To nie jest ścieżka dźwiękowa do długiego marszu.
Aczkolwiek zaczyna się zamieszkami. „Cor 2 Cor” zaprasza nas do środka miejskiej zadymy. Mamy syreny policyjne, awanturę suwerena oraz nakaz wyłączenia muzyki. Innymi słowy ktoś stara się zagnać tłum do podziemia lub do klubu. Bo w zamkniętej przestrzeni klubowej muzyka Szymona Listewnika sprawdziłaby się najlepiej. Przy czym nie chodzi tu o muzykę w roli podkładu tanecznego, ale raczej jako tworu opartego na skomplikowanych partiach rytmicznych. Bo co i rusz kaskady dźwięku spadają na głowę. Trzeba przyznać, że na krótkim i zwięzłym albumie Rhythm Baboon zawarł mnóstwo ciekawych pomysłów i rozwiązań.
„Baboonism” wiąże słuchacza, w sensie dosłownym. Muzyka sprawia wrażenie wariackiej i toksycznej. Nie ma tu miejsca na oddech, a kompozytor nie cacka się z nami. Tempo „Deep” jest piorunujące, a przetworzony głos dodaje mroku. Dodać należy rozlewający się bas w tonacji ogłuszającej. Estetykę basu pętającego się przy kostkach możemy znaleźć też w „Mxlxlx”, który to przypomina nieco „The Gloaming” Radiohead. Buczący dźwięk porusza się tu z wdziękiem buldożera, a sam utwór oparty na podziałach rytmicznych i eksperymentach dźwiękowych.
Na szczęście nie samym pędem jesteśmy tu raczeni. „Nitecrawler” przynosi dubowe spowolnienie. Muzyka wiruje w górę, tworząc psychodeliczną aurę. Metalicznie przetworzone głosy dodają nieco narkotycznej przyprawy. Industrialny sznyt tej kompozycji nadaje jej odrębnego charakteru. Kompletnym odlotem jest z kolei „Dubfast”. Kojarzy mi się z jakimś plemiennym rytuałem, ale odgrywanym w kosmosie. Tuba dźwiękowa w jakiej się zamyka ten utwór osadzona jest w ciężkiej ramie. Cała, dość krótka, płyta pozostawia lekki niedosyt, ale z pewnością Rhythm Baboon silnie zaznaczył swoją pozycję na muzycznej mapie Polski. Można się przylepić.
Pawlacz Perski | 2017