Wpisz i kliknij enter

22. Festiwal Jazz Jantar: 25 października – 20 listopada 2019

Za dziesięć dni w Gdańsku rozpocznie się 22. edycja Festiwalu Jazz Jantar. Szykują się świetne koncerty. Nie przegapcie i sprawdźcie program!

W tym roku przed publicznością festiwalową wystąpi 23 wykonawców z Polski, USA, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Norwegii, Estonii, Japonii i krajów arabskich, w tym pięć dużych składów.

PROGRAM:

25.10.2019 / ALFONS SLIK / Nie przejmuj się

25.10.2019 / AMIR ELSAFFAR THE TWO RIVERS ENSEMBLE

 

26.10.2019 / RASP LOVERS

26.10.2019 / SŁAWEK JASKUŁKE SOLO

 

27.10.2019 / OLO WALICKI & JACEK PROŚCIŃSKI

27.10.2019 / ATOMIC

 

08.11.2019 / GRID

08.11.2019 / LINDA MAY HAN OH QUINTET FEAT. NEOQUARTET

 

09.11.2019 / YAZMIN LACEY

09.11.2019 / KAMAAL WILLIAMS

 

10.11.2019 / MYRA MELFORD SOLO

10.11.2019 / SONS OF KEMET

 

11.11.2019 / KUBA WIĘCEK TRIO

11.11.2019 / STARONIEWICZ NORTH PARK FEAT. ERIK JOHANNESSEN

 

14.11.2019 / PEEDU KASS MOMENTUM

14.11.2019 / CHRISTIAN SCOTT aTUNDE ADJUAH

 

15.11.2019 / KIRKE KARJA QUARTET

15.11.2019 / JAIMIE BRANCH

 

16.11.2019 / MATTHEW SHIPP, WILLIAM PARKER, DANIEL CARTER

16.11.2019 / SATOKO FUJII & JOE FONDA

 

17.11.2019 / ENEMY

17.11.2019 / MAURICE LOUCA

 

20.11.2019 / CECILE MCLORIN SALVANT

Błyskotliwy. Wielki. Świetny.  Piękny.” –  te cztery krótkie słowa wystarczyły założycielowi portalu Freejazzblog.org Stefowi Gijsselsowi do opisania koncertowego albumu „Seraphic Lights” tria Daniel Carter – William Parker – Matthew Shipp. „Zbyt długo uważałem istnienie takich muzyków za oczywistość. To goście potrafiący wysnuć muzykę wprost z powietrza, sprawiając że brzmi jak coś specjalnego. Wyobraźcie sobie sytuację, w której taka umiejętność jest normą” – dodaje na popmatters.com John Garrett. Wszyscy trzej muzycy poświęcili jazzowi awangardowemu całe twórcze życie, dochodząc do klasy mistrzowskiej w dziedzinie kompozycji i improwizacji. Każdy ma za sobą kilkadziesiąt lat pracy twórczej w uchodzącym za mekkę jazzowych środowisk kreatywnych Nowym Jorku. Choć znają się od lat 80-tych jako trio występują niezwykle rzadko, a koncert w ramach Festiwalu Jazz Jantar będzie jedynym występem tego składu w Europie. Carter, Shipp i Parker to wybitni instrumentaliści, sprawdzeni w rolach liderów liczonych na dziesiątki muzycznych zestawień, zawsze potrafiący doskonale odnaleźć się w sytuacji muzycznej współpracy. Bezkompromisowość, szerokość muzycznego horyzontu i nieustanne poszukiwanie nowych wyzwań zaowocowało bogatym dorobkiem pozwalającym zaliczyć każdego z  nich do grona czołowych współczesnych jazzowych awangardystów.

Nazywany gigantem jazzu nowej generacji pianista Matthew Shipp przez lata zapracował na opinię innowatora i twórcy wymagającego, jednakże jego dorobek pozostaje dużo bardziej wielowymiarowy. Brakiem skrępowania i lekkością w podejściu do gry przypomina nieustannie poszukującego Cecila Taylora, jednak filar jego muzyki stanowi głęboka inspiracja klasykiem be-bopu – Budem Powellem:  „bez względu na to, jak daleko odchodzi od konwencjonalnej struktury, wyczucie ruchu akordów i linii melodycznej Shippa zbliża go do Powella bardziej niż do Taylora.” – pisano na łamach All About Jazz, a Lexington Herald pisze o Matthew Shippie: „gra jakby nowoczesny Thelonious Monk, z bogatym podejściem modalnym do gry i perkusyjną frywolnością, poza tym wszystkim brzmi, jak nikt inny.” Matthew Shipp rozwija swój język wypowiedzi nieustannie od połowy lat 80., w jego rozległej dyskografii znajduje się kilkadziesiąt tytułów nagranych w roli lidera jak i side-mana, a najważniejszymi wśród muzyków z którymi współpracował są choćby David S. Ware, Roscoe Mitchell czy – ostatnio Ivo Perelman.

Wkład Williama Parkera w żywy rozwój dzisiejszej sceny jazzowej można uznać za fundamentalny. W dyskografii urodzonego w 1951 roku kontrabasisty znajduje się ponad 150 albumów, które prowadzący także szeroką działalność edukatorską Parker nagrał w towarzystwie setek muzyków z całego świata. W przeszłości grał w składach Cecila Taylora, Dona Cherry, Milforda Gravesa czy David S. Ware, dziś z pewnością można go zaliczyć do najbardziej pracowitych muzyków kręgu awangardy – jego pełnobrzmiący kontrabas rokrocznie pojawia się na kilku – kilkunastu albumach. Nic więc dziwnego, że The Village Voice nazwał Parkera „najkonsekwentniej doskonałym free jazzowym kontrabasistą wszechczasów”.

W odróżnieniu od poprzedników utalentowany multiinstrumentalista Daniel Carter, czynnie udzielający się na scenie już od lat 70-tych jest postacią relatywnie nieznaną. Pozostając w jazzowym undergroundzie, całkowicie oddaje się muzyce.  Grając na saksofonach, trąbce, fletach i klarnetach potrafi wyrazić swą muzyczną wizję w obrębie różnych stylistyk i zestawień instrumentalnych, zaznaczając swoją obecność za każdym razem, gdy pojawia się na scenie. Wśród jego licznych współpracowników znajdują się muzycy tacy jak Paul Flaherty, Suzie Ibarra, Roy Campbell Jr., Sabir Mateen, Paul Dunmall, Federico Ughi a wczesne grupy Cartera, takie jak  Test czy Other Dimensions In Music, „uczyniły myślącą naprzód nowojorską scenę jazzową jeszcze bardziej muzycznie progresywną” (Stef Gijssels)

Kamaal Williams

„To rozkoszna migawka z Londynu roku 2018 – nowo powstała społeczność jazzowa w pigułce, łącząca niezliczone kulturowe wątki, które tworzą to miasto. Kiedy scena potrzebowała go najbardziej, Kamaal Williams powrócił, by wskazać jej drogę” – tak o zeszłorocznym albumie „The Return” napisał Dean Van Nguyen, dziennikarz serwisu Pitchfork, co już samo w sobie pokazuje, do jak różnorodnej publiki brytyjski pianista trafia, skoro jego działalność zachwala portal prezentujący muzykę alternatywną.

W ostatnich latach Wielka Brytania niespodziewania wyrosła na lidera w tworzeniu niebanalnego, świeżego i zaskakującego jazzu, a Kamaal Williams to jedna z czołowych postaci tej młodej sceny. Zaczynał od fascynacji tradycyjną chińską kaligrafią, później było graffiti, hip-hop i muzyka elektroniczna (jako producent działa pod pseudonimem Henry Wu), ale największym sukcesem okazał się duet z Yussefem Dayesem. Black Focus – ich debiutancki album z 2016 roku – znajdował się w czołówce niemalże wszystkich jazzowych podsumowań roku i utorował drogę do festiwalów na całym globie. Rokas Kucinskas z portalu All About Music napisał o tym wydawnictwie: „To wybiegająca w przyszłość podróż dźwiękowa, która w pełni oddaje to, co dzieje się obecnie na jazzowej scenie w Londynie”.

Obydwa wydawnictwa na łamach tego samego serwisu porównał natomiast Chris May: „The Return zaczyna się tam, gdzie skończyło się Black Focus, wykorzystuje klasyczny jazz-funk i fuzję z hip-hopem oraz jego brytyjską odmianą, czyli grimem, połamanymi bitami i drum’n’bassem. Bity są kluczowe, podobnie jak melodie i dający kopa nastrój. To jest jazz, ale ten, który dopiero co poznaliśmy, a wszystko to pięknie się razem układa”. Kamaal Williams ze swoim solowym projektem po raz pierwszy wystąpi w Polsce podczas festiwalu Jazz Jantar 2019.

Two Rivers Ensemble to sekstet jazzowych muzyków o bliskowschodnim pochodzeniu, którzy poczynili znaczne kroki w wykorzystywaniu wzorca melodycznego makamu, transformując go w brzmienie jazzowe. Ta muzyka, głęboko zakorzeniona w formach muzycznych Iraku i bliskich mu regionów, mówi językiem swingu, improwizacji i interakcji grupowej, a wynikający z tego dźwięk różni się od pozostałych współczesnych międzykulturowych fuzji muzycznych. Po ośmiu latach intensywnego koncertowania i wyjazdów w trasy, a także wydaniu trzech bardzo dobrze przyjętych albumów – „Crisis” (2015), Inana (2011) i „Two Rivers” (2007) – Two Rivers Ensemble wypracowało instynktowną łatwość postępowania z niezwykle złożoną muzyka ElSaffara, co umożliwiło zespołowi granie z kreatywnością, która wykracza poza czysto techniczne wyzwanie w stylu zakorzenionym w tradycji. Powstaje zupełnie nowa estetyka.

Two Rivers Ensemble tworzą: Nasheet Waits, jeden z najbardziej dynamicznych perkusistów jazzowych, znany jako filar Bandwagon Jasona Morana; basista Carlo DeRosa, którego album „Brain Dance” spotkał się ze sporym uznaniem; grający na buzuki Tareq Abboushi, którego album „Mumtastic” to autorskie połączenie jazzu i form arabskich; multiinstrumentalista i wirtuoz Zafer Tawil, który jest jednym z najbardziej pożądanych arabskich muzyków w Nowym Jorku; saksofonista tenorowy Ole Mathisen, mistrz brzmienia mikrotonowego, który daje zespołowi świetnie opanowany i technicznie olśniewający dźwięk. Są idealnym opakowaniem dla lidera grupy, ElSaffara. A sam Amir ElSaffar jest już znany gdańskiej publiczności, bowiem w 2016 do współpracy zaprosił go Dominik Bukowski, a jej rezultatem był album „Sufia. Dominik Bukowski Quartet Feat. Amir ElSaffar. Live in Klub Zak”, który pojawił się na wysokich pozycjach w licznych branżowych podsumowaniach 2016 roku.

Trębacza Amira ElSaffara w 2014 roku amerykański magazyn „Downbeat” postawił w jednym szeregu z Geraldem Claytonem, Robertem Glasperem, Esperanzą Spalding i Ambrose Akinmusire, uznając go za jednego z najbardziej „cool“ artystów w nowej generacji jazzowej. Opiniotwórczy „The Wire” określił ElSaffara jako „muzyka niespotykanie kompetentnego, by łączyć jazz z muzyką arabską bez wyrządzania szkody któremukolwiek z nich”.

ElSaffar to pierwszorzędny trębacz o klasycznym wykształceniu zaznajomiony nie tylko z językiem współczesnego jazzu, ale sięgający po techniki pozwalające na odgrywanie mikrotonów i ozdobników właściwych muzyce arabskiej, a rzadko kiedy wykonywanych na trąbce. Jako wokalista i santurzysta kultywuje wymierającą wielowiekową irakijską tradycję muzyki Maqam. Jako kompozytor ElSaffar znany jest z wykorzystywania mikrotonów zaczerpniętych z Maqamu, dzięki którym udaje mu się osiągnąć innowacyjne podejście do harmonii i melodii.

Christian Scott aTunde Adjuah pracuje nad jednolitą, multikulturową koncepcją muzyki improwizowanej przez większość swojej kariery. Ale wychowany w Nowym Orleanie, wyszkolony w Berklee zwany cudownym dzieckiem trąbki Scott nie mógł wiedzieć, że ideą, którą nazwał „stretch music” (tytułując w ten sposób album z 2015 roku) trafi w moment powrotu jazzu do mainstreamowej świadomości. To, co nazwał próbą „rozciągania-nie zamiany” jazzowych konwencji w zakresie rytmu, melodii i harmonii tak, aby objąć w ich zakres możliwie największą liczbę muzycznych form/języków/kultur splata się ze stopniowym zanikaniem granic gatunkowych, które stanowi klucz współczesnego jazzowego renesansu. „Ancestral Recall, dziewiąty autorski album aTunde Adjuah’a najbardziej dotychczas progresywne wyrażenie idei stretch music jest jednocześnie dowodem na elastyczność, jaką zyskała dziś jazzowa tradycja – momentami zaś album wyraża również daleki skok poza jej obręb.

Szczególnie zajmujące w radykalizmie „Ancestral Recall” jest to, że wyzwolenie stretch music bierze swój początek w najstarszym i najbardziej tradycjonalistycznym skrzydle jazzu. Fakt, iż aTunde Adjuah należy do trzeciego pokolenia wywodzącego się od wodzów Indian Mardi Gras (jest wnukiem legendarnego Wielkiego Wodza Donalda Harrisona Seniora) zazwyczaj pozostaje w cieniu opowieści o wpływie, jaki na Scotta miały młodzieńcze osiągnięcia jego wuja, uznanego saksofonisty Donalda Harrisona Juniora i jego bandu – ale w istocie oba te czynniki ze sobą współgrają. Odebrana przez niego nakierowana na dobro wspólnoty plemienna edukacja współgra u Scotta z niekonwencjonalnym podejściem do instrumentu – muzyk zaczął grać późno (jak na nowoorleańczyka) i zdarzyło mu się opowiadać o projektowaniu własnych trąbek z nietypowym zakresem tonów ze względu na „nienawiść” do oryginalnego brzmienia trąbki. Oba te czynniki pozwoliły mu wykształcić kreatywne i prospołeczne podejście do kanonicznych studiów jazzowych w New Orleans. Według aTunde Adjuaha „Tiger Rag” i, powiedzmy, rapowy flow Juvenile’a wypływają z tego samego źródła i Scott przeciwstawia się ich oddzielaniu z jakiegokolwiek względu: na rasę, klasę, użytą technologię, narrację kulturową, sposób dystrybucji w mediach etc. Stretch music to dla niego nie plan marketingowy, a raczej wyrażenie filozoficznej potrzeby nadania światu sensu. (…)

Na „Ancestral Recall” pozostaje niewiele elementów żywcem wyjętych z przestarzałego „jazzu”, jednak tytuł sugeruje wyraźnie, że przeszłość pozostaje najważniejsza a wiekowe kultury powinny być siłą napędową pchającą nas w przyszłość. W tej wersji stretch music, z przewodnią rolą wokalu, perkusji i elektroniki, większa część tradycyjnie rozumianych ścieżek instrumentalnych zostaje ścięta. (…)

Muzyka Sons of Kemet jest w pewnym sensie uniwersalna – myślę, że można ją polecić wielu odbiorcom o przeróżnych gustach muzycznych – tak w relacji z występu podczas Jazz Jantar 2015 napisała Ola Gwizd z portalu Jazz Soul. Na potwierdzenie tych słów nie trzeba było długo czekać – zespół pod dowództwem Shabaki Hutchingsa tylko w tym roku znalazł się w programach tak różnorodnych festiwalów, jak portugalska NOS Primavera Sound, Glastonbury Festival, Roskilde Festival czy Colours of Ostrava.

Popularność Sons of Kemet to nie tylko ich własny sukces, to również sukces muzyki jazzowej, która coraz częściej wychodzi ze swojej niszy, dociera do szerszego grona młodych słuchaczy i tym samym inspiruje chociażby do tworzenia nowych zespołów. Widać to szczególnie wyraźnie w rodzimej dla Sons of Kemet Wielkiej Brytanii, gdzie od kilku lat dzieje się wyjątkowo dużo i wyjątkowo intensywnie (co zresztą na Jazz Jantar rok w rok prezentujemy – występowali u nas już między innymi Yazz Ahmed, Roller Trio, Binker Golding Band czy Dinosaur). Oni sami stali się nieformalnymi liderami tego ruchu, przetarli szlaki dla innych, a po czterech latach wracają do Gdańska już jako rozpoznawalna i utytułowana grupa wybitnych indywidualistów potrafiących odnaleźć wspólny, wyjątkowy język.

Ubiegłoroczny album Sons of Kemet to buntowniczy manifest przewrotnie przypominający jedyny album punk rockowej legendy – Sex Pistols. Tamto wydawnictwo nosiło ironiczny tytuł God Save The Queen, tutaj mamy Your Queen Is A Reptile i kolejny sprzeciw wobec brytyjskiej monarchii (tym razem głównym powodem jest niereprezentowanie przybyłych do kraju imigrantów). Każdy z dziewięciu utworów jest natomiast hołdem złożonym innej kobiecie ze świata nauki czy sztuki. Magazyn The Wire wybrał ten materiał na Album Roku, z kolei serwis Under the Radar podkreślał jego pozamuzyczną wartość: Sons of Kemet dowodzą, że brytyjski jazz jest żywy i ma się dobrze, co więcej, może być jednym z najlepszych kulturowych narzędzi, jakie mamy do walki z opresyjnym i głęboko niepokojącym politycznym krajobrazem, który w ostatnim czasie zdaje się formować na Zachodzie.

Na festiwalu Jazz Jantar zagra już po raz trzeci, z zupełnie nowym składem i materiałem!

Maurice Louca, muzyk i kompozytor urodzony w Kairze, jest jednym z najbardziej utalentowanych artystów na egipskiej scenie eksperymentalnej sztuki.

„Maurice Louca jest wyjątkowym kompozytorem i wykonawcą, a także prominentną postacią na scenie eksperymentalnej muzyki w Egipcie. Współpracował z niesamowitym artystami, chociażby z Nadahem El Shazlym na jego przełomowym albumie „Ahwar” i przede wszystkim jest członkiem mistycznego zespołu Dwarfs of East Agouza, którego free jazzowe poszukiwania wkraczają w wymiar duchowej, tradycyjnej muzyki arabskiej i Bliskiego Wschodu. Louca jest aktywny także jako muzyk solowy, a na przestrzeni kilku lat wydał doskonałe dzieła – debiutanckieSalute the Parrot” z eksperymentalną elektroniką oraz jego kontynuację – Lekhfa, gdzie eksplorował motywy zaczerpnięte z world music, rocka i elektroniki.

Przemiana z debiutu na drugi album była dla Louki kluczowa, a wraz z „Elephantine” dokonuje kolejnego imponującego ruchu. W swoim nowym dziele skłania się jeszcze bardziej w kierunku jazzu. Pracując z dwunastoosobowym zespołem, Louca próbuje połączyć różne element jazzu – zarówno od strony wolnej improwizacji, jak i łagodniejszych, bardziej smooth cech gatunku – z dodatkami muzyki afrykańskiej, arabskimi melodiami i subtelnym, minimalistycznym podejściem. (…)

„Elephantine” to dalsza ewolucja wizji Louki. Stąpając z większą pewnością siebie w wymiarze kosmicznego jazzu, wciąż potrafi zachować tradycyjne elementy swojej muzyki oraz swojego minimalistycznego i poszukującego oblicza. Biorąc pod uwagę jego wcześniejsze albumy, „Elephantine” wyróżnia się jako najbardziej kompletne dzieło.

Spyros Stasis / popmatters.com

„Stylistycznie Louca poszedł jeszcze dalej, oczywiście zachowując korzeń wrośnięty w rodzimą tradycję muzyki arabskiej z delikatnymi elementami shaabi, biorąc pod pachę free / spirtitual jazz (wzorce sięgają lat 60. i 70.), muzykę afrykańską (np. jemeńską) i swobodną improwizację. Wiem, że to jest szabloniada, z której często nic nie wynika, ale w przypadku twórczości Louki, wymienianie owych gatunków przekłada się na rzeczywiste kreowanie nowych brzmień. Mistyka kształtująca arabską kulturę brata się na „Elephantine” z zachodnią optyką skierowaną wyraźnie na jazzową tradycję, czego dowodzi fantastyczny „The Leper” (myślę, że świetnie odnalazłby się tu Wacław Zimpel). Z każdą minutą transcendencja coraz bardziej zakotwicza się we wnętrzu umysłu i duszy. Sun Ra musiał być wtedy blisko studia w Sztokholmie, biorąc choćby pod uwagę grę Bittolo na saksofonie barytonowym w kapitalnym „Laika” łączącym się z pustynnym „One More for the Gutten” (desert blues w wykonaniu Louki), mam nieodparte skojarzenia w warstwie dęciaków z Marshallem Allenem, Johnem Coltrane’em, Ornette’em Colemanem, Erikiem Dolphym i Albertem Aylerem. (…)

Można uprawiać skojarzeniologię, ale i tak ostatecznie „Elephantine” wyrywa się z sideł próbujących skrępować utartymi sloganami coś tak wolnego. Muzyka Maurice’a Louki mknie swobodnie na własnych prawach, pozbawionym norm i hierarchii. Aż trudno sobie wyobrazić co będzie po drugiej stronie tego transu.”

Łukasz Komła / nowamuzyka.pl

Supergrupa Atomic została założona w 2000 roku przez norweskich i szwedzkich muzyków z wyraźną misją, aby pokazać inną perspektywę Nordic Jazz, przeciwstawną do chłodnego i melancholijnego brzmienia szkoły ECM. Alternatywa ta, pełna życia i energiczna opiera się na  nowoczesnym, ekstatycznym afroamerykańskim jazzie, inspirowanym europejską muzyką współczesną.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat zespół osiągnął pozycję bardzo wpływowej i rozpoznawalnej grupy na skandynawskiej scenie, a ich koncerty podnosiły temperaturę na niejednym festiwalu czy w klubie. W 2018 roku Atomic po raz pierwszy sięgnął po cudze utwory kompozytorów tak różnorodnych, jak Brian Wilson z Beach Boys, Edgard Varèse, Olivier Messiaen, Carla Bley, Jimmy Giuffre czy Jan Garbarek. Muzycy interpretują i aranżują ich kompozycje na swój własny sposób, „ale co ważniejsze, sugerują zaskakującą perspektywę tego, w jaki sposób te odrębne i bardzo osobiste kompozycje korespondują ze sobą i tworzą bogatą, wielowarstwową całość, o wiele bardziej złożoną i zróżnicowaną niż jakikolwiek konkretny gatunek może zawierać.”

Album zaczyna się od „Pet Variations” Wiika, połączonego z „Pet Sounds”  Wilsona, ze słynnej płyty Beach Boys o tym samym tytule. „Atomic powraca do skomplikowanych harmonicznych elementów, które Wilson wprowadził do tego zwięzłego arcydzieła i przekształca go w namiętny, ognisty utwór jazzowy, całkowicie odmienny od skrupulatnie dopracowanego brzmienia Beach Boys.”

„Pet Variations” to bez wątpienia najbardziej ambitny album Atomic. Prawdziwe arcydzieło.” – kończy swoją recenzję (pięciogwiazdkową). Eyal Hareuveni (na podstawie tekstu zamieszczonego na freejazzblog.org w grudniu 2018 r.)

„Moja muzyka jest porównywana do czerwonego wina i papierosów” – wyznała Yazmin Lacey w rozmowie z portalem Soundrive i faktycznie jej klasyczny, soulowy głos natychmiast wzbudza skojarzenia z zadymionym, ciasnym klubem, jakich przed laty w Chicago czy w Nowym Orleanie można było znaleźć dziesiątki.

Przez długi czas nic nie wskazywało jednak na to, że Lacey zacznie śpiewać przed publicznością złożoną z szerzej grupy osób niż tylko jej rodzina i znajomi. Po raz pierwszy odważyła się wystąpić w Nottingham, gdzie zagrała kilka skromnych, akustycznych koncertów, ale nawet wtedy wciąż traktowała muzykę jako hobby współdzielone z pracą na rzecz organizacji charytatywnej zajmującej się dziećmi. Przełom nastąpił, kiedy odkryło ją Future Bubblers – organizacja wyszukująca muzyczne talenty i tworząca warunki dla ich rozwoju. Dzięki temu niedługo później ukazały się dwie EP-ki Lacey – Black Moon oraz 90 Degrees. O tej ostatniej serwis Bandcamp w swoim comiesięcznym zestawieniu polecanych wydawnictw napisał: „klejnot, którego nie wolno przeoczyć”. Koncert w ramach festiwalu Jazz Jantar będzie pierwszym trójmiejskim występem wokalistki i drugim w Polsce.

GRID zanurza się w mroczne, ciężkie i psychodeliczne rejony muzyki improwizowanej. Trio Matta Nelsona  wykorzystują zgiełkliwy duch free jazzu, wychodząc poza akustykę poprzez wdrożenie przetwarzania elektronicznego i tempa podobnego do pieśni żałobnej czy do doom i sludge metalu. Noisey nazywa GRID „trójstronnym czatem. To rozmowa między muzykami o różnych opiniach muzycznych, ale ich muzyka jest wspólnym dialogiem, który jest płynny i improwizowany ”.

Lider zespołu, Matt Nelson gra z Battle Trance, Tune Yards, Premature Burial i Elder Ones. Jest aktywnym członkiem nowojorskiej sceny eksperymentalnej, często angażuje się także w wiele innych projektów z takimi artystami jak m.in. Ava Mendoza, Weasel Walter, Jamaaladeen Tacuma, Peter Evans i Louise Jensen.

Brooklyński saksofonista korzysta z szeregu tradycyjnych i rozszerzonych technik gry oraz często sięga po  elektronikę. Tim Dahl jest basistą i kontrabasistą mieszkającym w Nowym Jorku od 1998 roku. Najbardziej znany jako współkompozytor noise-rockowego zespołu Child Abuse i Lydia Lunch’s Retrovirus. Występował również z wieloma znanymi muzykami, kompozytorami i wykonawcami, w tym Yusefem Lateefem, Archie Sheppem, Eugene Chadbourne, Johnem Zornem, Tatsuyą Yoshidą, Vonem Freemanem, Stanleyem Jordanem, Mary Halvorson, Malcolmem Mooneyem, Markiem Ribotem, Hamidem Drake, Elliotem Sharp i wieloma innymi. Nick Podgurski tworzy New Firmament, gdzie zajmuje się  programowaniem, komponowaniem, słuchaniem, pisaniem i nagrywaniem. Jego twórczość przewija się w dziesiątkach nagrań (i niezliczonych występów) z takimi zespołami jak Feast of the Epiphany, New Firmament, Extra Life, Yukon. Współpracownicy to: STATS, Geryon, Castevet, Sabbath Assembly, Andrew Smiley / Matt Kanelos.

Lindę May Han Oh gościła już na Festiwalu Jazz Jantar w 2013 roku, gdy pojawiła się w składzie kwartetu Dave’a Douglasa. Na swoim koncie ma także współpracę z Vijayem Iyerem, Stevem Colemanem i Joe Lovano.

8 listopada w Żaku zaprezentuje materiał ze swojej najnowszej płyty „Aventurine”, ale z innym składem, niż ten, z którym album nagrywała. W Żaku wystąpi m.in. pianista Fabian Almanzan, znany gdańskiej publiczności z koncertów Terence’a Blancharda oraz kwartet smyczkowy… NeoQuartet! Na płycie znalazły się m.in. jazzowe standardy „Au Privave” Charlie’ego Parkera i „Time Remembered” Billa Evansa. Jak sama mówi: „Wciąż uczę się standardów i ostatnio do nich wracam. Uczenie się melodii, także z użyciem tekstu jest dla bardzo ważne. Interpretuję te melodie, odkrywam ich piękno.” Z kolei dwa utwory, „Song Yue Rao” i „Deepsea Dancers”, to powrót do chińskich korzeni Oh.

„Za każdym razem, gdy basistka Linda May Han Oh wydaje album, jest on wypełniony po brzegi beatem i soulem. Jej kompozycje to złożone pomysły, których ktoś mógłby wymagać od współczesnego jazzu, jednak wciąż słychać w nich wrażliwość na to, że ta muzyka ma docierać do publiczności. Artystka nie traci z pola widzenia ludzi, którym chce coś przekazać. To wrodzona umiejętność kompozytorki i aranżerki, która wspólnie z jej sprawnością gry na basie czyni jej solowe wydania ponadczasowymi. To samo można powiedzieć o jej czwartym albumie „Aventurine”.

Na albumie Oh towarzyszą: saksofonista Greg Ward, pianista Matt Mitchell, grający na skrzypcach Fung Chern Hwei i Sarah Caswell, alcista Bennie Von Gutzeit, wiolonczelista Jeremy Harman, perkusista/wibrafonista Ches Smith. To grupa inna niż jej poprzedni współpracownicy. Oh przez kilka lat grała w kwintecie z Mitchellem i Dave’em Douglasem; Ward towarzyszył Oh w koncertach jej kwartetu i kwintetu. (…)

„Kirigami”, piosenka, którą Oh miała schowaną gdzieś w szufladzie od 2016 roku, to po prostu petarda. Miarowy, bezlitosny beat stawia się soulowej obronie, odgrywanej przez smyczki czy perkusję Chesa Smitha. To jeden z najpiękniejszych utworów na albumie, wszystko tutaj zdumiewa.

„Song Yue Rao (Moon In The Pines)” to żywe, pomysłowe ujęcie tradycyjnej chińskiej piosenki, przywołujące jej ducha i jednocześnie napełnianie go wyjątkowym głosem zespołu. Gdy rondo się rozwija, dzięki różnym wtrętom i zagłębianiu się w pląsy, piosenka przybiera nową formę.”

Anthony Dean-Harris / nextbop.com, 16.05.2019

Linda May Han Oh przy okazji gdańskiego koncertu do współpracy zaprosiła NeoQuartet – kwartet smyczkowy złożony z absolwentów Akademii Muzycznych w Gdańsku, Warszawie i Lucernie. Zespół specjalizuje się w wykonawstwie muzyki najnowszej, tworzą go pasjonaci sztuki współczesnej, chętni do nowatorskich poszukiwań, otwarci na współpracę z najbardziej wymagającymi artystami. Muzycy realizują swoją wizję łączenia wielu dziedzin sztuki takich jak muzyka, wizualizacje, elektronika czy taniec. NeoQuartet ma w swoim repertuarze utwory m.in. Reicha, Crumba, Schnittke, Pendereckiego, posiada także w swoim dorobku artystycznym wiele prawykonań utworów kompozytorów młodego pokolenia. NeoQuartet jest organizatorem festiwalu NeoArte – Syntezator Sztuki (wcześniej pod nazwą: Spektrum Muzyki Nowej), którego pierwsza edycja odbyła się w październiku 2012.

Kolejni wykonawcy, których nie trzeba przedstawiać publiczności Festiwalu Jazz Jantar to znani z alternatywnych projektów muzycy: kontrabasista Olo Walicki i perkusista Jacek Prościński. Muzycy pokusili się o niekonwencjonalną formułę duetu dwóch akustycznych instrumentów kojarzonych z jazzem. Wzbogacili ją o elektronikę i samplery. Otrzymali w zamian zaczyn do nowoczesnej produkcji live, jednocześnie zachowując możliwość wykonywania klasycznych partii kontrabasu i akustycznej perkusji. Jak mówi Olo: przygotowując starannie proporcje – tak jak w przypadku mieszanki ziół – otrzymaliśmy ożywczą i uzdrawiającą esencję o nazwie LLovage.

Myra Melford

„Pianistka, kompozytorka, stypendystka Guggenheima, wzrastając pod Chicago w domu zaprojektowanym przez słynnego architekta Franka Lloyda Wrighta, od dzieciństwa otoczona byłą sztuką – dosłownie. Czerpie inspiracje z szerokiego spektrum kulturowych i duchowych tradycji – pism XIII-wiecznego perskiego poety Rumiego, urugwajskiego dziennikarza Eduardo Galeano, mądrości Zen Buddyzmu, czy Indian Huichol w Meksyku, muzyki Henry’ego Threadgilla, Jaki Byarda, Dona Pullena. Dźwiękowo te poszukiwania wyrażają się w szerokiej palecie środków i poszerzaniu instrumentarium – wykorzystuje harmonium, instrumenty elektroniczne, amplifikacje ledwo słyszalnych dźwięków z wnętrza fortepianu, dodając elementy muzyki indiańskiej, kubańskiej, bliskowschodniej, afrykańskiej, europejskiego i amerykańskiego jazzu, czy eksperymentalnej muzyki współczesnej. Nie zapomina w tym o swoich chicagowskich korzeniach i tradycji bluesowej. Tworzy swymi dziełami nie tylko dialog ponadkulturowy, ale także przestrzeń dla działań multimedialnych, współpracując z aktorami, choreografami, artystami sztuki wideo.
Od swojego debiutu na nowojorskiej scenie Downtown wydała ponad 20 płyt i wzięła udział w nagraniach 40 innych. Ma na swoim koncie liczne nagrody i wyróżnienia, także uznanie ze strony krytyki Magazynu Downbeat i Jazz Journalists Association – „Pianist of the Year” (2008, 2009), „Composer of the Year” (2004). Od 2004 wykłada na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley muzykę współczesną i improwizowaną.” (źródło ad-libitum.pl)

Na czele Kirke Karja Quartet stoi wschodząca gwiazda estońskiej sceny jazzowej, zdobywczyni przyznawanej przez Estonian Jazz Union i festiwal Jazzkaar prestiżowej nagrody  Estonian Young Jazz Talent z 2014 roku. Rozległe inspiracje grupy wykraczają poza tradycyjnie rozumiany idiom jazzowy, zawierając elementy zaczerpnięte ze źródeł, wśród których znaleźć można np. muzykę awangardową i współczesną – w repertuarze kwartetu obok oryginalnych kompozycji pianistki znajdują się utwory twórców takich jak Bill Frisell, Edward Oja czy Karlheinz Stockhausen. Mając za sobą studia w zakresie zarówno fortepianu klasycznego, jazzowego (artystka uczyła się w klasie Kristjana Randalu, który wystąpi podczas Festiwalu Jazz Jantar w grupie Peedu Kass Momentum) jak i wolnej improwizacji Kirke Karja w swoich złożonych utworach eksperymentuje z kompleksową rytmiką, politonalnością czy prostotą formy, starając się odnaleźć ścieżkę eksploracji nowych muzycznych obszarów.

Mający na koncie debiutancki album „Turbulence” (2017) kwartet już spotyka się z bardzo przychylnymi opiniami jazzowych mediów: Joern Peeck, recenzujący koncert grupy z festiwalu Jazzkaar o muzyce „energetycznej i introspektywnej zarazem, rozbudzającej w słuchaczach wewnętrzny płomień (…)” portal Salt Peanuts liderkę określa mianem „młodej i szalenie obiecującej pianistki, którą mamy nadzieję podziwiać jeszcze wielokrotnie w przyszłości” a Tyran Grillo w recenzji na All About Jazz przyznał płycie „Turbulence” najwyższą notę – pięć gwiazdek określając ją „współczesnym arcydziełem, godnym każdego ucha, do którego dotrze”.

Występ Kirke Karja Quartet podczas Festiwalu Jazz Jantar 2019 będzie jednocześnie pierwszym jej występem w Polsce jak i premierą nowego materiału grupy.

Gdy trębaczka Jaimie Branch pojawiła się w chicagowskich klubach, gdzie królowała muzyka improwizowana od razu zrobiło się o niej głośno, także w naszym pięknym kraju nad Wisłą. 15 listopada jej kwartet wystąpi na 22. Festiwalu Jazz Jantar.

„Na filmie promującym debiutancki album „Fly or Die” Jaimie w pełnym ulicznym outficie (bawełniane dresy, bluza, czapka z daszkiem) najzwyczajniej na świecie przechadza się z psem na smyczy po jednej z wielkomiejskich dzielnic. Znaki drogowe wskazują, że to Nowy Jork, ale prawdę mówiąc równie dobrze mogłoby to być gdziekolwiek, bo takie same krajobrazy można na co dzień zobaczyć w każdym większym europejskim czy amerykańskim mieście, a ona sama wygląda tutaj jak znajoma z sąsiedztwa. Taka właśnie jest Jaimie Branch: na oficjalnych materiałach podpisuje się z małej litery, mówi wprost, zwięźle i konkretnie („gdybym nie była muzykiem, chciałabym zostać przestępcą – takim wiesz, bardzo dobrym. A tak schodząc na ziemię – pewnie zostałabym księgową”) – a gdy chwyta za trąbkę całą swą bezpośredniość eksponuje w muzyce.

Albumem „Fly or Die” Jaimie prezentuje Nowemu Jorkowi odrębne, wykuwane dzięki punkowemu podejściu i obowiązującej tam zasadzie DIY brzmienie sceny z Chicago: materiał, choć wydany już po jej przeprowadzce do Big Apple, napisany został jeszcze w Wietrznym Mieście. (…) Album „Fly or Die” pozwolił też w końcu branży dostrzec artystkę, przy okazji stając się zgoła sensacją i dostając na szczyty rankingów płyt roku w co bardziej otwartych na inne brzmienia muzycznych mediach.

Dziewczyna o tej osobowości nie mogła ujść ich uwadze – ostatecznie wszystkie media żywią się podobnego rodzaju oryginalnymi zjawiskami, jednak o ile za tą fasadą często kryje się pustka, tutaj sytuacja wygląda nieco inaczej. Oczywiście Jaimie nie wytycza ścieżki całkowicie nowej – Ornette Coleman, Don Cherry, Julius Hemphill czy Art Ensemble of Chicago to skojarzenia narzucające się tylko w pierwszej chwili. Trębaczka daleka jest jednak od prostego powielania schematów, a to, co słyszymy, silnie się wśród jazzowych nagrań a.d. 2017 odznacza: muzyka na „Fly or Die” jest bardzo wyrazista i bardzo jej własna.

„Fly or Die” w całej rozciągłości jest rzeczą chwytliwą i bezpośrednią. To zwarta, bo zaledwie trzydziestopięciominutowa miejska suita o umiejętnie rozłożonych akcentach: jest tu wprowadzające w przestrzeń albumu intro, są zapadające w pamięć tematy, mostki i utwory budujące napięcie.

Muzyka na „Fly or Die” osadzona jest w lepkiej, miejskiej atmosferze – przykuwa twardym beatem i grubo ciosanymi tematami (utrzymane w poetyce przyspieszonego „Dogon A.D.” Hemphilla „Theme 001” z mocnym basem i nerwowym rytmem perkusji), ale ma też dużo swoistego szorstkiego polotu. (…) Formalnie ów polot nie jest wolnością otwartych przestrzeni – raczej taką, na którą mogą sobie pozwolić wielkomiejskie gołębie z okładki albumu – a więc tętniącą życiem metropolii, pociągającą ale i podszytą pewnego rodzaju niepokojem, który oddala się dopiero w klamrującej album gitarowej miniaturce „… Back at the Ranch” w wykonaniu Matta Schneidera, brzmiącej niczym z innego, sielskiego świata. Absolutnie nie umniejsza to jednak jakości tej muzyki ani swobody, z jaką „Fly or Die” zagrano.

Właściwie nie ma też dźwięków niepotrzebnych. Zespół (w całości złożony z muzyków z chicagowską przeszłością) gra gęsto i blisko siebie, a każdy z członków grupy dostaje odpowiednią dla siebie przestrzeń: „Jeśli bierzesz do zespołu Chada Taylora, chcesz, żeby ZAGRAŁ na pierdolonych bębnach!”. (…) „Fly or Die” to wciągający wielkomiejski przelot – choć skwitowany gorzką myślą wyjaśniającej tytuł Jaimie: „We’re gonna fly together and we’re gonna die apart… so I live my life – fly or die!” – to skrojony tak, aby chciało się go odbywać wielokrotnie. I w tym aspekcie bardzo skuteczny.”

Piotr Rudnicki / jazzarium.pl

Peedu Kass Momentum to trio, na którego czele stoi grający na kontrabasie muzyk, kompozytor i wyróżniająca się postać rozwijającej się młodej sceny jazzowej z Estonii – Peedu Kass.  Wraz z doświadczonymi muzykami: znanym przede wszystkim ze współpracy z licznymi artystami nagrywającymi dla wytwórni ECM pianistą Kristjanem Randalu i perkusistą Toomasem Ruulem, którego bębny słychać na blisko 130 płytach estońskich grup muzycznych Kass dąży do stworzenia jazzu nowoczesnego, w którym czyste, rześkie brzmienie łączy się z rytmiczną intensywnością: „Chcemy wnieść do muzyki ostrość, szybkość i emocje. To coś dla tych, którzy szukają czegoś żywego, ale jednocześnie wyrafinowanego ” – opowiada. Koncertowe oblicze Peedu Kass Momentum charakteryzuje sceniczna bezpośredniość: „To zdecydowanie power trio, a każdy z muzyków ma pełną kontrolę nad swym instrumentem. Muzyka została zagrana gustownie i ze smakiem, a zespół zademonstrował niezwykle zwartą współgrę wielu skomplikowanych, odważnych rytmów w połączeniu z bogatą, zniuansowaną melodyką” – pisał Karl J. Raudsepp na eesti.ca po koncercie zespołu w Montrealu.

W 2017 Peedu Kass Momentum zostali uhonorowani przyznawanym w ramach festiwalu Jazzkaar tytułem „Jazzowej Grupy Roku” a ich album nominowany był do Estonian Music Awards w kategorii „Jazzowy Album Roku”. Zespół intensywnie koncertuje na całym świecie, występował m. in. w krajach takich jak Niemcy, Anglia, Belgia, Węgry, Rosja a także w Kanadzie, Japonii czy Australii. Był także pierwszym estońskim zespołem, który zakwalifikował się na scenę największego jazzowego przeglądu na świecie – „Jazzahead!” w Bremie. Koncert w ramach Festiwalu Jazz Jantar będzie pierwszym występem Peedu Kass Momentum w Polsce.

Peedu Kass jest aktywny na europejskiej scenie jazzu i muzyki współczesnej od 2006 roku. Kontrabasista, gitarzysta basowy, kompozytor, aranżer i wykładowca uniwersytecki w przeszłości grywał zarówno w małych składach, big bandach jak i orkiestrach, pisał i aranżował dla zespołów kameralnych, zaś w 2012 podczas Estonian Music Days miała miejsce premiera jego kompozycji napisanej dla The Estonian National Symphony Orchestra. Jest członkiem grup takich jak Marten Kuningas & Miljardid,  Erki Pärnoja : Efterglow, Bad Habits Trio czy Three Stones Quartet, na koncie ma dwa albumy solowe. Poza Estonią pracował m.in. z artystami takimi jak Django Bates, Tony Allen, Seamus Blake czy Marylin Mazur.

Pianista Kristjan Randalu to ambasador estońskiego jazzu na zachodzie, stały współpracownik licznych artystów nagrywających w renomowanej europejskiej wytwórni jazzowej – ECM. W 2018 jej nakładem ukazała się jego debiutancka autorska płyta – Absence. W dyskografii Randalu znajduje się blisko 50 pozycji, jego styl bywa porównywany do Chicka Corei (The Guardian) a nawet Keitha Jarretta („Jeśli największym komplementem dla improwizującego pianisty jest sugestia, że gra w manierze Keitha Jarretta, to Kristjan Randalu może zacząć świętowanie” – Pittsburg Tribune-Review) wśród komplementujących jego grę znajdują się media takie jak Stereo, The Herald, Downbeat, Jazzthing czy allaboutjazz, a Frankfurter Allgemeine umieszcza go w grupie „elity specyficznie europejskich muzyków jazzowych”.

Perkusista Toomas Rull to kluczowa postać estońskiej sceny, aktywny także jako pedagog, wokalista i lider kilku autorskich składów. Doświadczony i uniwersalny muzyk podczas długoletniej kariery side-mana pojawił się na około 130 albumach, a wśród jego płyt autorskich znajdują się pozycje takie jak ‘Rull’s Royce – Rull’s Choice’ (2002), ‘Eesti hääled’ (2005), ‘TomTomm’ (2009), ‘Eesti hääled 2’ (2011), oraz ‘Quotes’ (2016).

Koncert w ramach Festiwalu Jazz Jantar będzie pierwszym występem Peedu Kass Momentum w Polsce.

„Wirtuozerska improwizatorka, oryginalna w środkach wyrazu kompozytorka”  – napisał o niej John Fordham w brytyjskim „Guardianie”.

Japonka Satoko Fujii, uważana za jedną z najoryginalniejszych pianistek freejazzowych, tajniki muzyki jazzowej zgłębiała w Stanach Zjednoczonych, studiując w bostońskim Berklee College of Music i w New England Conservatory. „Fujii okazała się artystką niezwykle wszechstronną – świetnie czuje się bowiem zarówno, grając solo i w duetach, w triach i kwartetach, jak i z orkiestrami.”  Jej muzyka obejmuje wiele gatunków, łącząc jazz, współczesną muzykę klasyczną, rock i tradycyjną muzykę japońską w innowacyjną syntezę. Jej różnorodne kompozycje zawierają proste melodie ludowe, harmonijne wyrafinowanie jazzu, rytmiczną moc rocka i rozbudowane formy kompozytorów symfonicznych.

Wydaje płyty pod różnymi szyldami: jako Minamo w duecie ze skrzypaczką Carlą Kihlstedt, 2 Piano Duo z pianistką Myrą Melford, NatSat to duet z mężem Natsukim Tamurą, w Toh-Kichi gra z legendarnym perkusistą Tatsuyą Yoshidą. Poza tym nagrywa i występuje w Satoko Fujii Trio i New Trio, w kwartecie Kaze, Satoko Fujii Quartet, Min-Yoh Ensemble, i to nie koniec tej listy. Do tego należy doliczyć składy bigbandowe, spośród których najbardziej płodny – bo nagrał do tej pory aż osiem płyt – okazał się Satoko Fujii Orchestra New York; poza tym okazjonalnie działają „orkiestry” w Tokio, Nagoyi i Kobe. (na podstawie tekstu Sebastiana Chosińskiego z portalu esencja.pl). W duecie z kontrabasistą Joe Fondą wydała trzy albumy DUET (2015) i MIZU (2017) oraz w trio TRIAS (2017)

Joe Fonda był basistą w zespołach Anthony’ego Braxtona w latach 1984–1999.
Wydał dwanaście albumów pod własnym nazwiskiem. Fonda był także członkiem The Creative Musicians Improvisors Forum pod kierownictwem Leo Smitha oraz współpracował z takimi muzykami, jak Archie Shepp, Lou Donaldson, Kenny Barron, Dave Douglas, Curtis Fuller, Carla Bley czy Maciej Obara i Irek Wojtczak. Obecnie Fonda nagrywa i koncertuje z Fonda-Stevens Group, Conference Call, The Fab Trio, The Nu Band and Bottoms Out.

Enemy są wrogami wszystkich tych, który uważają, że muzyczny rozwój fortepianowego trio został zakończony. Wnoszą nowe, świeże akcenty do gry, a słuchanie ich to sama przyjemność” – tak o debiutanckim albumie brytyjsko-szwedzkiego zespołu można było przeczytać na łamach niemieckiego Rondo Magazine. Z kolei w prestiżowym Downbeat wyróżniono grupę za „zachwycające skrzyżowanie walorów artystycznych i umiejętności technicznych, ale przede wszystkim, ż jest znakomite w swojej autentyczności.”

Enemy powstało z inicjatywy pianisty, Kita Downesa, znanego z jazz-rockowego Troyka. Swoje własne trio założył już w 2005 roku wraz z innym absolwentem Królewskiej Akademii Muzycznej, grającym na perkusji Jamesem Maddrenem i to oni stali się podstawą dla funkcjonującego od 2015 roku Enemy. Skład uzupełnił szwedzki kontrabasista, Frans Petter Eldh (współpracownik między innymi Django Batesa, Garda Nilssena, Mariusa Neseta, a nawet Macieja Obary). Pierwszy album, zatytułowany po prostu „Enemy”, ukazał się w 2018 roku nakładem Edition Records (wydawnictwo między innymi Roller Trio, Dinosaur czy Chrisa Pottera), a sami muzycy opowiadali o nim: „Nasza muzyka łączy się w burzy gęstości i dzikiej wolności, co tworzymy z premedytacją po to, aby przekraczać granice naszych możliwości.” Koncert w ramach festiwalu Jazz Jantar będzie pierwszym występem Enemy w Polsce.

Sławka Jaskułke gdańskiej publiczności przedstawiać nie trzeba. Na Festiwalu Jazz Jantar zagra koncert solowy. Muzyka na płytę The Son została nagrana na unikalnym instrumencie – fortepianie Malmsjo Grand Piano z 1935 roku nazywanym także “Banana Grand”, z uwagi na swoją budowę. Firma Malmsjo wyprodukowała 25 sztuk tego modelu.To fortepian prostostrunny, a jego wyjątkowość polega na budowie bryły, której dno po stronie strun basowych jest większe. Fortepian posiada więcej otworów rezonansowych w ramie instrumentu, co kształtuje jego ciepłe, a przy tym potężne brzmienie. Szczególna, matowa barwa to z kolei zasługa opracowanego specjalnie dla Sławka Jaskułke systemu moderatorów, stworzonego przez Tadeusza Gilerta i firmę Piano Rent.

Nagrań dokonano w stroju 432Hz, w którym Sławek Jaskułke pracuje od kilku lat. I jak sam artysta przyznaje: „Wybór obniżonego strojenia instrumentu w moim przypadku jest jednym z elementów budowania własnego, niepowtarzalnego brzmienia, do którego dążę od wielu lat. Rzecz w tym, że obniżony strój jest przyjemniejszy w percepcji, powoduje cieplejsze i ciemniejsze brzmienie. A barwa w mojej muzyce wybrzmiewa przed nutami.“

Dionizy Piątkowski (jazz.pl) pisze: Albumem „The Son” przekonuje, że subtelności brzmienia i nastroju ważniejsze są od energetycznej improwizacji, w której struktura buduje się nieokiełzaną emocją. Pianista proponuje liryczną, melancholijną podróż opartą na budowaniu nastroju i nieskazitelnego brzmienia, gdzie dźwięki muzyki same układają się w subtelności fortepianowej elokwencji pianisty. Sławek Jaskułke od kilku  lat maluje swój jazzowy patos takimi dźwiękami. Budując strukturę utworów kieruje się barwą, ale też oszczędnością środków wyrazu. Z jednej strony to kompozycje będące dźwiękowym pejzażem o bogatym zabarwieniu harmonicznym, z drugiej zaś kompozycje o budowie piosenkowej z wyraźnie dominującą melodią. Pianista tworzy muzykę, która koi. I brzmienie, którego strukturę  tworzą trzy, ważne elementy: kompozycja, fortepian oraz jego nietypowy strój. (…) Sławek Jaskułke to dystyngowany artysta i kreatywny wirtuoz.

W 2015 roku Cécile McLorin Salvant wystąpiła na Festiwalu Jazz Jantar (pierwszy raz w Polsce), a my martwiliśmy się, że ten żakowski koncert może być ostatnią szansą, żeby zobaczyć taką gwiazdę w naszym małym klubie, zanim zacznie wyprzedawać koncerty w największych salach Europy.

Po tamtym koncercie Czesław Romanowski na gorąco dzielił się z nami swoimi wrażeniami:  Pod koniec wokalistka całkowicie zrezygnowała ze wsparcia technologicznego i wyśpiewała ostatnie wersy wyłącznie siłą własnej przepony, co słuchacze przyjęli, zachowując absolutną ciszę. Dwaj panowie stojący obok mnie podważali możliwość wydobycia z siebie tak potężnego głosu bez użycia mikrofonu, byli przekonani, że w jakiś sposób mimo wszystko dźwięk musi być zbierany i przepuszczany przez nagłośnienie. Kiedy natomiast Salvant powróciła na scenę odśpiewać bis bez wsparcia muzyków, stając na skraju sceny ze statywem za plecami, jeden z nich szepnął: „To nie do wiary”. Trudno się mu dziwić, to było doprawdy niewiarygodny wykonanie, jeden z najznakomitszych momentów w historii tego festiwalu. Nic dziwnego, że publiczność absolutnie nie zgodziła się na zakończenie koncertu w tym momencie, Salvant musiała powracać na scenę jeszcze dwa razy. (…) Stojąc samotnie na żakowej scenie odśpiewała przepiękną, religijną pieśń. Śpiewała żarliwie, przejmująco, śpiewała tak, jak od dziesiątek lat czarnoskóre kobiety śpiewały w kościołach pieśni pełne skargi, bólu, cierpienia. Był w tym bezpośrednim przekazie tak olbrzymi ładunek emocjonalny, siła a jednocześnie jakaś przejmująca bezbronność, obnażenie, że słuchałem tego ze ściśniętym gardłem. Po wczorajszych koncercie nie mam właściwie wątpliwości, że Cécile będzie następczynią swoich wielkich poprzedniczek – Billie Holiday, Elli Fitzgerald czy Sarah Vaughn. Mam taką nadzieję, bo ma ku temu wszelkie predyspozycje: wspaniały głos, niezwykłą osobowość, starannie dobrany repertuar, zdolności kompozytorskie. Wiem, że dane mi było zobaczyć jedną z wielkich dam jazzu u progu swojej wielkiej kariery, śpiewającej, patrzącej i uśmiechającej się też do mnie.”

Lata 2013 – 2015 były przełomowe dla kariery Cécile. Najpierw otrzymała nominację do nagrody Grammy za debiutancki album „Woman Child”, później zwyciężyła w aż czterech kategoriach sondy krytyków magazynu Down Beat: za jazzowy album roku, wokalistkę, wschodzącą gwiazdę w 2 kategoriach: jazz oraz wschodząca gwiazda – wokalistka, Jazz Journalist Assiociation przyznał jej nagrody w dwóch kategoriach: Najlepiej zapowiadającej się artystki roku oraz Wokalistki roku. Kolejny album „For One To Love” przyniósł jej Grammy, a potem historia powtórzyła się jeszcze dwa razy: Cécile McLorin Salvant otrzymała tę prestiżową nagrodę muzyczną za swoje kolejne dwa albumy: „Dream and Daggers” (2018) i „The Window”(2019).

O „The Window” Marek Dusza napisał: Brawurowy styl i wyjątkowy głos przyniosły jej liczne nagrody i popularność. (…) Dzięki francuskiej matce Cécile świetnie śpiewa w tym języku, co pokazywała wielokrotnie wcześniej, a tu w piosenkach: „A Clef” i „J`aiL’Cafard”, w którym Fortner gra na organach. Wokalistka nie kryje swojej fascynacji Sarah Vaughan, choć w swobodnym stylu śpiewania bliższa jest Betty Carter. Mimo tych wpływów, jest absolutnie oryginalna i nie pokazała nam jeszcze najlepszego. Teraz skupiła się na przekazaniu emocji jak najmniejszymi środkami. Mając głos o wielkiej skali, powściąga go, by nie przytłoczyć pianisty. Fortner nie tylko fascynuje akompaniamentem, ale i gra liczne, intrygujące improwizacje. Rozbudowane są wersje standardów: Bernsteina „Somewhere” i koncertowy „The Peacocks”. Mistrzowski duet.”

„Ma niezaprzeczalny warsztat: jest w nim szczególna świeżość podejścia, jak gdyby wokalistka spotykała się z każdą kolejną melodią po raz pierwszy, rozpoznając każdą nutę w czasie rzeczywistym – jedną po drugiej. Śpiewając, pozostaje w dialogu z każdym utworem – jego słowami i historycznym kontekstem. Salvant osiąga to nie tylko dzięki operacjom głosowym, poprzez które komentuje śpiewany tekst, ale także rozwijając szeroki, różnorodny i wyzywający repertuar. Na „The Window” sięga po francuski kabaret, amerykańskie melodie rewiowe, standardy popu czy głębokie utwory soulowe i bluesowe. Śpiewa Nat King Cole’a, brazylijskiego piosenkarza Dori Caymmi, Cole’a Portera czy jump bluesowego pianistę Buddy Johnsona. Delektuje się przestrzeniami między stylami, wersami i nutami…”            

Stephen M.Deusner/ Pitchfork

„Multitasking” to druga autorska płyta Kuby Więcka z Michałem Barańskim oraz Łukaszem Żytą. Dwa lata po premierze nagrodzonego „Fryderykiem” debiutu „Another Raindrop” muzycy nagrali album odmienny – z wykorzystaniem elektroniki, bardziej produkcyjnym podejściem do materiału i dużą dbałością o szczegóły.

„Wyjątkowo dużo czasu zajęło mi nabranie stosunku do nowej płyty tria Kuby Więcka. Nie dlatego, żebym nie znał artysty. Widziałem to i owo, to i owo słyszałem, ale ten szał przy debiucie trochę mnie wystraszył i – jak pewnie zauważyli pilni czytelnicy bloga – nie mam do debiutu grupy Kuba Więcek Trio „Another Raindrop” jakiegoś czołobitnego stosunku. Słuchałem też wielokrotnie albumu numer dwa i dopiero kontakt z koncertową wersją części tego materiału z Bremy (takie brakujące ogniwo między pierwszą a drugą płytą, słuchałem z taśmy, niedawno, przed emisją w Dwójce) i parę uwag kolegi z anteny radiowej (pozdrawiam, bo wiem, że w końcu przeczyta) sprawiły, że weszło. A jak weszło, to już wreszcie muszę coś napisać.

Żeby była jasność: Więcka jako instrumentalistę uwielbiam od początku do końca. Nie obchodzi mnie, gdzie i u kogo się uczył ani ile ma lat – ma taką precyzję w tonie i jednocześnie tak ładną barwę swojego altu (wolę ten alt niż pojawiający się tu i ówdzie sopran, choć sopran też mnie nie odstrasza, a w jednym z utworów na nowej płycie brzmi wręcz obłędnie), że jako saksofonista na wejściu jest zwycięzcą w sposób bezdyskusyjny. Potwierdzają to występy w kolejnych orkiestrach – u Kamila Piotrowicza czy Franciszka Pospieszalskiego. Albo krótkie wejście w „Zimnej wojnie”. Byłem jednak od początku trochę podejrzliwy wobec tego, jak ta wspaniała technika i wyczucie w grze przekłada się na umiejętności kompozytorskie – bo czy musi się łączyć? Nie musi. (…)

Ale dziś nowy album „Multitasking” wszystko wyjaśnia. I rozwiewa te moje wątpliwości.

Trio jest tu w pełni scalonym składem, chwilami nawet układem, który gra jedną, dużo bardziej precyzyjnie wyrażoną wizję lidera – demonstracyjnie kanciastą, ale to takim gestem kreślone kanty, że chciałoby się tego słuchać w kółko. Michał Barański i Łukasz Żyta wpisują się w te figury rysowane przez Więcka tym bardziej idealnie, im bardziej bezceremonialnie lider wyznacza im zadania – a poznawszy lepiej swoich kolegów, stara się wykorzystać ich doświadczenia i talenty. (…) Paradoksalnie więc: nowy album potwierdza, że moje poprzednie obawy miały sens, ale że zarazem stają się nieważne – wszystko jest na swoim miejscu, a mocy zawsze można jeszcze dodać.

Chce się to obserwować, ba, chciałoby się nawet zza biurka wołać o kolejne pomysły, prowokować do przesady, dobicia do bandy. Bo trudno spokojnie „Multitasking” przesiedzieć. Tak czy owak – chce się więcej.”

Bartek Chaciński / polifonia.blog.polityka.pl

Wojciech Staroniewicz, saksofonista, aktywny na trójmiejskiej scenie jazzowej od wielu lat. Współpracował z norweską grupą „Loud Jazz Band” czy sekstetem Włodzimierza Nahornego. Jako jedyny wśród polskich saksofonistów jazzowych został zakwalifikowany do półfinału Międzynarodowego Konkursu Improwizacji Jazzowej w Waszyngtonie, gdzie znalazł się w gronie 21 saksofonistów wybranych z całego świata. Na swoim koncie ma 8 autorskich płyt, a  w ostatnich latach koncertuje jako solista z Polską Filharmonią Kameralną Sopot Wojciecha Rajskiego. Na Festiwalu Jazz Jantar w 2010 roku prezentował „A’freak-an Project”.

Do współpracy nad swoim ostatnim albumem zaprosił Erika Johannessena, free jazzowego puzonistę, który jest członkiem zespołu Jaga Jazzist, laureata Norweskiej Grammy za album One-Armed Bandit w 2010 roku.

„To, co wyróżnia tę płytę, to elementy, które najczęściej kojarzą się ze skandynawskim jazzem właśnie. To muzyka sentymentalna, melancholijna, emocjonalna (tytułowy „North Park”, „Floating”, „Don’t Kiss My Jacket”), a momentami niepokorna („Basic Needs”, „Fit Society”). Z jednej strony słychać tu powrót do źródeł jazzu, również tego, który wykształcił u nas i który funkcjonuje jako fenomen polskiej szkoły jazzu. Z drugiej, wybrzmiewają tu liczne freejazzowe improwizacje charakteryzujące się swobodną harmonią czy często pojawiającymi się kolektywnymi improwizacjami (Staroniewicz i Johannessen) które sprawiają, że odbiór zaprezentowanego materiału jest wyrazisty i zaczepny. Wszystkie utwory na płycie „North Park” zostały skomponowane przez Wojciecha Staroniewicza.

Akustyczny efekt brzmieniowy tego albumu został fenomenalnie zrealizowany. Najpewniej przyczynił się do tego Ignacy Gruszecki i niezastąpione Monochrom Studio, w którym materiał do płyty został nagrany, zmiksowany i zmasterowany. W nagraniach wzięli udział wspaniali polscy i zagraniczni instrumentaliści jazzowi: poza Staroniewiczem, pojawia się Erik Johannessen (puzon), bezkonkurencyjny Dominik Bukowski (wibrafon), Paweł Urowski (kontrabas) oraz Przemysław Jarosz (perkusja).

„North Park” (…) to album, który z każdym kolejnym utworem otwiera przed nami coś nowego, a tym, co pozostaje niezmienne jest akustyczny klimat inspirowanego Skandynawią jazzu.”

Magdalena Szpak / blue-bossa.pl

Pianista Grzegorz Tarwid i perkusista Szymon Gąsiorek są dobrze znani publiczności jazzowych festiwali. Spotkali się w Kopenhadze na studiach w Rhythmic Music Conservatory, która to uczelnia ma znaczący wpływ na to, co dzieje się na młodej polskiej scenie jazzowej. Tworzą duet ALFONS SLIK, w którym – jak sami mówią – „nie powstrzymują się przed swobodną ekspresją łączącą ich instrumentalny warsztat z nieposkromionymi recytacjami i eksperymentami brzmieniowymi, a nasza muzyka oscyluje pomiędzy free jazzem, współczesną muzyką klasyczną, rock’n’rollem, disco i… polskimi zwyczajami weselnymi.” Jesienią ukarze się ich pierwszy album „Nie przejmuj się”.

Szymon Wójcik, lider powstałego w 2018 roku RASP Lovers tak charakteryzuje cele, jakie jego zespół planuje realizować: łamanie schematów, zabawa formą i konwencją, zestawianie ze sobą elementów na pierwszy rzut oka leżących daleko od siebie, tworzenie muzycznych oksymoronów i kontrastów są głównymi założeniami leżącymi u podstaw muzyki zespołu. Ciężko zaklasyfikować ją do jakiegokolwiek gatunku, jest to miks punku, awangardowego jazzu, elektroniki, muzyki improwizowanej oraz alternatywnego rocka.

W Żaku na Festiwalu Jazz Jantar zaprezentują materiał z debiutanckiego albumu, zarejestrowanego w Monochrom Studio. „Romantic Alternative Schizophrenic Punk” ukaże się w październiku. RASP Lovers to kolejny zespół pokazujący szalenie istotny wpływ… duńskiej edukacji muzycznej na rozwój polskiej młodej sceny, jako że prawie wszyscy muzycy otarli się o Syddansk Musikkonservatorium w Odense.

Grupę tworzą: gitarzysta i kompozytor Szymon Wójcik,  miłośnik punku, kontrastów oraz kolorów tęczy, współtwórca kolektywu P.E. Quartet, obecnie student wydziału kompozycji w Hochschule fur Musik und Tanz w Kolonii; znany już gdańskiej publiczności saksofonista i kompozytor Jerzy Mączyński, współzałożyciel freejazzowego kolektywu P.E. Quartet oraz leader zespołu – konceptu muzycznego Jerry&ThePelican System, obecnie kończy studia magisterskie w Berklee College of Music na kierunku contemporary music performance; pianista, kompozytor i aranżer Marcel Baliński, absolwent Akademii Muzycznej w Krakowie na wydziale jazzu, lider zespołu Entropia Ensemble, członek Jerry&The Pelican System, laureat nagrody Grand Prix 10th Azoty Tarnów Jazz Contest w kategorii zespołowej oraz solowej, twórca muzyki filmowej i teatralnej; kontrabasista Rafał Różalski, członek zespołów Entropia Ensemble, P.E. Quartet oraz Pimpono Ensemble; perkusista Bartosz Szablowski, współtworzy między innymi P.E. Quartet oraz zespół Kinga (który pojawi się w Żaku 5 października), obecnie jest studentem Syddansk Musikkonservatorium w Odense.

 







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy