Bez krzykliwości.
Ciekawa jest historia artystycznych perypetii Misi Furtak. Na szerokie wody wypłynęła grając i śpiewając w międzynarodowym trio très.b. Zespół konsekwentnie budował swoją pozycję na graniu dobrych piosenek. Naszej bohaterce towarzyszyli Olivier Heim i Thomas Pettit. Na tyle dobrze im szło, że za drugą płytę dostali Paszport Polityki. W tej sytuacji zespół się rozwiązał. Wokalistka nie czekała nazbyt długo i wydała świetną ep-kę już jako Misia Ff. Na niej mieliśmy dwie petardy w postaci piosenek „Mózg” i „Kartonem”. I po tym zapadła znów cisza. Na moment pojawiła się w utworze „Nadważkość” HV/Noon. Miała jeszcze kilka epizodów mniej lub bardziej znaczących, aż w zeszłym roku pojawiła się w większym formacie Ffrancis razem z Piotrem Kalińskim. Być może tak się dzieje, kiedy ktoś poświęca się służbie Euterpe i Aojde. W tym roku wydała w końcu płytę, która powinna ją na jakiś czas zatrzymać w miejscu.
Tytuł „Co przyjdzie?” może zwiastować niepewność, ale to tylko pozory. Prawdę mówiąc mamy do czynienia ze znakomicie skomponowanymi piosenkami. Co więcej jest tu tyle smaczków, że spokojnie można by było wypełnić nimi ponad dwanaście albumów. Artystce na plus zapisać należy również umiejętność doboru współpracowników. Na tej płycie są nimi Hania Raniszewska (Tęskno), Aleksander Orłowski (New People) oraz Piotr Madej (Patrick The Pan). Razem okroili jedenaście piosenek z krzykliwości, a w to miejsce zaproponowali rzadko spotykany pietyzm. Każda piosenka zyskuje przy bliższym poznaniu. Wszystko jest na swoim miejscu jak w „A little later”, gdzie pęcznieją delikatne, smyczkowe aranże. Gdyby był jakiś muzyczny odpowiednik sklepu IKEA, to dyrektorką kreatywną byłaby Misia Furtak, a wszyscy ustawialiby się w kolejce po aranżacje piosenek.
Teksty wypadają również korzystnie. Do zabawy językiem polskim Misia Furtak zdążyła nas już przyzwyczaić, ale tu wykracza poza zwykłe igraszki. Wystarczy włączyć „Pamięć”, żeby móc usłyszeć: „Znajdźmy więc wszechmogący guzik, taki prawdziwy twardy reset”. Swoboda w zmianie akcentów zachwyca. Prosty rytm przemienia się w orkiestrowy aranż, który zaraz ustępuje miejsca syntezatorom. Doskonałe, już nie rzemiosło, a sztuka pisania piosenek. To samo z następnym, z wolna się rozwijającym, „Bez czterech rąk”. Delikatność aż kipi. W „Space” słychać udostępnione przez NASA dźwięki z powrotu promu „Columbia”. Tu nawet pesymizm brzmi tak, że aż się chce w nim zagościć na dłużej – „Będzie gorzej” ma przeszywającą końcówkę.
Podkreślić trzeba mocniejszy akcent w postaci „Skończy się”. Znów dobór środków idealnie wpasowuje się w interpretację tekstu. Bogactwo tworzywa muzycznego zaprezentowane w „Go to sleep” zachwyca. Syntezator, smyczki i fortepian wystarczą. Piękna partia fortepianu rozpoczyna płytę, do której dochodzi znakomity wokal. „Nie zaczynaj” jakby broniło się przed wzniosłością i ekspresywnym finałem. Zamiast wokalnej bomby, mamy lekko zasygnalizowaną gitarę. Jeśli ktoś chce się w pełni delektować tą płytą, musi się w nią wgryźć, słuchać uważnie, bo łatwo przeoczyć zjawiskowy drobiazg. Warstwa muzyczna została tu wypolerowana na połysk. Perfekcjonizm, ale z gatunku tych zdrowych.
Agora | 2019
FB
FB Wydawnictwo Agora