Niezobowiązujący jam dwóch gigantów współczesnej elektroniki. A może jednak coś więcej?
Wydany w 1992 roku przez Tresor wspólny album Juana Atkinsa i projektu 2MB, w skład którego wchodzili Thomas Fehlmann i Moritz Von Oswald, był jednym z pierwszych przykładów na to, jak przyszłościową muzyką może być techno. Wtedy jeszcze niezwykle rzadko ukazywały się płyty długogrające reprezentujące ten gatunek – i wydawało się, że na zawsze przypisanym do niego formatem pozostanie winylowa dwunastocalówka. Co więcej – międzynarodowe trio pokazało, jak złożone może to być brzmienie. Nagrania z krążka demonstrowały bowiem, że w techno jest miejsce zarówno na „czarne” korzenie (od jazzu po funk), jak i „białe” wpływy europejskiej elektroniki i kosmische musik.
Po dwóch dekadach od tamtego czasu Juan Atkins i Moritz Von Oswald znów spotkali się w berlińskim studiu. Tym razem zabrakło Thomasa Fehlmanna – który dzisiaj bardziej jest zajęty łączeniem ambientu z dubem w ramach duetu The Orb. Sesja nie była długa – i odbyła się na początku tego roku. Jej efektem okazało się osiem kompozycji, które niczym dwadzieścia lat temu również odsłania światu legendarny Tresor. Atkins i Von Oswald prezentują ten materiał także na żywo – a jego oficjalna premiera odbyła się podczas tegorocznej edycji festiwalu Mutek w Kanadzie.
Kiedy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki z „Borderline”, wydaje się, że znów przenosimy się w czasie do początku lat 90. Album otwiera główna kompozycja z zestawu – „Electric Garden” w wiele mówiącym miksie „Jazz In The Garden”. Jego podstawą jest lekki, ale hipnotyczny podkład rytmiczny, typowy dla finezyjnego techno rodem z Detroit. Resztę aranżacji uzupełnia zdubowany pochód głębokiego basu i metaliczne efekty – spośród których dochodzą do nas subtelnie powklejane sample jazzowych dęciaków. „Original Mix” tego nagrania pojawia się potem w połowie zestawu – i jest pozbawiony właśnie tych „żywych” dźwięków.
„Electric Garden” kończy się w ambientowym stylu – i te pastelowe pasaże stanowią otwarcie następnej kompozycji. „Electric Dub” płynie początkowo ciepłym strumieniem rozkołysanych akordów – dopiero z czasem uderza miarowy puls opleciony podwodnymi efektami i perkusyjnymi ozdobnikami. To również typowo detroitowe granie – ale czuć w nim dotyk Von Oswalda, dzięki któremu kompozycja nabiera wyjątkowo przestrzennego brzmienia. Bardziej zwarty charakter ma „Footprints” – bo tutaj producenci sięgają po rwane klawisze, podbijając je funkową wibracją mocnego basu. Wszystko to jest jednak również zanurzone w onirycznym tle, nadającym całości epicki rozmach.
„Treehouse” ma wyjątkowo oldskulowy ton – i nagranie to przerzuca w najbardziej wyrazisty sposób pomost między pierwszą wspólną płytą Atkinsa i Von Oswalda a tą obecny. Obaj producenci, jakby kontynuując wątki zapoczątkowane na nagranym wtedy utworze „Die Kosmische Kuriere”, sięgają tu po futurystyczne brzmienia rodem z Motor City końca lat 80., śmiało demonstrując, że i dzisiaj wypadają one równie intrygująco. Mocno taneczny charakter utworu podtrzymuje jego następca – „Mars Garden”. Ale i tutaj funkowa moc zostaje wpisana w ryzy wielobarwnej wizji rodem z klasyki sci-fi – o czym świadczą soundtrackowe pasaże syntezatorów.
„Digital Forest” z jednej strony osadzony jest w kontekście deep techno – bo tym razem Atkins i Von Oswald stosują wyjątkowo mocno pogłębioną rytmikę, a z drugiej – odwołuje się do organicznej wersji electro spod znaku Drexcyi – o czym świadczą typowe dla muzyki tego projektu ciepłe tony analogowych klawiszy. Ten ostatni motyw prowadzi nas wprost do finału albumu – bo zostaje on rozegrany w pastelowych dźwiękach o ambientowej proweniencji w umieszczonym na końcu „Afterlude”.
„Borderland” ukazuje się znowu w idealnym momencie. Kiedy na scenie techno od kilku lat dominują mroczne i ciężkie dźwięki o industrialnym rodowodzie, Atkins i Von Oswald przypominają, że muzyka ta może być również głęboko uduchowiona i klasycznie piękna. To przede wszystkim zasługa naturalnych emocji, którymi autorzy albumu nasycili znajdujące się na nim minimalistyczne kompozycje. W efekcie, dzięki tej płycie przypominamy sobie, że techno bywa nie tylko mroczną podróżą do jądra ciemności, ale też optymistycznym spojrzeniem w przyszłość, która nadal może być jasna i dobra, jeśli tylko zwrócimy się ku temu, co w człowieku proste i czyste.
Tresor 2013
Miło wrócić do przełomu wieków, kiedy właśnie takie dźwięki były na topie. Nie to co współczesne techno – bez duszy i krzty oryginalności.