Wpisz i kliknij enter

Fink – Hard Believer

Siła przyzwyczajenia, moc konsekwentności. Nowy Fink robi swoje i znowu rozbija bank.

Od 2011 roku, kiedy to premierę miał album „Perfect Darkness”, wiele wydarzyło się w życiu Fina Greenalla – zarówno prywatnym, jak i zawodowym. Skończył 40 lat, zjeździł świat wzdłuż i wszerz, co dało album live, zagrał wielki koncert na festiwalu Sziget, nagrał epicki występ z towarzyszeniem Royal Concertgebouw Orchestra, a jego „Warm Shadow” trafił na ścieżkę serialu „The Walking Dead”, przynosząc mu tysiące nowych fanów na całej planecie.

fink_260

A co nowego w muzyce? Dzisiaj, 14 lipca, w rocznicę wybuchu rewolucji francuskiej, Fink wraca ze swoim szóstym albumem – „Hard Believer”. Rewolucji nie ma, jest za to ponad 50 minut tego, za co go polubiliśmy. Mnóstwo emocji, osobiste teksty i balansowanie na granicy kilku gatunków. Może tylko środek ciężkości nieco się przesunął – kontynuując styl „Perfect Darkness” najwięcej tu ballad bluesowo-folkowych, czasami doprawionych mrocznym alt-country, czasami zaś elektroniką lub mocniejszą gitarą.

Utwór tytułowy poznaliśmy jeszcze w marcu. To bardziej spokojne, niemal sielankowe granie. Fink nie zapomina jednak o silniejszych emocjach, bycie jedną z gwiazd wytwórni Ninja Tune i przeszłość powiązana ze scenami klubów Londynu i Bristolu również ma znaczenie. Umiarkowanie jest w „Green and the Blue”, gdzie pianino przenika się z niemal post-rockowymi pejzażami oraz w dążącym do podniosłego finału „Shakespare”. Mocniej też jest – Fin sięga po elektronikę, jednak jest ona z reguły tłem, efektem, który dodaje brudu, hipnotyzuje. „White Flag” to niepokój, „Two Days Later” zakrawa na trip-hop.

Singlowe, łączące gitary i fortepian „Looking Too Closely” nadal sprawia bardzo pozytywne wrażenie i w obliczu całego krążka jest jednym z największych plusów, zarówno ze względu na piękną melodię, jak i wybuch w codzie. Jednakże, po tych zaledwie kilku przesłuchaniach, moim faworytem pozostanie, przynajmniej na razie, rozbudowane, potężne „Pilgrim”. Toż to niemal jak druga część „Sort of Revolution”!

Fink pomimo upływu lat, coraz to nowych inspiracji, doświadczeń i pomysłów, pozostaje nadal wierny swoim patentom – grunge’owa ballada przeplatająca się z delikatnym trip-hopem, country pomieszane z leciutkim bitem – to nadal się sprawdza. To nadal wciąga. A głos cały czas doskonały.

PS. Fink i polska publiczność żyją w symbiozie – lubią się ze wzajemnością, czego dowodem są doskonałe koncerty. Następny – 14 listopada w stołecznej Stodole.

Profil na Facebooku »

Słuchaj na Soundcloud »







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy