Wpisz i kliknij enter

Desire Marea – Desire

To nie pierwszy taki przypadek.

Gdzieś, powiedzmy z Zachodu, przychodzi fala, która przynosi informacje o wielce fascynującym albumie. Niesie ze sobą opinie o międzygalaktycznym połączeniu nurtów muzyki współczesnej, które do tej pory mogło nie mieć miejsca. Zamieszany jest w to muzyk południowoafrykański, który rzekomo ma opanowane techniki klubowe w stopniu zawstydzającym jego europejskich i amerykańskich kolegów. To nie pierwszy taki przypadek, kiedy po weryfikacji (czyt. przesłuchaniu) pozostaję w stanie całkowitej obojętności. Ale (chyba) pierwszy przypadek, kiedy nie zamierzam w tej sprawie milczeć.

Rzecz dotyczy debiutanckiego krążka Desire Marea pod tytułem „Desire”. Nie jest to przypadkowy człowiek, ponieważ dał się już poznać jako połowa duetu FAKA, który szczególnego wrażenia na mnie nie zrobił, ale o tym, że on faktycznie tam grał, dowiedziałem się dopiero po przesłuchaniu płyty. Skusiła mnie, gdzieś dostrzeżona opinia jakoby „Desire” miało mieć coś wspólnego z jazzem awangardowym. Doprawdy? Trudno w to uwierzyć. Może chodziło o krótką partię saksofonu w końcówce „Tavern Kween”? Sam utwór zaliczyłbym raczej do natrętnych niż najlepszych. Podobnie z singlowym „You Think I`m Horny”.

Rzecz w tym, że to jeden z najbardziej błahych i rozczarowujących utworów jakich miałem okazję słuchać w tym roku. W ogóle mam wrażenie, że całość stanowi jedynie maskowanie tego, że utwory są niedopracowane, a tania chwytliwość ma to przykryć. „Thokozani” rozpędzony i poszatkowany służy pustej efektowności. Właściwie na dłużej zatrzymał mnie jedynie „Ntokozo”, ale bardziej ze względu na to, że już gdzieś coś takiego słyszałem, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie. O kończącym, prawie dziesięciominutowym „Studies in Black Trauma” przeczytałem, że jest hipnotyczny. Zdaje się, że moje receptory inaczej odbierają fale dźwiękowe, ale interesującej giętkości można się w nim dosłuchać.

Desire Marea jest wręcz rozsadzany od środka przez chęć bycia na wskroś oryginalnym i nowoczesnym. Stąd sięgnięcie po operowe fragmenty w „Zibuyile Izimakade”, które wypadają dość tandetnie. Nie kwestionuję jego biegłości w żonglowaniu stylami. Kwestionuję efekt końcowy, który postrzegam w ten sposób, że Marea przebadał maszynerię współczesnej muzyki i postanowił wybrać drogę na skróty. Wyszło bezładnie, przewidywalnie i w dodatku zostało skrojone tak, aby nie obciążać słuchacza wytrenowanego przez streamingowe algorytmy nadmierną dawką ekstrawagancji, czyli źle.

Izimakade | 2020
Spotify
FB







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy