Oby inni organizatorzy w naszym kraju wzięli przykład – warto wracać z muzyką elektroniczną do centrum miast.
Ten opis będzie nacechowany warszawską perspektywą – czy widzieliście kiedyś tak odpychające centrum miasta jak w Warszawie? Bezpośrednia okolica Dworca Centralnego i Pałacu Kultury odpycha – okej, są Złote Tarasy, ale żeby do nich dojść, trzeba przejść przez betonową pustynie, obsikany park w cieniu monstrualnego Pałacu Kultury. Jak z nim jest, pokazał niedawny teledysk Kamp! – niektóre wnętrza są w opłakanym stanie, marnuje się niesamowite przestrzenie, a sam Pałac (jeśli wierzyć słowom ministra Radka Sikorskiego) zżera rocznie tyle energii, która starczyłaby aby na rok oświetlić… Radom. A Ratusz lekceważy projekt Kereza – który miał przykryć 1/4 tego terenu muzeum sztuki nowoczesnej…
Festiwal w takim miejscu to nie nowatorski pomysł – przez kilka lat odbywał się tam Orange Warsaw Festival, ale przeniósł się na Stadion Narodowy. Ale teraz, jednak, przed głównym wejściem, przy od ulicy Złotej, w dwóch (na szczęście) zagospodarowanych skrzydłach gdzie na co dzień jest teatr Studio i Cafe Kulturalna, zrobiono trzy sceny, na które wsadzono ekstraklasę elektroniki.
Byli klasycy, byli młodzi, byli też reprezentanci Polski. Ani do line-up’u, ani do organizacji przyczepić się nie można. Męczące były pielgrzymki do warszawskich klubów w których zrobiono dodatkowe sceny. Wszystko jednak wynagrodziła muzyka – naprawdę, dobrze zagrali wszyscy, co na festiwalach się nigdy nie zdarza – bo a to pogoda, a to sprzęt, a to za dużo używek na scenie. Kamp! na żywo brzmi brawurowo, niczym nie ustępując porównywanym niemiłosiernie do nich Metronomy czy Cut Copy. Jessy Lanza jest jeszcze bardziej urzekająca na żywo, niż na płycie, co wydawało się niemożliwe. Looptroop Rockers, nawet jak widzi się ich pierwszy raz i nie czuje się do końca muzycznego klimatu – porywają. Pink Freud mierzy się z muzyką Autechre, a to wszystko zarejestrował Boiler Room. Kilka kroków i minut później na parterze swój future funk rozwija Onra, a na górze piłuje Shed, którego opisać można jednym słowem – killer. No i Dam-Funk… Zrobił show i skradł show innym. Naprawdę, galaktyczna forma, specjalisty od galactic funku.
W piątek Nowa Jerozolima, stołeczna ambasada techno, pękała od brawurowych setów. Polski hip-hop jeszcze nie umarł (a jest w zapaści), co potwierdził świetny występ Niewidzialnej Nerki. I tak dalej… Właściwie, najbardziej szkoda frekwencji – miejmy nadzieję, że nie wpłynie ona na plany organizatorów. Nie wiemy jakie one są, ale warto czasem zmienić betonową pustynię w elektroniczną oazę. Tak często na łamach nm narzekamy na komercjalizację elektroniki, wielkie pieniądze które psują ten rynek i wkręcają tryby z przemysłu popowego. Jednak tym razem to był dobry przykład, jak pieniądze i opieka międzynarodowego koncernu może zadziałać pozytywnie. Oby zdjęcia autorstwa Jakuba Gąski oddały tę atmosferę, nakręciły organizatorów na kolejną edycję, i zachęciły słuchaczy aby odwiedzili, oby, za rok.