Wcielenie filuteryjnego ducha dawnej psychodelii w nowoczesną muzykę taneczną.
Stefan Kozalla zaczynał swą działalność od hip-hopu. W latach 90. wchodził w skład niezwykle popularnego w tamtym czasie w Niemczech zespołu Fischmob. To była świetna szkoła – zarówno didżejskich umiejętności, jak i abstrakcyjnego myślenia o dźwięku. Nic więc dziwnego, że kiedy Kozalla zachwycił się muzyką klubową – przeniósł na jej teren doświadczenia zdobyte właśnie w tworzeniu hip-hopu.
Początkowo współpracował z innymi producentami house’u i techno – i to zarówno w grupie International Pony, jak i w duecie Adolf Noise. W końcu nabrał pewności siebie – i kilka lat później stał się jednym z najbardziej kreatywnych twórców nowych brzmień nad Renem. Zasłynął zarówno z własnych nagrań, których kulminacją był znakomity album „Kosi Comes Around”, jak i fenomenalnych remiksów, zebranych potem na składance „Reincarnations”.
Na drugi album Kozalli pod pseudonimem DJ Koze musieliśmy czekać aż osiem lat. Ale warto było. Sam jego autor porównuje swe dzieło do pomnikowego „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” Beatlesów. I chociaż stwierdzenie to odzwierciedla przede wszystkim nieokiełznane poczucie humoru niemieckiego artysty, jest w nim… sporo racji. Bo „Amygdala” jest równie wielobarwna, jak arcydzieło „liverpoolskiej czwórki” – objawiając wcielenie dawnego ducha filuteryjnej psychodelii w nowoczesną muzykę taneczną.
Chociaż Koze pochodzi z Hamburga, jego artystycznym matecznikiem przez wiele lat była Kolonia – nic więc dziwnego, że na samym początku płyty oddaje on hołd brzmieniu wypracowanemu przez artystów z Kompaktu. „Track ID Anyone?” i „Nices Wölkchen” to ekscentryczny tech-house, w którym latynoskie partie dęciaków i zabawnie miauczące klawisze spotykają się z nostalgicznym śpiewem Caribou i Apparata. Brzmi to znakomicie – bo pomysłowa żonglerka samplami nie przysłania wyrazistych linii melodycznych, niesionych przez głosy słynnych kolegów niemieckiego twórcy.
„Royal Asscher Cut” skręca na terytorium detroitowego deep house’u. Kozalla spowalnia tempo – uzupełniając masywny podkład rytmiczny jazzowymi cytatami i syntezatorowymi modulacjami. Jeszcze bardziej taneczny charakter ma „Magical Boy” – a jego główną atrakcją są pomysłowo splątane wokale Matthew Deara i Danii Siciliano. Podobne brzmienia wracają dopiero niemal na sam koniec zestawu. Chodzi o „Ich Schreib’ Dir Ein Buch” z repertuaru niemieckiej divy piosenki Hildegard Knef. Koze zamienia ten klasyczny szlagier w finezyjny sposób na pulsujący głębokim basem deep house o pastelowym tonie.
Pierwsze wspomnienie hip-hopowej przeszłości naszego bohatera rozbrzmiewa w „Das Wort”. To przyjemnie bujające downtempo, w którym główną rolę odgrywa niemieckojęzyczny śpiew wokalisty indie-rockowej grupy Tocotronic – Dirka Von Lowtzowa. „Homesick” wypada niczym nowoczesne R&B pełną gębą – o czym świadczy klaskany rytm i zabawnie przetworzony śpiew Ady. Matthew Dear powraca w „My Plans” – dodając swój nastrojowy głos do połamanych bitów oplecionych drżącymi kaskadami perlistych klawiszy.
„La Duquesa” też zaczyna się od klaskanego pulsu rodem z R&B – ale potem łapie minimalowy groove, wnoszący ze sobą rozwibrowane akordy wibrafonowych dźwięków. Kompozycja ta odwołuje się do charakterystycznego stylu Ricardo Villalobosa – co przypomina, że również Koze eksperymentował w podobny sposób w połowie minionej dekady. Zupełnym przeciwieństwem „La Duquesy” są „Marylin Whirlwind” i „Don’t Lose My Mind” – bo tym razem niemiecki producent sięga po ascetyczny dubstep, wpisując w zwaliste podkłady rytmiczne sample jazzowej gitary o lekko latynoskiej barwie.
Tytułowa „Amygdala” to epickie techno – osadzone na mruczącym pochodzie basu i pastelowych pasażach syntezatora. I tutaj nie brakuje wokalu – a należy on do amerykańskiego producenta Milosha, znanego u nas z dawnych dokonań dla Plug Reserach. A na finał – groteskowa kołysanka „NooOoo”, rozpisana na dziwaczny śpiew (po norwesku?) i ambientowe tło.
Humor i fantazja ciągle dopisują niemieckiemu producentowi – i dlatego „Amygdala” to znakomity album. Zaburzenie ośrodka mózgu, od którego nazwy album zaczerpnął swój tytuł, objawia się łagodnością, brakiem poczucia strachu i nadmierną aktywnością seksualną. Jeśli Koze rzeczywiście ma problemy z jądrem migdałowatym – to w tym przypadku sprzyjają one tylko jego niezwykłej kreatywności.
Pampa 2013
Koze ma głowę pełną pomysłów zawsze i wszystkie ‚dwunastki’ mają Koze’owy klimat. Ten album – nie inaczej. Jednak trudno mi się do niego przekonać w przeciwieństwie do ‚dwunastek’. Muszę chyba dać mu więcej czasu. A może to wina gości na płycie. 🙂
Open your mind and go with the flow…
I’ll try for Koze. 😉