Wpisz i kliknij enter

Podsumowanie roku 2018

Przed Wami dziewiętnaście najlepszych płyt minionego roku. W zestawie haitańskie pieśni pogrzebowe, tunezyjski, zaangażowany politycznie songwriting, a także kontemplacyjny ambient i fortepianowe improwizacje.Albumy wydane w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy jak zwykle mnie zaskoczyły i udowodniły, że nową muzykę można odmieniać przez wszystkie przypadki. Smacznego!

Amnesia Scanner
Another Life
wyd. PAN

recenzja

Zestawienie otwiera debiutancki longplay fińskiego duetu Amnesia Scanner, który ukazał się nakładem renomowanej wytwórni PAN (w tym roku spod ich strzech wyszły też płyty Objekta czy Puce Mary). Another Life to materiał-azymut: wyznacza nowy kierunek poszukiwań w muzyce sadowiącej się gdzieś pomiędzy industrialnym eksperymentem a post-klubowymi beatami. Artyści bawią się wynaturzonymi formami, łączą konwencjonalną piosenkowość z transgresyjnymi improwizacjami, a do tego wprowadzają na scenę Oracle – zaprogramowany przez siebie głos sztucznej inteligencji. Tak brzmi singer-songwriting przyszłości.

Deena Abdelwahed
Khonnar
wyd. Infine Music

Długo wyczekiwany krążek tunezyjsko-francuskiej producentki spełnia całkiem wysokie oczekiwania, jakie postawiła przed nią oczarowana wizjonerskim DJ setami i performance’ami (m.in. na CTM Festival) publiczność na czele z krytykami. Deena, podobnie jak Fatima Al Qadiri czy Aisha Devi, swoją muzykę osadza w wyrazistym, społeczno-feministycznym kontekście. Zawieszona pomiędzy zachodnim a wschodnim światem artystka nie bawi się w półśrodki: jej elektroniczne produkcje mają sobie coś z protest songów naznaczonych niepokojem i wątpliwościami. Choć dla Europejczyków nie są bezpośrednio odczytywalne (artystka tworzy w ojczystym języku), silne emocje zostają uniwersalne.

Eli Keszler
Stadium
wyd. Shelter Press

recenzja

Nowojorski wykonawca, który ma na koncie zarówno instalacje dźwiękowe w renomowanych galeriach (Museum of Modern Arts, Victoria & Albert Museum), jak też nagrania z artystami pokroju Oneothrix Point Never albo Laurel Halo, w tym roku opublikował znakomity, choć zaskakująco subtelny materiał. Na Stadium dominują szeroko rozumiane perkusjonalia: od bębnów, poprzez ksylofony, aż po szumiące przeszkadzajki. Ulubione instrumenty Amerykanina nie są jednak autonomiczne, a wchodzą w dialog z delikatną elektroniką czy starannie zaaranżowaną sekcją dętą. Płyta jest przez to barwną wariacją na temat subtelnej muzyki symfonicznej, elektroakustycznych eksperymentów oraz kojącego ambientu. Dobre do pracy i odpoczynku.

Felicia Atkinson / Jefre Cantu-Ledesma
Limpid as the Solitudes
wyd. Shelter Press

Współzałożycielka wytwórni Shelter Press ponownie łączy szyki z nowojorskim muzykiem Jefre Cantu-Lendesmą. Całkiem dobrze dogadujący się ze sobą tandem artystyczny zaserwował w minionym roku bardzo ciekawy ambient, który stylistycznie i konceptualnie odwołuje się do przemijającej rzeczywistości. Repetytywna, wyważona elektronika łączy się tu ze strzępkami nagran terenowych (porywy wiatru, szum morza), tworząc immersyjny, intrygujący dla słuchacza soundscape. Za takim formalnym rozwiązaniem kryje się coś więcej: jak opowiada duet, ta płyta ma być „serią pocztówek”, sennych reminiscencji, które powracają do nas niczym zapętlony w looperze dźwięk. Oniryczna kontemplacja pełną parą.

Félix Blume
Death in Haiti: Funeral Brass Bands & Sounds from Port au Prince
wyd. Discrepant

recenzja

W fascynacji wykonawcami wywodzącymi się z egzotycznych zakątków globu kryje się coś niebezpiecznego. Siląc się na oryginalność, możemy wybierać etiopski jazz albo ugandyjski microhouse tylko ze względu na kraj pochodzenia artysty. W minionym roku starałem się więc – na tyle, ile było to możliwe – krytycznie oceniać muzykę świata i z dystansem podchodzić do różnych odkryć. Do zestawienia, po wielu wewnętrznych rozterkach, trafia więc tylko Félix Blume z nagraniami haitańskich pieśni pogrzebowych, które w minionym roku towarzyszyły mi wyjątkowo często. W wydanych przez oficynę Discrepant field recordings kryje się coś nadzwyczaj autentycznego i poruszającego. Muzyczna ilustracja żałobnego pochodu pozbawiona jest zbędnych ozdobników: to czysta, organiczna żałoba, którą słychać zarówno w instrumentalnych, rzewnych partiach, jak i między wersami rytualnych elegii. Ciekawostka nie tylko krajoznawcza.

Jon Hopkins
Singularity
wyd. Domino Records

To trzeba napisać wprost: kolejny długogrający krążek Hopkinsa nie wnosi do muzyki niczego nowego. Jako że mam jednak słabość do deep techno zestawionego z partiami ambientowymi, w rankingu nie mogło zabraknąć Singularity. Producent znów udowadnia, że doskonale nadaje się na autora ścieżek dźwiękowych dokumentów o kosmosie albo angażujących gier komputerowych. Jego emocjonalna elektronika jest niemal skrojona na miarę: kompozycje rozpoczynają się łagodnym preludium, żeby później rozlać się syntezatorowymi kaskadami. Załóżcie słuchawki i zamknijcie oczy.

Julia Holter
Aviary
wyd. Domino Records

recenzja

Po tej płycie można przestać wątpić: Julia Holter ma wszelkie zadatki na to, żeby być dla artystycznego popu tym, kim w latach 90. była Kate Bush albo Tori Amos. Amerykańska wokalistka na Aviary dopieściła do granic możliwości aranżacje piosenek, które aż iskrzą się od barokowych, instrumentalnych smaczków. Nie ma w tym jednak cienia kiczu: singer-songwriterka doskonale odnajduje się w niekiedy ocierającym się o poważną kameralistykę, emocjonalnym anturażu. Jej utwory roztaczają przed słuchaczami osobne, intymne mikroświaty. Czy tak też nie było w wypadku Vespertine Björk?

Julek Płoski premium
Tesco
wyd. BAS Kolektyw

rozmowa Emilii Stachowskiej z artystą

O ofensywie młodych producentów na rodzimej scenie alternatywnej było w tym roku bardzo głośno. Do gry zaczynają wchodzić postacie, które redefiniują underground nie tylko w zakresie stylu, ale i formy koncertów, komunikacji z fanami albo wydawania albumów. Najmocniejszym reprezentantem tak rozumianej nowej fali elektroniki jest dla mnie Julek Płoski, którego noise’owe, eksperymentalne Tesco jest płytą niemal kompletną. Tak brzmi rodzima odpowiedź na Blanck Massa, Fuck Buttons czy Prurienta.

Kelly Moran
Ultraviolet
wyd. WARP Records

recenzja

Będąca w koncertowym składzie Oneothrix Point Nevera Kelly Moran powróciła w minionym roku z drugą solową płytą. Cieszy mnie, że z nieco zaśniedziałego już gatunku modern classical wykształconej muzycznie artystce udaje się wyłuskać coś nowego. Jej instrumentalne improwizacje – zabarwione o ambient i elektroakustykę – przekraczają granice wytyczone przez Nilsa Frahma czy Hauschkę. Czuć, że Amerykanka idzie podobnym torem co jej kolega z wytwórni Warp, wiolonczelista Oliver Coates – niby tylko gra na preparowanym pianinie, a jednak słychać w tym coś znacznie bardziej transcendentnego i dojrzalszego.

Leon Vynehall
Nothing is Still
wyd. Ninja Tune

recenzja

Świeżo upieczony reprezentant prestizowej wytwórni Ninja Tune z powodzeniem ucieka od łatki z napisem lo-fi house, która częściowo przylgnęła do niego po wydaniu takich utworów jak Paradisea albo Rojus (Designed to Dance). Trzeci długogrający krążek Leona Vynehalla zdaje się wręcz krzyczeć, że producent znacznie poszerzył horyzonty i artystycznie siega dalej niż na taneczne parkiety. Dedykowane nieżyjącym dziadkom Nothing is Still nosi znamiona krążka przemyślanego i koncepcyjnego. Elektroniczne sample zderzają się na nim z wyważonym, przywołującym nostalgię ambientem czy strzępkami nagrań terenowych. W naznaczonej modern classicalem twórczości Brytyjczyka zaczyna pojawiać się też coś filmowego. I bardzo dobrze – takich poszukujących artystów potrzeba nam jak najwięcej.

Low
Double Negative
wyd. Sub Pop

Mogę z pełnym przekonaniem napisać, że to najdojrzalszy i najambitniejszy materiał w dorobku amerykańskiego tria Low. Double Negative stanowi przemyślaną wiwsekcję izolacji, smutku, nieakceptacji i niezrozumienia we współczesnym świecie. W tekstach piosenek nie zachowało się wiele światła: muzycy snują ponurą wizję rzeczywistości, w której obrywa się też istniejącym zjawiskom czy postaciom (jak Donald Trump). Autentyczności mistrzom slowcore’u dodaje unikalna, zdeformowana warstwa muzyczna – bazująca raczej na wycofanym minimalizmie aniżeli korzystająca z szerokiej palety instrumentów. Gdzie drony i zapętlone gitary spotykają ambient, tam musi być ciekawie.

Pejzaż
Ostatni dzień lata
wyd. The Very Polish Cut-Outs

recenzja

Druga polska płyta w zestawieniu to hołd oddany zapomnianym klasykom rodzimej muzyki rozrywkowej i nieodżałowanemu klimatowi PRL-u. Bartosz Kruczyński, wcześniej współtworzący z Jaromirem Kamińskim duet Ptaki, jak nikt potrafi wydobyć ze strzępków starych nagrań nostalgiczną magię. W odróżnieniu do jego innych projektów, Ostatni dzień lata jest mniej taneczny, a kryje w sobie wyważoną elektronikę czy subtelnie zaaranżowaną sekcję smyczkową. Gdyby na nadmorskich straganach z pocztówkami i innymi bibelotami dało się usłyszeć Pejzaż w tle, świat byłby zdecydowanie piękniejszy.

Skee Mask
Compro
wyd. Ilian Tape

recenzja

Drugi długogrający album spod konsolet Bryana Müllera nie bez powodu znalazł się w wielu elektronicznych podsumowaniach roku. Producentowi ukrywającemu się pod pseudonimem Skee Mask udało się trafić w gusta miłośników współczesnego, undergroundowego techno / dub techno, jak i apologetów IDM-u z lat 90 (Flyby Vfr). Muzyka Niemca jest zarazem duszna i orzeźwiająca, emocjonalna i zdystansowana. Gdy trzeba, ucieka się do basowych eksperymentów (Via Sub Mids), ale potrafi odsłonić też bardziej spirytualne oblicze. Wczesny Aphex Twin byłby dumny.

Sons of Kemet
Your Queen is a Reptile
wyd. Impulse!

recenzja

Jedyna jazzowa pozycja w tym zestawieniu należy do eklektycznego, mieniącego się różnymi barwami kolektywu Sons of Kemet, któremu przewodzi charyzmatyczny saksofonista Shabaka Hutchings. To w pełni zasłużone wyróżnienie: Your Queen is a Reptile to pochwała artystycznej energii i niczym nieskrępowanej kreatywności. W materiale Brytyjczyków słychać naleciałości różnych stylów: nie tylko free jazzu, ale też soulu, ulicznego hip-hopu czy afrykańskiej improwizacji. Przy tej muzyce nie da się nie tupać nogą do rytmu, za co z góry przepraszam mojego współlokatora i innych zaniepokojonych. To apoteoza rytmu i radości płynącej z grania.

SOPHIE
Oil of Every Pearl’s Un-Insides
wyd. Transgressive Records

recenzja

Głos transgenderowych wykonawców staje się w mainstreamie coraz donośniejszy. Tabu, jakie wcześniej unosiło się nad tematami niebinarności płci, mniejszości seksualnych czy równouprawnienia, znika na rzecz wyrazistych, szczerych manifestów. W tym roku prym wiodła dla mnie przedstawicielka Transgressive Records: SOPHIE. Po kilku latach spędzonych u boku kolektywu PC Music artystce wykrystalizował się charakterystyczny, unikalny styl, w którym elektroniczny pastisz łączy się z intymnymi, introspektywnymi wyznaniami. Wokalistka z powodzeniem zmaga się z własnymi, tożsamościowymi problemami, a przy tym nie boi się eksperymentować ze standardowymi ramami piosenek. Odważny, wyrazisty komentarz temat współczesnego świata owładniętego kultem ciała, konsumpcji i sukcesu.

Thom Yorke
Suspiria
wyd. XL Recordings

recenzja

Najpopularniejsza płyta w tym zestawieniu okazała się być zarazem jedną z najmilszych muzycznych niespodzianek 2018 roku. Thom Yorke, lider zespołu Radiohead, powrócił na ścieżkę solowej kariery i to w nieszablonowy sposób, nagrywając soundtrack ilustrujący sequel Suspirii w reżyserii Luca Guadagnino. Jego sukces rozłożył się na dwa tory: wokalista sprawdza się jako autor posępnych, eksapicznych tekstów, ale równie dobrze wychodzi mu komponowanie ponurych, ambientowych interludiów. Artysta doskonale czuje estetykę horroru: bawi się kontrastami, sięga po orkiestrowe aranżacje czy chóralny patos. Jego utwory kryją w sobie dużo mroku, którego quasi-gotyccy wokaliści nigdy nie doświadczą. Pozycja obowiązkowa dla tych, co w muzyce nie szukają wyłącznie odetchnięcia.

Tim Hecker
Konoyo
wyd. Kranky

recenzja

Ambientowy kompozytor Tim Hecker na swoim dziewiątym długogrającym albumie sięga po gagaku: tradycyjny, japoński styl muzyki dworskiej. I choć czasami przeszywająca, niemal katartyczna elektronika nie współgra w całości z azjatyckimi naleciałościami, Konoyo wywiera na odbiorcy niemałe wrażenie. Piętnastominutowe, obfitujące w rozmaite środki wyrazu Across to Anoyo to perełka wśród utworów budujących napięcie i zostawiających słuchacza w specyficznym niepokoju.

William Basinski & Lawrence English
Selva Oscura
wyd. Temporary Residence Limited

recenzja

Kiedy na jednej płycie spotyka się dwóch gigantów ambientu, wiedz, że jedno miejsce w końcoworocznym zestawieniu najlepszych krążków jest już obsadzone. Lawrence English (swoją drogą, w 2018 kooperujący także z Alessandro Cortinim) i William Basinski zadedykowali swój wspólny album reżyserowi eksperymentalnych filmów, Paulowi Clipsonowi, który zmarł na początku lutego. Selva Oscura to nieprzypadkowo kontemplacyjny, balansujący na granicy snu i jawy materiał poprzecinany łagodnymi partiami dronów. Panowie stopniowo wprowadzają słuchaczy w mistyczny, przypominający nieco dokonania Briana Eno anturaż, w którym czas i miejsce nie mają większego znaczenia.

Yves Tumor
Safe in the Hands of Love
wyd. WARP Records

Długo zbierałem się do napisania tego zdania, ale teraz, po kilkunastu odsluchach, mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że Safe in the Hands of Love ociera się o maestrię. Reprezentant WARP Records (w pełni zasłużony kontrakt płytowy!) nie nagrał standardowego longplaya. To jego w pełni autorska wypowiedź na temat tego, czym jest współczesna muzyka, singer-songwriting, sampling i status artysty w XXI wieku. Przeszywająca, emocjonalna (szczególnie w nagranym wraz z Jamesem K Licking an Orchid) podróż przez różne odcienie zdekonstruowanej elektroniki na początku może irytować. Można zastanawiać się: dlaczego nie ma tu myśli przewodniej czy wiodącego motywu? Tumor swoim znakiem charakterystycznym uczynił jednak niepokojący, pozornie niepasujący do niczego bałagan. Tak świeżego spojrzenia na istotę komponowania w mainstreamie dawno nie było.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy