Ambient w bezkresnej wersji.
Na ten tydzień wyznaczyłem sobie cel, żeby skupiać na muzyce oddalonej od rzeczywistości. Takiej, która jej nie przypomina, nie potęguję, a pozwala na myślową odskocznię. Nie udało mi się. Nie sądziłem, że będzie to tak trudne nawet w przypadku czytania książek. Tacy na przykład „Genialni” Mariusza Urbanka przykuwali moją uwagę głównie losami bohaterów po II Wojnie Światowej, czyli sposobem w jaki sobie radzili w obliczu całkowitej odmiany rzeczywistości. Ze „Złotymi piachami” Sylwii Siedleckiej było łatwiej, bo to głównie o przeszłości jest. Jednak powodem, dla którego poddałem się ponownie nastrojowi teraźniejszości, jest album „Muzyka naiwna”.
Urzekł mnie już sam tytuł, który sporo mówi o zawartości krążka, ale w mojej opinii stanowi nieco strachliwy wybieg, być może podyktowany niepewnością twórcy całkowicie jednak bezzasadną, gdyż muzyczna zawartość zakwalifikowałbym raczej do dźwięków dojrzałych, a na pewno okazałych i rozległych. Twórcą tej płyty jest Lugshar, czyli Mateusz Ciszczoń. Jednoosobowo postanowił opisać dźwiękami siedmioletnią podróż zwieńczoną odnalezieniem boskiej cząstki. Sporo na ten temat można przeczytać na stronie lugshar.pl.
W przeważającej większości zawartość „Muzyki naiwnej” stanowi ambient w jego bezkresnej wersji. Trafiają się elementy natury folkowej („Impresja dziecięca”), mszalnej („Pęd”) oraz magicznej („Kołysanka”). Jednak najbardziej uderza mnie pustka. Chwilami dźwięk rozchodzi się jakby po pustych, miejskich przestrzeniach pozbawionych obecności człowieka. Trudno nie przyłożyć tych wrażeń do widzianych w telewizji obrazków wyludnionych placów, ulic i chodników. Polecam szczególnie wsłuchać się w „Nocną improwizację” lub „Fałszywe światło”.
Dostrzec, a może nawet lepiej dosłyszeć należy misterne rozplanowanie dźwięków. Ich dalekie echa, trudno wychwytywane pośród wszędobylskiego szumu, ale będące istotnym składnikiem całej formy. Proszę o zwrócenie szczególnej uwagi na zmieniający się krajobraz w „Impresji dalekiej”. I choć na początku płyty napotykamy „Strach” to jednak na sam koniec uda nam się dotrzeć do „Boskiej cząstki II”, która swoją przejrzystością spływa na nas niczym iluminacja. Uważajcie z tym albumem, gdyż z racji gęstego zapylenia, po skończeniu słuchania będzie się trzeba otrzepać z kurzu i piasku.
W ambiencie niestety od lat nie pojawiło się nic nowego. Tysiące domorosłych twórców „produkują” setki tysięcy identycznych utworów. Ciekawsze przypadku przy pracy – w ostatniej dekadzie – można policzyć na palcach.