Oto album, który dopisuje potężny epilog do wydanego cztery lata temu, pożegnalnego „Leucocyte”, zawierający materiał z tej samej sesji nagraniowej – gdy Trio zamknięte w słynnym, australijskim studiu 301, pracując nad nowym materiałem drogą kolektywnej improwizacji, tak głęboko zabrnęło na tereny dźwiękowo dziewicze, iż śmiało można odkreślić grubą krechą jej poprzednie dokonania. Definiowanie unikatowego brzmienia trwało długo, czego dowodem jest właśnie płyta „301”, stanowiąca niejako obraz ciszy przed burzą, z chwilowymi przebłyskami.
„301” pozwala szerzej spojrzeć na charakter ostatniej sesji E.S.T. Doskonale słychać tu pęczniejącą w umysłach muzyków fascynację elektroniczną modulacją na wskroś akustycznego – jazzowego instrumentarium, a także zręczną żonglerkę inspiracji, które rzucają cień na poszczególne kompozycje. Z większą kontrolą nad eksperymentalnymi wycieczkami materiał z tej płyty stanowi solidny kontrapunkt dla „Leucocyte”.
Ta płyta to także okazja dla ciągle zamkniętych na świat muzyki okołojazzowej. Dynamika kompozycji oraz pomysłowość artystów jest do prawdy godna uwagi – „301” to kalejdoskop wrażeń, od spokojnych, najeżonych dźwiękami jazz-pochodów o post-rockowym, cicho rzężącym tle, przez minimalistyczne, fortepianowe ballady, aż po uchylone wrota piekieł, z pandemonicznym tempem i grubo ciosanymi riffami (kontrabasu, rzecz jasna). Sześćdziesiąt minut muzyki to w dzisiejszych realiach branży naprawdę niemała dawka doznań. I tu zaskoczenie – nie ma dłużyzn, ani podejrzanych wypełnień. Na albumie zamkniętych jest kilka parunastominutowych, improwizowanych lewiatanów, sprytnie jednak podzielonych, z przyznanymi tytułami, pozwalającymi łatwiej orientować się w materiale.
W E.S.T. głos każdego muzyka traktowany jest równocennie. Słychać to wyraźnie na całym albumie – poszanowanie ciszy, poszanowanie dźwięku oraz przede wszystkim czujność na poczynania pozostałych sprawiają, iż wszystko brzmi jak dzieło ludzi wręcz prześwietlających własne myśli. Tym samym paleta możliwości prezentowanych przez Trio jest doprawdy ogromna. Przykładowo, kiedy nietrudno zafascynować się potężnie rozrośnietym motywem perkusyjnym Öströma w „Three Falling Free Part II”, zachwycającym zarówno rockowym sznytem, jak i mnogością zmian i mikropauz, nie sposób nie zwrócić uwagi na nieśpiesznie pełznące, pajęcze partie wygrywane pędzlami w „Inner City, City Lights”. Dowodów na to jest co nie miara także dla gry Berglunda, raz to rżnącego ciszę diablo przesterowanym kontrabasem, a raz snującego strzępy iście posępnej aury intymnymi frazami.
Wydany po śmierci Esbjorna album „Leucocyte” okazał się rewelacją nie tylko w jazzowym półświatku, lecz w świecie muzyki alternatywnej w ogóle. „301” to okazja, by ponownie wrócić do dźwiękowego genesis, wsłuchać się w muzykę stworzoną bez dogrywek i bez retuszu. To także dowód na to, iż Ikar wzniósł się wyżej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
[…] z Robertem Palmerem zdystansował się Paweł Sajewicz. Do ostatniego lotu z E.S.T. wzbił się Daniel Barnaś. Jawę i sen z niebiańskiej muzyki T’ien Lai wydestylowała Anna Szudek. Franka Oceana […]