Trzydzieści płyt z tysięcy.
Truizmem będzie stwierdzenie, że najmodniejszym nurtem minionego roku w muzyce elektronicznej była rozmaicie pojmowana dekonstrukcja jej tanecznych odmian. Dowodem płyty takich projektów jak Amnesia Scanner, Lotic, Demdike Stare, Sophie i innych. Płyty mniej lub bardziej interesujące, przed którymi jednak wielu krytyków niemal padło na kolana (niekiedy zupełnie bezpodstawnie). Czas pokaże, czy będzie to trwała tendencja, czy krótkotrwała moda – jak niegdyś dubstep. Intuicja podpowiada, że to drugie, toteż warto zachować umiar i powściągliwość w zachwytach.
Osobną kwestią jest mnogość wydawnictw. To już nawet nie klęska urodzaju, to wręcz terror nadprodukcji. Z jednej strony potop profesjonalnych projektów, z drugiej – atak amatorszczyzny. Poziom uśrednia się, a w konsekwencji powstaje mało naprawdę wybitnych rzeczy. Selekcja musiała być więc bezwzględna, toteż na listę nie trafiło sporo wartościowych albumów. Ale nic to. Parafrazując słowa Béli Bartóka: rankingi są dla koni, nie dla artystów. Oto subiektywny wybór trzydziestu najciekawszych płyt A.D. 2018. Kolejność może przypadkowa, a może wcale nie. Do siego roku.
Abul Mogard – Above All Dreams (Ecstatic)
Piękno tej narkotycznej, widmowej muzyki jest powalające. Kimkolwiek jest Abul Mogard, zabiera człowieka w miejsca, z których nie chce się wracać. Największe odkrycie tego roku, a może i ostatnich lat, wzmocnione dwoma wspaniałymi koncertami (FTNM i Up To Date).
Anna von Hausswolff – Dead Magic (City Slang)
Pradawny rytuał ku czci natury, odprawiany przez czarownice podczas sabatu w sercu puszczy. Wbrew tytułowi, magia wcale nie jest martwa – na tej płycie żyje i ma się świetnie (zresztą nie tylko na niej). Szwedka ciągle balansuje między jej czarną a białą odmianą.
Anthony Linell – A Sense of Order (Northern Electronics)
Chłodna niczym szwedzkie rubieże elektronika na tropach soundtracków do giallo i muzyki Ennio Morricone z filmu „The Thing” Carpentera. Przestrzenne ambientowe pasaże, rozległe drony i syntezatorowe pulsacje budują niepowtarzalny nastrój grozy, izolacji i tajemnicy.
Aphex Twin – Collapse EP (Warp Records)
Krótki poradnik na temat tego, jak pozostać sobą i jednocześnie nieustannie się zmieniać. Po blisko trzydziestu latach obecności na scenie, Richard D. James nadal ma coś do powiedzenia. Muzyka, która odzwierciedla teraźniejszość i zarazem spogląda w przyszłość.
Recenzja autorska
Recenzja Ani Pietrzak
Ash Koosha – Aktual (Realms)
Kolejna znakomita płyta Ashkana Kooshanejada – producenta futurystycznej, wychodzącej poza gatunkowe ramy muzyki łączącej elementy IDMu, ambientu, glitch-hopu, popowych melodii, sound designu oraz elementów orientalnych (autor jest Irańczykiem). Wspaniałe.
Autechre – NTS Sessions 1-4 (Warp Records)
Osiem godzin premierowego materiału od Autechre – to właściwie mogłoby wystarczyć za rekomendację. Rzecz monumentalna zarówno w formie, jak i w treści. Do wielokrotnego odkrywania i drobiazgowego zgłębiania. Mówiąc mniej szlachetnie: rozpierdol.
DJ Healer – Nothing 2 Loose (All Possible Worlds)
Czy ten tajemniczy producent został dotknięty działaniem sił nadprzyrodzonych, jak przed nim chociażby autorzy świętych ksiąg, J.S. Bach, Philip K. Dick oraz muzycy związani z grupą Coil? Ta muzyka naprawdę leczy. I nie trzeba konsultować się z lekarzem ani farmaceutą.
Domiziano Maselli – Ashes (Opal Tapes)
Gęsta, pełna emocji płyta z pogranicza ambientu i neoklasycyzmu. Masywne drony, głębokie basy, operowe wokalizy, „żywe” instrumenty (m.in. fortepian, perkusja, smyczki i „orientalne” instrumenty strunowe) – ten album to opowieść, która zapiera dech w piersiach.
Drew McDowall – The Third Helix (Dais Records)
Były członek Coil jest chyba jedynym twórcą – oprócz duetu Cyclobe (również tworzonego przez dawnych muzyków projektu Johna Balance’a i Petera Christophersona) – którego można uznać za godnego kontynuatora tego niepowtarzalnego zespołu. Muzyka magiczna.
GAS – Rausch (Kompakt)
Wolfgang Voigt pozostaje wierny sobie. Fantasmagoryczne ambient techno w jego wykonaniu jest tak charakterystyczne, że trudno je podrobić, choć znalazło naśladowców. „Rausch” to kolejny dowód geniuszu Niemca. I nie trzeba być na rauszu, żeby to docenić.
Ian William Craig – Thresholder (130701)
Prawdopodobnie najbardziej przejmująca płyta zeszłego roku. Kanadyjczyk wciąga w swój własny, osobny świat już od pierwszych sekund i nie wypuszcza do samego końca. W podniosłej, sakralnej atmosferze człowiek staje twarzą w twarz z własną skończonością.
Jaye Jayle – No Trail and Other Unholy Paths (Sargent House)
A gdyby tak Nick Cave lub Mark Lanegan zaczęli używać syntezatorów i czynić ukłony w stronę krautrocka? Zapewne brzmieliby podobnie do Jaye Jayle na ich drugim albumie. Odurzający, mroczny romantyzm, który balansuje na granicy sacrum i profanum.
Recenzja autorska
Recenzja Jarka Szczęsnego
Jóhann Jóhannsson – Mandy (Lakeshore Records)
Nicolas Cage, sekta ze słabością do LSD, krwawa zemsta, pojedynek na piły motorowe i atmosfera lat 80. To jest właśnie „Mandy”. Muzyka do najlepszego filmu ubiegłego roku to zarazem artystyczny testament tragicznie zmarłego islandzkiego kompozytora.
Jonas Reinhardt – Conclave Surge (Deep Distance)
Duchowy spadkobierca Tangerine Dream, Klausa Schulze i innych koryfeuszy kosmische musik. Syntezatorowa zawartość jego ostatniej płyty to w zasadzie gotowa ścieżka dźwiękowa do jakiegoś zapomnianego, dziwacznego filmu science fiction z lat 70.
Kompozyt – Synchronicity (Trees Will Remain Records)
Improwizowane dub techno z elementami ambientu (okazjonalnie ozdobione melancholijną trąbką) – idealne do spacerów po zamglonych polach, obserwacji kropli deszczu spływających po szybie i kontemplacji przyrody. Tak trzymać, bracia Żuralscy.
Matthew Dear – Bunny (Ghostly International)
Kiedy nie nagrywa surowego techno jako Audion, Amerykanin para się zmutowanym art-popem. A ponieważ ma dryg do chwytliwych melodii i bezbłędnej produkcji, słucha się tego z rozkoszą. Gdzieś tam wysoko David Bowie uśmiecha się z dumą, wspominając Berlin.
Nanook of the North – Nanook of the North (Denovali Records)
Dobre, bo polskie? Niekoniecznie. Dobre, bo stworzone przez dwóch utalentowanych wrażliwców dla innych wrażliwców. Dobre, bo działa na wyobraźnię. Dobre, bo sprawdza się zarówno z filmem, jak i bez niego. Właściwie to więcej niż dobre – to wręcz rewelacyjne.
Recenzja autorska
Recenzja Ani Pietrzak
Objekt – Cocoon Crush (PAN)
Dziwna, oniryczna, psychodeliczna, hipnotyzująca elektronika na tropach wczesnych wydawnictw rodem z wytwórni Warp Records (szczególnie składanek z serii „Artificial Intelligence”). Kabalistyczna muzyka zamknięta we własnym, enigmatycznym świecie.
Pejzaż – Ostatni dzień lata (The Very Polish Cut-Outs)
Nostalgiczna podróż do beztroskich lat dzieciństwa, wakacji nad morzem, oranżady w szklanych butelkach, zapiekanek z przyczep kempingowych, straganowego barachła, wieczornych dansingów i dawnych polskich przebojów. Umarły Ptaki, niech żyje Pejzaż.
Philip Jeck – Arcade (Touch)
Brytyjski wirtuoz gramofonów nie jest didżejem w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. To raczej ambientowy kompozytor, który ze starych płyt wydobywa nową jakość. Odnalezione sample pieczołowicie obrabia, przekształca, deformuje i składa w doskonałą całość.
Retribution Body – Self-Destruction (Glistening Examples)
Nie było w zeszłym roku potężniejszych, niżej zawieszonych i bardziej morderczych dronów niż te, które spreparował Matthew Azevedo. Jest to totalne doświadczenie sensoryczne – bezkompromisowe dźwięki, które mogą autentycznie wpływać na układ nerwowy.
Richard Devine – Sort\Lave (Timesig)
Monumentalny pomnik wykuty w dźwięku za pomocą syntezatorów modularnych. Wielowątkowe, skomplikowane kompozycje o abstrakcyjnym charakterze, które nigdy nie zamieniają się w męczący sound design. Do słuchania podczas wyprawy na Alfa Centauri.
Skee Mask – Compro (Ilian Tape)
Podczas gdy inni dokonują dekonstrukcji szeroko pojętej muzyki klubowej, Bryan Müller ją rekonstruuje – ze znakomitym skutkiem. „Compro” to cudowna podróż w przeszłość, kiedy na parkietach królowały breakbeat i jungle, zaś w chillout roomach – ambient.
Space Afrika – Somewhere Decent To Live (Sferic)
Brytyjski duet kontynuuje najlepsze tradycje stechnicyzowanego dubu z ambientowymi naleciałościami w duchu Rhythm & Sound. Rozświetlone neonami, skąpane w deszczu miasto, oglądane nocą zza szyby samochodu – to idealne warunki do odsłuchu tej płyty.
Tape Loop Orchestra – Return To The Light (Tape Loop Orchestra)
Tajemniczy ambient, któremu towarzyszy nieodparte uczucie, że w pokoju, w którym przebywa człowiek, znajduje się ktoś lub coś jeszcze. Jakiś zagadkowy, niewidzialny dla oczu byt, którego obecność wyczuwa się niemal instynktownie. Muzyka z innego wymiaru.
The Third Eye Foundation – Wake The Dead (Ici D’Ailleurs)
Dub czarny jak smoła i równie gęsty. Daleki od słonecznej, upalonej Jamajki, a bliższy surowej, industrialnej odmianie gatunku. Miażdżący bas i tektoniczna rytmika, operowe wokalizy i przeszywające smyczki, klawisze i instrumenty dęte, elektronika. Potężne.
Recenzja autorska
Recenzja Jarka Szczęsnego
Tim Hecker – Konoyo (Kranky)
Buddyjka świątynia na obrzeżach Tokio stała się sceną artystycznej dyfuzji pomiędzy mistrzem ambientu a orkiestrą gagaku. Efekt? Wielowymiarowa elektroakustyczna mozaika pełna kontrastów – oszczędna i obfita, intensywna i wyciszona, kojąca i niepokojąca.
Recenzja autorska
Recenzja Jarka Szczęsnego
Venetian Snares x Daniel Lanois – Venetian Snares x Daniel Lanois (Timesig)
Współpraca breakcore’owego demona i ambientowego gitarzysty zakrawała na mezalians. Oto bowiem mistrz skrajnie niekomercyjnej elektroniki zbratał się z głównonurtowym producentem. Rezultat jest jednak zachwycający. Piękno ukryte w chaosie.
William Basinski & Lawrence English – Selva Oscura (Temporary Residence Ltd)
Stonowany, niespieszny ambient, który brzmi, jakby docierał zza gęstej mgły. Muzyka tonie w pogłosach i szumach, nie ukazując pełni swych kształtów. Tak jakby dryfowało się na pełnym morzu w zwolnionym tempie. Bez mapy i kompasu, bez poczucia czasu i przestrzeni.
Young Fathers – Cocoa Sugar (Ninja Tune)
Muzyka przekraczające gatunkowe granice i uzupełniona metaforycznymi tekstami. Chaos i porządek, yin i yang, forma i pustka w nierozerwalnym uścisku. Elementy, które się dopełniają, a nie wykluczają. Zaklęta w dźwięki ścieżka do wyższej świadomości.
Recenzja autorska
Recenzja Ani Pietrzak
Bardzo ciekawa lista, wielu płyt nie znałem. No i tam nie jest napisane, że nie było w tym roku wybitnych rzeczy tylko że było ich mało. A że bardzo dobrych płyt było mnóstwo, to podsumowanie tego dowodzi. Odnośnie Aphexa to nie zawsze ma on dobrą prasę, ale kiedy ma to faktycznie są ku temu podstawy.
„wielu krytyków niemal padło na kolana (niekiedy zupełnie bezpodstawnie)”-
przed takim Aphexem to krytycy prawie od 30 lat bezpodstawnie padają na kolana..
i nie zgodzę się, że nie było w tym roku wybitnych rzeczy, było i to bardzo dużo-może jakiś przełomowych płyt wszechczasów nie było, ale bardzo dobrych płyt było mnóśtwo
No nareszcie. Świetne podsumowanie. Tylko czemu Pan Maciej tak rzadko pisze.