znaczenie tych tytułów było znane. Chcę zostawić to woli wyobraźni słuchaczy. Ale cieszę się, że jest chęć poznania tych źródeł.
– Miałeś okazję zagrać w wielu znanych klubach zachodniej Europy. Jakie widzisz różnice między polską a zagraniczną sceną elektroniczną?
– Niemiecka scena przoduje. To nic nowego. To tak samo jakby porównać polską i niemiecką gospodarkę czy infrastrukturę. Tutaj wsiadasz w auto i autostradą dojeżdżasz gdzie chcesz, u nas… w pole. Niemiecka scena to nie tylko Berlin. Dobre kluby są także w Hamburgu, Monachium, Kolonii. U nas trudno doszukać się regularnych klubów w takich miastach jak Wrocław, Łódź czy Kraków. Na pewno trzeba docenić u nas festiwale, które stoją na wysokim poziomie. Unsound, Audioriver, Nowa Muzyka czy ostatnio także Uptodate.
– Najważniejszy był występ w Panorama Barze? Jak go wspominasz?
– Zagrać w Panorama Bar/Berghain jest prestiżem, myślę, że takim samym jak dla jazzmana zagrać w legendarnym klubie Birdland. Jak do tej pory to mój najważniejszy występ. W Panorama Bar zagrałem po ponad roku od mojego pierwszego występu na żywo, także było to dla mnie duże wydarzenie. Grało mi się tam świetnie. W Panorama Bar dałem jeden z najlepszych live’ów, dlatego też zdecydowałem się wydać go jako podcast dla Freude am Tanzen. Do tej pory przesłuchało go ponad 80 tysięcy osób. Miłym zaskoczeniem w tym roku było także zaproszenie do Arma17 w Moskwie. Świetny klub, jeden z najlepszych na świecie.
– Z roku na rok przybywa coraz ciekawszych producentów polskiej elektroniki, którzy robią karierę za granicą. Znacie się i trzymacie razem?
– Szczerze powiedziawszy nie za bardzo. Jedyny kontakt utrzymuję z Jackiem Sienkiewiczem i chłopakami z Funfte Strasse, którzy mam nadzieję wypłyną na szersze wody.
– Przeprowadziłeś się ostatnio z Warszawy do Berlina. To konieczność dla producenta, który chce działać na Zachodzie?
– Nie był to dla mnie główny powód. Miałem ich kilka. Wygodniejszy na pewno pod względem podróżowania. Cześciej gram w Niemczech. Wiadomo, że tu są większe możliwości i można nawiązać ciekawe kontakty. Koniecznością to nie było, ale zapewne dużym ułatwieniem. Choćby w częstych kontaktach z ludźmi z Freude am Tanzen.
– Jak Cię przyjęło tamtejsze środowisko? Nawiązałeś już jakieś kontakty lub współpracę z kimś ciekawym?
– Jest dużo sprzyjających okazji, aby poznawać ciekawych ludzi i zbierać potrzebne doświadczenie. Na razie nie sprowadza się to do wspólnych projektów, ale może w przyszłości zaowocują jakąś współpracą lub nowym wydawnictwem dla ciekawej wytwórni.
– Czas chyba na w Twój nowy autorski album. Kiedy się możemy go spodziewać i jaką muzykę on przyniesie?
– Chciałbym, aby to był przyszły rok. Chcę, aby drugi album był już w wielu obszarach w pełni przemyślany. Miałem już przygotowany materiał, ale obecnie zacząłem go przeinterpretowywać. Będzie to elektroniczna ekspresja z duchem jazzowych perkusji, chóralnych emocji i oczywiście osadzona w niskich tonach. Nie zabraknie surowości dźwięku. Cały czas poruszam się między minimalistycznym a eksperymentalnym techno.
– Na najbliższym Unsoundzie wystąpisz dwukrotnie. Czym będą się różnić te dwa sety?
– Zagram w czwartek i piątek. Pierwszy live będzie interpretacją pieśni folkowych Józefa Myszki z Błazin z zespołem. Taki mixtape przygotowałem dla magazynu „Glissando”, a Unsound poprosił mnie o wykonanie tej interpretacji na żywo. Są to wybrane przyśpiewki ludowe w połączeniu z mrocznymi ciężkimi brzmieniami oscylującymi wokół eksperymentalnego techno. Drugi live będzie w pełni mój. To w większości nowy materiał, nad którym pracuję, a także parę rzeczy, które już ukończyłem. Będzie dubby, będzie deep, będzie techno.
Thank you for this insightful interview.
I’m very much enjoying this music.