Ktokolwiek słyszał ten już wie, czyli historie zza światów w jazzowym wydaniu.
Należałoby zacząć od tego, że nie będzie to historia Abisynii znajdującej się w powiecie tczewskim, ani też o ubogiej dzielnicy z lat 20. i 30. XX wieku mieszczącej się w pobliżu dworca kolejowego Sosnowiec Południowy. Wszystko będzie kręcić się wokół Etiopii, a dokładnie wokół jej dawnej nazwy, czyli Abisynii. Wyruszymy w podróż do średniowiecznej Abisynii, gdzie wówczas żył potężny i bogaty chrześcijański Kapłan Jan, mający zarządzać terenami dzisiejszej Etiopii. Ta mityczna postać stała się inspiracją dla Nathana Daemsa – lidera zespołu Black Flower, do wskrzeszenia pamięci o tym legendarnym władcy i jego królestwie.
Amerykańko-belgijski kwintet zadebiutował w 2012 roku dobrze zapowiadającą się EP-ką – „Independent”. W ciągu dwóch kolejnych lat projekt Black Flower odszedł nieco w cień, by móc odrodzić się w tym roku. Członkowie tego zespołu: Nathan Daems (saksofon altowy, tenorowy, barytonowy, flet poprzeczny, melodyka), Jon Birdsong (kornet), Simon Segers (perkusja), Filip Vandebril (gitara basowa, kontrabas) i Wouter Haest (instrumenty klawiszowe), to niezwykle utalentowani muzycy, którzy są zaangażowani także w masę innych ciekawych przedsięwzięć. W jeden z kompozycji wystąpił gościnne znakomity gitarzysta Smokey Hormel – nagrywający z takimi artystami jak Johnny Cash, Tom Waits, Norah Jones czy Marianne Faithfull.
Pomysłodawcą i twórcą wszystkich kompozycji, jakie znalazły się na płycie „Abyssinia Afterlife”, jest Nathan Daems. Wciągnęła mnie jego wyimaginowana opowieść, którą można przeczytać we wkładce dołączanej do albumu. A wszystko zaczęło się od grania w klubach jazzowych w Brukseli, gdzie Daems regularnie występował. Po jednym z takich nocnych koncertów ukradziono mu instrument, a w futerale zobaczył tylko stary obrazek Kapłana Jana, kartkę ze swoimi notatkami i wiadomość: „spotkaj się z nami w Brukseli w miejscu zwanym Kościołem abisyńskim”. Załamany tą sytuacją postanawia zgłosić sprawę na policję. Jak się okazało, funkcjonariusze nie słyszeli o takiej organizacji w Brukselii.
Daems stracił całkowitą nadzieję, że kiedykolwiek odzyska swój ukochany instrument. Sprawa zmieniła się diametralnie, gdy podczas spaceru Daems natknął się na obskurny budynek, a na nim zauważył napis „Kościół Abisynia”. Po czym wszedł do środka i zobaczył kapłana, który oznajmił mu, że czeka na niego już od dawna. Tenże kapłan zaczął wypowiadać jego imię w hipnotyzujący sposób z siłą tysiąca głosów. Daems przeniósł się do świata, gdzie natknął się na przedziwne istoty, a co najważniejsze, usłyszał harmonie, melodie i struktury muzyczne, jakich nigdy w życiu nie spotkał. Stracił przytomność i obudził się w opuszczonym magazynie, tuż obok swego saksofonu, z głową pełną melodii. Nie zastanawiając się zbyt długo, zaczął tworzyć muzykę.
Nathan Daems przygotował wraz z kolegami niezwykłą płytę – „Abyssinia Afterlife”, a na niej dziewięć transowych kompozycji z okolic jazzu, afrobeatu, psychodelii, muzyki improwizowanej i post-rocka. Całość otwiera fantastyczne „Solar Eclipse”, z nutką orientalnych brzmień, świetnych partii instrumentów dętych i perkusyjnych. W tym nagraniu nie zabrakło też wyciszenia w postaci improwizowanego fragmentu, po czym muzycy swobodnie wracają do podstawowego tematu, nieco przypominającego twórczość Matany Roberts. Takie utwory jak „Upwards” czy „I Threw a Lemon at That Girl” były wyraźnie tworzone pod wpływem dokonań Fela Kutiego, ale z drugiej strony należy też przywołać etiopskiego klasyka jazzu Gétatchèwa Mèkury’ego. Choć partie syntezatora w „I Threw a Lemon at That Girl” kojarzą mi się również z twórczością innego Etiopczyka Bahru Kegne.
Kompozycja „Jungle Desert” przenosi nas do lat 60. i 70., gdzieś w okolice Beninu, a dokładnie w świat afrobeatowej psychodelii bliskiej Orchestre Poly Rythmo de Cotonou. Kolejne minuty upływają w towarzystwie świetnego sola Nathana Daemsa zagranego na flecie poprzecznym („Winter”). Zapachniało ethno jazzem Pharoah Sandersa sprzed kilku dekad, a zwłaszcza z jego genialnych płyt „Karma” i „Pharoah” (czy ktoś pamięta jego nagranie „Harvest Time”?). Zaś melancholijny „Star Fishing” mógłby spokojnie pojawić się na krążku Roba Mazurka – „Calma Gente”. Z kolei „The Legacy of Prester John” to już powrót do jazzu rodem z Czarnego Lądu, ale z odrobiną chicagowskiej maniery. Afrobeatowy puls w „Again I Lost It” znakomicie połączył się z iście europejskim jazzem. Końcówka płyty należy do utworu „Abyssinia Afterlife”, w którym delikatnie zaznaczono arabskie wpływy, ale jak to bywa z zespołem Black Flower, muzycy niepostrzeżenie przechodzą do elektronicznego dronu wplecionego w kocioł podwojonej sekcji rytmicznej.
Nadal jestem w stanie transu i odrealnienia, ale wydaje mi się, że to prawidłowa reakcja z mojej strony, gdyż poziom zespołu Black Flower na „Abyssinia Afterlife” urósł do niesamowitego rozmiaru. Na pewno wyróżnia muzyków imponująca swoboda oraz świeżość. W każdej kompozycji słychać ogromne doświadczenie artystów, które udało im się zamienić w zestaw niecodziennych nagrań. Nieczęsto pojawia się taki materiał, jak album „Abyssinia Afterlife”. Jestem ciekaw ich kolejnej produkcji. Z pewnością twórcy nie pokazali jeszcze wszystkiego. Mam też wielką nadzieję, że Black Flower nie będzie sezonową rośliną.
31.03.2014 | Wasted Energy Record Factory
Oficjalna strona zespołu »
Profil na Facebooku »
Strona wytwórni Wasted Energy Record Factory »
Profil na Facebooku »