Wpisz i kliknij enter

Oglądanie uchem

Muzyka w serialach.

Przypadające na 10 listopada 90. urodziny Ennio Morricone sprawiły, że zacząłem myśleć o muzyce w serialach. Dlaczego akurat w serialach, to rzecz prosta, co wymagająca krótkiego wstępu, ale o tym zaraz, bo o mistrzu słów kilka się należy. Otóż będąc dzieckiem lat 80, a dorastając w 90, z muzyką włoskiego kompozytora stykać musiałem się za sprawę kaset VHS. „Dobry, zły i brzydki” w pamięci mojej zajmuje miejsce na podium. Później przyszedł finał „Cinema Paradiso”, a w czasie nieodległym, oczywiście „Bękarty wojny”. Tyle o mistrzu, czas na seriale. Otóż dziś najbardziej rozchwytywaną sztuką filmową są właśnie (o)powieści rozpisane na odcinki. Rzeczą normalną staje się zarwanie nocy dla dopiero co udostępnionego sezonu albo dyskusja dotycząca finału, odcinka lub śmierci ulubionej postaci. Niebagatelną rolę odgrywa w nich muzyka.

A zaczęło się od…
Jak przed każdym meczem Polska – Anglia wspominany jest „zwycięski” remis na Wembley, tak pisząc o dominacji seriali, zacząć trzeba od „Twin Peaks”. Nie ma w tym nic dziwnego, wszakże siła kompozycji Angelo Badalamentiego zawartej w czołówce, była równie mocna co praca Davida Lyncha i Marka Frosta. Z tym, że w latach 90. „Twin Peaks” było ewenementem, bo wtedy liczyło się kino. Dziś, kiedy odpływ najlepszych scenarzystów do telewizji stał się faktem, odwaga twórców również przeniosła się na mały ekran pociągając za sobą chęć podkreślania swoich historii muzyką zaskakującą, nieprzewidywalną i wyszukaną. Drugim takim serialem było dla mnie „Prawo ulicy” (HBO), w którym obserwować można początki aktorskiej kariery Idrisa Elby. Otwarcie stanowiła kompozycja „Way Down in the Hole” w interpretacji m.in. Toma Waitsa czy The Blind Boys of Alabama. Aby w pełni wtopić się w klimat opowiadanej historii nie wolno było odchodzić od ekranu do samego końca, który był okraszony „The Fall” Blake’a Leyh. Muzycznie królował hip-hop i soul, ale nie zabrakło też punka, klasyki czy electro. Szlak został przetarty.

A pamiętacie zespół Alabama 3? Ja nie za bardzo, ale jak by ktoś zapytał się mnie o czołówkę „Rodziny Soprano” (HBO) to obudzony w środku nocy będę śpiewał „You woke up this morning / got yourself a gun”. Tak, to właśnie ten zespół wykonuje ten numer. Inna sprawa, że z mojego ulubionego serialu – „Sześć stóp pod ziemią” (HBO) – niewiele utworów jestem sobie w stanie przypomnieć, z wyjątkiem otwierającego. Kompozycja autorstwa Thomasa Newmana, swoim nieco groteskowym urokiem, pasowała jak ulał do dzieła stworzonego przez Alana Balla. Zresztą uważam, że to najlepiej zakończony serial. Telewizja sięgała również po muzykę twórców uznanych dając im niejako dodatkowe życie. Tak było z piosenką „Teardrop” zespołu Massive Attack, która ozdabiała czołówkę emitowanego od 2004 roku serialu „Dr House” (Fox). Zarówno dobór repertuaru, jak i oryginalnych kompozycji na początku lat dwutysięcznych był bardziej intrygujący niż w kinie. A to dopiero był początek.

Rozpędzona maszyna
W dobie wyścigu między Netflixem a HBO oraz tego, że do stawki zaraz dołączyły Amazon, Hulu, AMC, a za moment nawet Apple oraz, wcale nie gorszy pod tym względem, Stary Kontynent, premiery seriali przyćmiewają te filmowe, a w oczach odbiorców są dużo bardziej odważne, zajmujące i przejmujące niż kino. Przypomina to okres rozwoju muzyki w latach 60., 70. i 80., który dobrze określił Simon Reynolds w „Retromanii” jako zbyt szybki. Zobrazowaniem tego czym jest muzyka we współczesnych serialach niech będzie znacząca scena z „Breaking Bad” (AMC), w której główny bohater Walter White, ostatecznie staje się wykreowanym przez siebie złym Heisenbergiem, przy akompaniamencie zespołu TV on the Radio w utworze „DLZ”. To jeden z tych seriali, które wywindowały ich znaczenie do miana sztuki. Jako drugą ilustrację, przywołam niedawny hit „Babylon Berlin” (HBO), gdzie na scenie królowała dekadencja oraz Bryan Ferry.

Sprawcza moc seriali może przenieść się również na grunt muzyki. Chodzi o przypadek duetu Survive. Kyle Dixon i Michael Stein z niezbyt znanego zespołu, przerodzili się w zjawisko bazujące głównie na retro elektronice, zupełnie jak serial „Stranger Things” (Netflix), do którego muzykę napisali. Gościli nawet na krakowskim Unsoundzie. Popularność serialu przeniosła się wprost na muzyków. To przykład idealnej symbiozy, ale i odwagi producentów w zakresie powierzenia muzyki komuś niesprawdzonemu. Ryzyko ma sens. Zresztą Netflix umiejętnie porusza się w elektronicznych klimatach. Benowi Frostowi powierzono stworzenie sugestywnej muzyki do równie sugestywnego serialu „Dark”. Zresztą tworzył on również muzykę do mniej udanego serialu „Fortitude”, jak również na potrzeby filmów pełnometrażowych. Natomiast James Lavelle ostatnio użyczył swojego talentu Danny’emu Boyle’owi do stworzenia muzyki do serialu „Trust”.

Rockowy worek z piosenkami pomógł w stworzeniu odpowiedniej aury w serialu „Peaky Blinders” (BBC). Dochodzi tu do ciekawego zderzenia dawnej epoki (wizja) ze współczesną muzyką (fonia). Jeżeli chodzi o wykorzystywanie utworów w serialach to naturalnym wyborem, patrząc po liczbie, jest zespół Radiohead. Płomienna scena w „Sześciu stopach pod ziemią” („Lucky”), zakończenie drugiego sezonu „Westworld” („Codex”), wymowna końcówka pierwszego odcinka serialu „Ozark” („Decks Dark”) albo zakończenie trzeciego odcinka trzeciego sezonu wyśmienitego serialu „Black Mirror” („Exit music (for a film)”) – to tylko niektóre przykłady filmowego potencjału Brytyjczyków. Czasami za efekt trzeba zapłacić. Na przykład 250 000 dolarów za wykorzystanie „Tommorow Never Knows” Beatlesów w serialu „Mad Men” (AMC).

Osobna kategoria
Na koniec trzy przykłady tego, że muzyka z seriali swoją sugestywnością może istnieć poza światem internetowego streamingu. Ciemna, niepokojąca, rozedrgana i nosząca w sobie XXI-wieczne lęki muzyka Mac Quayle’a do serialu „Mr. Robot” (USA Network) stanowi idealny podkład do tego zakręconego serialu, który umiejętnie gra na współczesnych lękach dotyczących cyber-bezpieczeństwa, social media i szeroko pojętego internetu. Paranoi można się nabawić nie tylko poprzez oglądanie, ale również przez słuchanie. Zbudowana na syntezatorach i przeciągłej linii basu ma zaprowadzać zmiany w świadomości. Jeszcze lepiej dzieje się jak na ekranie pojawia się „Utopia” (Channel 4). Brytyjski serial, znany tylko wtajemniczonym, zawierał w sobie absolutnie genialną muzykę autorstwa urodzonego w Chile Cristobala Tapia de Veer. Cała muzyka elektroniczna się w niej przegląda: ambient, eksperyment, industrial, downtempo itp. itd. Wszystko w nieoczywistym, szalonym i porywającym miksie.

Narastające groza, obłęd, utopia czy zamęt dzisiejszego świata, nie gorzej skonstruowany został na potrzeby polskiego serialu „Ślepnąc od świateł” (HBO). Za ścieżkę oryginalną odpowiedzialni zostali ludzie z dwóch różnych światów: Tomasz Mirt i Marcin Masecki. Ten pierwszy stworzył elektroniczny klimat, a drugi swoimi nokturnami wprowadził elementy z innego świata, co odpowiada literackiemu pierwowzorowi. Efekt jest piorunujący (ci, co widzieli, domyślą się, że w tym sformułowaniu kryje się coś jeszcze). Sam serial pobudził dyskusje, ale do strony wizualnej i muzycznej nie sposób się przyczepić. To również ciekawa wizytówka polskiej muzyki, która przeplata się z zagranicznym repertuarem. Maanam sąsiaduje z Run The Jewels, a Zbigniew Preisner z The Streets. Dodatkowo mamy jeszcze Zamilską, PRO8L3M, Siekierę czy Kazika na Żywo, a w czołówce samego Scotta Walkera. Nie mówiąc już o wmontowanym wideoklipie do Myslovitz. Oryginalne i odważne połączenia, trzeba to twórcom oddać. Najlepsze jest to, że wszystko do siebie pasuje. Na koniec pozostaje pytanie: co usłyszymy w „Wiedźminie”, który ma się pojawić w Netflixie?

FB Netflix; FB HBO; FB Mirt; FB Marcin Masecki; FB Survive; FB Mac Quayle;







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy