Wpisz i kliknij enter

Nowości z International Anthem: Jaime Branch, Resavoir, Freddie Douggie

Powoli zbliżamy się do końca roku, a 2019 jest kolejnym bardzo dobrym rokiem dla chicagowskiej wytwórni International Anthem. W ostatnim czasie ukazało się tam kilka wydawnictw, m.in. z drugą solową płytą wróciła trębaczka Jaimie Branch.

Resavoir – „Resavoir” (International Anthem | 26.07.2019)

„Resavoir” jest debiutanckim materiałem chicagowskiego kolektywu tworzonego przez Willa Millera (trąbka / syntezatory / sample), Irvina Pierce’a (saksofon), Akeny Seymour (instrumenty klawiszowe / wokal), Lane’a Beckstroma (bas), Petera Manheima (perkusja) i Jeremy’ego Cunninghama (perkusja). Wszyscy udzielają w bardzo różnych projektach. Być może najbardziej kojarzoną osobą z Resavoir jest Miller, znany choćby z zespołu Whitney. Oprócz podstawowego składu Resavoir w nagraniu płyty wzięło również udział sporo innych muzyków.

fot. Carolina Sánchez

Nad całością pieczę sprawuje wspomniany Miller, gdyż to on przygotował i zaaranżował wszystkie kompozycje, dla których punktem wyjścia były przygotowane przez niego różnej maści sample. Dopiero później jego pomysły w sali prób / w studiu nabrały większego rozmachu i dostały żywej energii wykrzesanej podczas wspólnego grania. Początkowe partie harfy w „Taking Flight” w wykonaniu Brandee Younger wpadają w lirykę Alice Coltrane, ale w drugiej części tego utworu jest już żywo i energetycznie.

Piękne i przygotowane z dużą klasą aranże dęciaków np. w „Woah” czy tytułowym „Resavoir” (tutaj także future rytmika Thundercata miga delikatnym pulsem) nieodparcie namawiają nas do udania się w okolice norweskiego Jaga Jazzist, jak i spiritual jazzu w stylu Makaya McCravena. Jeszcze inny mariaż elektroniki i dęciaków? W onirycznym „Illusion” ten układ nabrał odpowiedniej synergii. W „Plantasy” z kolei na pierwszy plan mknie uduchowiony saksofon, o takim poziomie romantyzmu, który mógłby idealnie towarzyszyć nocnym przejażdżkom autem Roberta De Niro w filmie „Taksówkarz”. Saksofon i instrumenty smyczkowe w tym fragmencie mają coś w sobie z muzyki Bernarda Herrmanna (twórcy ścieżki dźwiękowej do filmu Martina Scorsese) oraz Davida Axelroda. „Escalator” i „LML” zamykają ten wyjątkowy album. W tym pierwszym numerze słyszymy gościnne rapowanie Sena Morimoto i jego saksofon, trąbkę Millera i plemienną sekcję rytmiczną.

„Resavoir” cechuje pożądany efekt po wysłuchaniu płyty, czyli niedosyt, niedosyt i jeszcze raz niedosyt, dający dużą nadzieję na przyszłość.

Freddie Douggie – „Live on Juneteenth” (International Anthem | 19.06.2019)

To przedsięwzięcie jest spotkaniem dwóch niesamowitych artystów: Bena LaMara Gaya (opisywanego na łamach NM wielokrotnie, który pod koniec sierpnia tego roku wydał nowy materiał solowy pt. „East of the Ryan”) i JayVe’a Montgomery’ego – saksofonisty, multiinstrumentalisty, improwizatora pochodzącego z Nashville. Udzielał się choćby w takim składzie jak Communication Arts Quartet, zaś solo nagrywa jako Abstract Black.

Od lewej: Ben LaMar Gay, JayVe Montgomery

„Live on Juneteenth” to zbiór wyimprowizowanych fragmentów przez LaMara Gaya i Montgomery’ego kilka lat temu w ramach obchodów święta Juneteenth, upamiętniającego wydarzenia z 19 czerwca 1865 r., będącego zapowiedzią zniesienia niewolnictwa w Teksasie. Co ciekawe, nagrania z „Live on Juneteenth” zostały zarejestrowane na Shackle Island w stanie Tennessee. Trochę zajęło mi czasu póki trafiłem w sieci na konkretne informacje dotyczące tej enigmatycznej wyspy. Przez dziesiątki lat zastanawiano się na tym, gdzie dokładnie leżała ta wyspa i skąd wzięła się jej nazwa. Kluczową sprawą okazała się mapa hrabstwa Sumner z 1878 r., pokazująca, iż naprawdę była taka wyspa, a jej wschodnią stronę – i to dopiero parę lat temu – namierzył badacz z Nashville. Najwięcej niepewności pozostaje co do samej nazwy. Jedna z wersji głosi, że kiedyś tam niby trzymano w kajdanach czarnoskórych niewolników, którymi potem handlowano. Jest jeszcze teoria o znajdującej się tam drewnianej chacie, w której można było nabyć whisky. Do dziś nazwa Shackle Island skrywa wiele tajemnic.


To jednak łączenie pierwszej wersji o przetrzymywanych niewolnikach z wymiarem święta Juneteenth, ma spory sens. LaMar Gay i Montgomery przygotowali iście abstrakcyjny set, poza regułami i w bezpiecznym oddaleniu od utartych form. Jak przystało na współczesnych multiinstrumentalistów, wykorzystali różne instrumentarium w symbiozie z elektroniką, co znakomicie pokazuje np. „Blinking Lights of Wind Farms Beckon Me”. Niekiedy ich improwizacje są bliskie Roba Mazurka, czy Jona Hassella (np. w świetnym „Jubilee”), a gdzie indziej rapsy („L.E.V.A.S.”) LaMara Gaya mkną w pogoni za industrialnym odrealnieniem. Jest też kęs wykwitnie skrojonej tradycji („Dutty Rice”, „Gravel Springs”) i minimalizmu („Any Train We Can Catch”). „Slave to Employee” może nawet skojarzyć się na paru poziomach z eksperymentami Roberta Wyatta. W tym kontekście polecam zapoznać się z tegoroczną płytą projektu The Future Eve feat. Robert Wyatt.

Mam nadzieję, że to nie koniec tej współpracy, a jedynie zapowiedzieć czegoś większego, z jeszcze jaśniejszą wizją formy.

Jaimie Branch – „Fly or Die II: bird dogs of paradise” (International Anthem | 11.10.2019)

Na koniec tego wpisu, wyczekiwana przez mnie nowa solowa płyta nowojorskiej trębaczki Jaimie Branch (ukończyła New England Conservatory), ale od wielu lat silnie związanej z chicagowską sceną (mając 14 lat przeprowadziła się Chicago). Jej muzyczne korzenie wyrastają z rozmaitych gatunków, od indie rocka, przez hip-hop, po elektronikę i noise. Ale koniec końców jej serce i duszę porwały free jazz, muzyka improwizowana i eksperymentalna. Branch przewinęła się przez wiele składów, choćby takich jak Anteloper, Galactic Unity Ensemble, New Fracture Quartet, Predella Group, Keefe Jackson’s Project Project, Princess, Princess, Block and Tackle. W pewnym momencie Jaimie założyła także swoją wytwórnię płytową Pionic Records, wydając w niej muzykę własnego zespołu Bomb Shelter.

W tym roku mijają trzy lata od momentu ukazania się jej debiutanckiego krążka „Fly Or Die”, nagranego z udziałem wiolonczelistki Tomeki Reid, basisty Jasona Ajemiana i perkusisty Chada Taylora. Wówczas gościnnie wystąpił m.in. Ben LaMar Gay (grający na kornecie). Album „Fly Or Die” spotkał się ze świetnymi recenzjami krytyków. Na łamach „The New York Times” określono ten longplay jako „najbardziej zaskakujący debiut 2017 roku”. Trudno się nie zgodzić z tymi słowami.

fot. Dawid Laskowski

Materiał na „Fly or Die II: bird dogs of paradise” powstał podczas pierwszej europejskiej trasy koncertowej Branch w listopadzie 2018 roku. Po pierwsze, Jaimie występuje tu pierwszy raz w roli wokalistyki. Po drugie, zmienił się też skład jej kwartetu. Zamiast Tomeki Reid pojawił się wiolonczelista Lester St Louis, zaś sekcja rytmiczna pozostała bez zmian, czyli na basie Jason Ajemian oraz na perkusji i mbirze Chad Taylor. Gościnnie słyszymy głos Bena LaMara Gaya i Marvina Tate, gitarę Matta Schneidera, a także syntezatory / instrumenty perkusyjne Dana Bitneya oraz jajko (?) Scotta McNiece’ego.


W otwierając całość utworze „Birds of paradise” przemówiły mbira, delikatne dźwięki basu, subtelna trąbka i elektronika (syntetyczny field recording?). Czy to cisza przed nawałnicą? Zdecydowanie, tak! Biorąco pod uwagę suitę „Prayer for amerikkka pt. 1 & 2”. Przed oczami automatycznie pojawia się spacer przez mroczną, wąską i zroszoną nocnym deszczem uliczkę, gdzie na jej końcu przebija światło i barowy neon. Wchodzimy, a tam w dusznej, zadymionej sali na scenie kotłują się emocje. Przez papierosowy dym przedzierają się do naszych uszu dźwięki wściekłej trąbki i głosu Branche wykrzykującej „Prayer for amerikkka pt. 1 & 2”! Nie mogę odpędzić skojarzeń lgnących do fantastycznej kompozycji Lonnie’ego Holleya – „I Woke Up in a Fucked-Up America” z ubiegłorocznego albumu „MITH”. Silna trąbka w końcówce „Prayer for amerikkka pt. 1 & 2” wywołuje podobne napięcie jak w scenach pojedynku w filmach Sergio Leone, dodatkowo umorusanych w kulturze Mariachi.

Kilkunastosekundowy improwizowany drobiazg na wiolonczelę „Lesterlude” przenosi nas do kosmicznego „Twenty-three n me, jupiter redux” o wyraźnej atencji względem tego, co stworzyli Bill Dixon, Rob Mazurek i Pharoah Sanders we wczesnym okresie. „Simple silver surfer” to swoiste poluzowanie atmosfery z odnośnikiem do Sao Paulo Undergroun, Exploding Star Orchestra i solowego Mazurka (np. „Calma Gente”). Niesamowite ptactwo uskrzydliło dzikie wycie psów w „Bird dogs of paradise”, co pozwoliło zakraść się do „Nuevo roquero estéreo” by móc z bliska obserwować kapitalny trans. Prześmiewczy, ironiczny humor Branche błysnął jeszcze raz na sam koniec w „Love song”, z knajpiano-łkającą trąbką, w której nie sposób się nie zakochać, jak i w szczerych słowach liderki, w pewnym momencie wykrzykiwanych pełnym impetem: Love song for asshole and clown.

Tak, to jednak z tych płyt tego roku! O czym będzie można przekonać się niebawem na żywo, dokładnie 15 listopada w Gdańsku, podczas koncertu Jaimie Branch w ramach 22. edycji Festiwalu Jazz Jantar.

Strona Jaimie Branch »
Profil na Facebooku »
Strona International Anthem »
Profil na Facebooku »







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy