
Odurzeni zapachem. Odurzeni muzyką.
W minionej dekadzie Sascha Funke był jednym z najważniejszych architektów wielkiego sukcesu wytwórni BPitch Control. Cała seria jego przebojowych singli, wsparta bardziej wymyślnymi trzema albumami, sprawiła, że berlińska wytwórnia stała się prawdziwym imperium na klubowej scenie. Specjalnością pochodzącego z Kolonii producenta był bowiem zgrabny tech-house o minimalowym tonie. Nic więc dziwnego, że kiedy gatunek stracił swój impet, pomyślał on o nieco innej formie działalności.
Okazał się nią duet Saschienne, który Funke założył wraz z francuską wokalistką Julienne Desagne. Choć właściwie nagrał on tylko jeden album, wydany przez Kompakt, wielką popularność przyniosły mu efektowne występy, w tym również nad Wisłą. Nie odciągnęły one jednak kolońskiego producenta od solowej działalności. Wrócił do niej w zeszłym roku, serwując dwie odmienne EP-ki dla Multi Culti i Turbo. Były one tylko przygrywką do pierwszego od ośmiu lat albumy artysty, który umieściła swym katalogu japońska Endless Flight.
Część materiału z „Lotos Land” jest naturalną kontynuacją dawnych dokonań Funkego. To przede wszystkim taneczne utwory „Pogo Logo” czy „Purple Hill”, w których ponownie odżywa hipnotyczny tech-house podrasowany dyskretnie na trance’ową modłę. W „Comali” i „Im Feiern Und Feuer” słychać z kolei znane z katalogu BPitch Control echa post-punkowej nostalgii, niesione głosami gościnnie śpiewających wokalistów i posępnymi riffami gitary rodem z The Cure. Inaczej brzmi tu jednak warstwa rytmiczna: Funke wspiera bowiem minimalowe bity dźwiękami „żywej” perkusji.
Druga odsłona albumu ma nieco odmienny charakter. Tym razem niemiecki producent cofa się w głębszą przeszłość. W „Lotos Land” i „Amber Light” buduje narastające napięcie, łącząc niepokojącą gitarę z syntezatorowym arpeggio w stylu schyłkowych dokonań zespołów z kręgu kraut-rocka. Efekty tego rodzaju eksperymentów nie zawsze są jednak satysfakcjonujące – czego przykładem kompletnie nieudany „Twirl”. Całe szczęście, gdy niemiecki producent zwraca się w stronę ambientu, powstają ciekawsze kompozycje – jak podszyta pulsem techno „Saint Seven” czy wpisana w formułę downtempo „O, Rest Ye, We Will Not Wander More”.
Inspirację do stworzenia czwartego albumu w swej dyskografii Sascha Funke znalazł w słynnym wierszu Alfreda Tennysona „The Lotus’ Eaters”. Opisuje on zmysłowe wrażenia dwójki podróżników z epoki wiktoriańskiej, którzy zasypiając na polu pełnym kwiatów lotosu, doznają sugestywnych halucynacji, które pozwalają im przenieść się w nierealny świat. I trzeba przyznać, że mimo kilku kiksów udało się niemieckiemu producentowi oddać w muzyce z płyty ten sam oniryczny nastrój, jaki tworzy wiersz. A podkreśla to stworzona charakterystyczną kreską okładka płyty, autorstwa niezawodnego Stefana Marxa.
Endless Flight 2017

w sumie celna uwaga, kreska frapująca, album juz nie.
kreska lepsza niż album 🙂 … tak mi się wydaje
Jaką kreskę masz na myśli? 😉
kreskę artysty na okładce płyty oczywista 🙂 pozdrawiam