Osiemnaście lat przerwy. I co?
Kiedy w 1996 roku ukazał się debiutancki album Porter Ricks, nic nie brzmiało tak, jak zamieszczone na nim osiem kompozycji. Co prawda Thomas Köner i Andy Mellwig czerpali inspirację z formuły dub-techno, stworzonej nieco wcześniej przez Basic Channel, ale tak naprawdę właśnie dopiero na „Biokinetics” uzyskała ona w pełni swe niezwykłe brzmienie. Ten „podwodny dub” rozsławił wytwórnię Chain Reacton, która pierwotnie wydała krążek, a jej kolejni podopieczni poszli tropem wyznaczonym przez niemiecki duet.
Jego kolejne dokonania okazały się już nieco mniej udane. Zrealizowana dla Mille Plateaux w 1997 roku płyta „Porter Ricks” była pozbawiona przestrzennych brzmień, koncentrując się na klaustrofobicznych eksperymentach. Więcej mocy można było znaleźć na „Symbiotics”, wspólnym dziele Könera i Mellwiga z Kevinem Martinem, działającym wtedy jako Techno Animal, ale tym razem dub-techno typowe dla wcześniejszych dokonań duetu, zostało zdominowane przez mocne wpływy industrialnej wersji hip-hopu.
Wraz z nową dekadą, Köner i Mellwig poszli swoimi drogami. Pierwszy kontynuował tworzenie klinicznego ambientu, a drugi po wydaniu udanej płyty z minimalowym techno pod szyldem Continous Mode, działał w dronowym kolektywie Experimental Audio Research, współpracując m.in. z Kevinem Shieldsem czy Sonic Boomem. Niespodziewanie dwa lata temu Porter Ricks wrócił na scenę – najpierw na Unsoundzie w Krakowie, a potem na Atonalu w Berlinie. Konsekwencją tego jest poprzedzony wydaniem w minionym roku EP-ki „Shadow Boat” pierwszy album duetu od osiemnastu lat.
Początek jest zaskakujący: „Anguilla Electrica” to hipnotyczne techno, przypominające niemiecki trance z początku lat 90. ze względu na rozwibrowane akordy o bliskowschodniej melodyce. Muzyka ma jednak bardziej fragmentaryczny charakter – co słychać jeszcze wyraźniej w „Shoal Boat”. Tym razem przenosimy się już na teren zaszumionego dub-techno, w którym zaskakująco wyrazistą warstwę melodyczną tworzą zdeformowane sample jazzowych dęciaków. Potem rytm zwalnia do miarowego tempa smolistego dubu – i zanurzony w podwodnych warkotach „Prismatic Error C” chyba najbardziej z całej płyty przypomina dawne dokonania duetu.
Druga część zestawu zaczyna się od powrotu do szybkiego grania. „Scuba Rondo” tętni galopującym bitem o zredukowanym brzmieniu, wnosząc ze sobą pulsujące bas, minimalowe loopy i ponownie melodyjne sample. Głównym motywem „Port Of Tangency” są rwane akordy poddane radykalnej obróbce o glitchowym charakterze, które zostają wpisane w chrzęszczące tło. Podobnie wypada finałowy „Sandy Ground”, łącząc z kolei stłumiony rytm z metalicznymi korozjami, które urywają się gwałtownie, zwiastując niespodziewanie koniec albumu.
Od wydania „Biokinetics” minęło jednak 20 lat. Nic więc dziwnego, że nowe nagrania Könera i Mellwiga brzmią nieco inaczej. Owszem: nadal są mocno osadzone w dubie i techno, ale na pewno mniej w nich ambientu. Są bardziej rozedrgane, więcej tu niepokojącej nerwowości, dźwięki zostają mocno poszatkowane. Z drugiej strony pojawiają się szczątkowe melodie, których nigdy wcześniej u Porter Ricks nie było. Bilans wypada więc na plus. A ta odmienność wskazuje, że Köner i Mellwig nie chcą odcinać kuponów od dawnej twórczości, tylko iść do przodu. Spróbujmy się do tego przyzwyczaić.
Tresor 2017
Dlugo kazali na siebie czekac. Trzymaja fason !