Cykl koncertów spod znaku „City Sounds” na stałe wpisał się już w muzyczną przestrzeń Wrocławia. Smakosze szeroko pojętej elektroniki oraz ambitnego popu, z zachłannością małego dziecka wypatrują kolejnych imprez, organizowanych przez załogę niebiesko-białego loga. Nie ma się co dziwić, pozycje w karcie dań CS rzeczywiście sprawiają, że niektórym może polecieć ślinka. Tym razem do stolicy Dolnego Śląska zawitał Kamp! , grupa, która w bardzo krótkim czasie zdobyła sporą popularność i dzisiaj znajduje się w miejscu, o którym nie dawno chyba nawet nie marzyła.
Przy okazji święta 11 listopada z delikatnością słonia w składzie porcelany, media stawiały przed nami pytanie o to, czym jest współczesny patriotyzm, jak się go powinno definiować, na jakiś zasadach go opierać i w jakie wartości wyposażyć. Cóż, widząc wypełniony po brzegi klub Eter, poczułem prawdziwą radość, że na nasz polski zespół, przyszło aż tylu ludzi. Zwłaszcza, że zespół ten nie gra wcale jakiejś oczywistej muzyki, przyciągającej mityczne „masy”. Pomyślałem sobie, że jarają mnie takie sukcesy naszych rodzimych kapel, i w tym chyba przejawia się właśnie mój patriotyzm dla tego kraju.
Jednak zanim na deskach Eteru pojawił się Kamp!, ludzi rozgrzał, dość skutecznie, duet Rebeka, w którego skład wchodzą Iwona Skwarek wraz z Bartoszem Szczęsnym. Głęboki bas, zadziorne beaty, taneczne przesłanie dla świata. Niby wszystko ok, ale na dłuższą metę zaczęła mnie, nasza urocza parka, męczyć. Repertuar był dość jednostajny, a dźwięki – dobiegające głównie z syntezatora Casio – momentami nużyły. Tak czy inaczej, był to dość przyzwoity występ, i Rebeka, jako support wykonał swoją robotę w stopniu zadowalającym.
Prawdziwe szaleństwo rozpoczęło się dopiero, kiedy na scenie zameldował się Kamp! Melodyjny i stąpający electro-pop osiadł na publice niczym jakaś mistyczna substancja, wnikająca w ciała i wywołująca w świadomości potrzebę nieskrępowanego tańca. Koncert zamienił się w jedną wielką dyskotekę, a Michał, Tomek i Radek wcielili się w rolę, rozkręcających imprezę, DJów.
To była moc. Elektryczne krajobrazy, wśród których migotały ciepłe barwy klawiszy, przełamywane przez gitarę i różnego rodzaju przeszkadzajki, uwodziły i fascynowały. Całość nie grzeszyła jakąś specjalną oryginalnością, ale co z tego, skoro Kamp! potrafił dostarczyć nam tyle dobrej zabawy. Co ciekawe, ich muzyka ma w sobie tę niezwykle rzadką cechę, polegającą na tym, że zawiera zarówno propozycje dla niedzielnego słuchacza, jak i starych wyjadaczy elektroniki. Brawo chłopaki, Wrocław czeka na powtórkę!
Tekst: Kamil Downarowicz
Zdjęcia: Sebastian Martinez