Wpisz i kliknij enter

Robert Hood – Mirror Man

Powrót do formy.

„Are you down with the underground?” – krzyczał Robert Hood podczas pierwszych występów Underground Resistance w klubie Tresor w 1991 roku. Robił wtedy za MC – i chyba nikt, kto bawił się wówczas przy muzyce tria z Detroit nie spodziewał się, że w ciągu następnych dekad to właśnie on wyrośnie na jednego z najważniejszych twórców w historii techno. Wszystko wskazywało, że to raczej Jeff Mills lub Mad Mike staną się najjaśniejszymi gwiazdami gatunku. Nie ujmując żadnemu z nich, okazało się, że to jednak ich kolega wywarł największy wpływ na jego rozwój i odniósł zdecydowanie największy sukces komercyjny.

Zaczęło się oczywiście od „Minimal Nation” z 1994 roku – bo to właśnie ten album złożył podwaliny pod chyba najbardziej popularną odmianę techno. W niczym nie ustępowały mu wydane niemal w tym samym czasie dwa inne krążki – „Internal Empire” i „Nighttime World Vol. 1”. Choć czarnoskóry producent nie zwolnił tempa, tak naprawdę wrócił do pełnej formy dopiero na początku tej dekady za sprawą concept-albumów „Omega” i „Omega: Alive”. Potem skupił się na projekcie Floorplan – i być może dlatego jego ostatnia płyta – „Paradygm Shift” – nie rzucała już na kolana. Trzy lata po tamtym wydawnictwie otrzymujemy kolejny album Hooda – „Mirror Man”.

Pierwsza część zestawu rozwija się powoli. Po ambientowym „Through A Looking Glass” uderza techno – ale w swej skupionej i zredukowanej formie w mocno perkusyjnym „Nothing Stops Detroit”. Bardziej melodyjny charakter ma „Fear Not” za sprawą wokalnego loopu, który poszywa hipnotycznie pulsujący bas. W „Black Mirror” taneczna energia zostaje powściągnięta dzięki spowolnieniu i wycofaniu bitu. Dwa kolejne utwory to już typowe dla Hooda minimalowe produkcje – „Falling Apart” i „Run Bobby Run”. Rozpędzoną maszyna uspokaja kolejna ambientowa miniatura – „Freeze”.

Bardziej zaskakujący charakter ma druga część zestawu. Najpierw dostajemy „A System Of Mirrors” – bogato zaaranżowane techno z acidowym loopem i industrialnymi efektami w rolach głównych. „Face In The Water” to detroitowy house, w którym euforyczną melodię podaje dynamiczna partia basu. To, co najlepsze Hood trzyma jednak na koniec. Najpierw uderza „Ignite A War” – ogniste techno ze świdrującą partią klawiszy, potem „Prism” osadzony na sprężystych breakach i wypełniony brzęczącymi akordami oraz „7 Mile Dog” – siarczyste hard techno niesione świetlistą partią klawiszy. Całość wieńczy „The Cure” – tektoniczny killer, miażdżący dudniącym bitem i stukającymi perkusjonaliami.

Tym razem Robert Hood przygotował dla nas bardzo urozmaicony zestaw. Nie rezygnując ze swego typowego brzmienia, stworzył kolekcję, która mieni się różnymi barwami nowoczesnej elektroniki. O ile pierwsza część albumu raczej buduje atmosferę niż wyciąga na parkiet, tak w drugiej połowie płyty amerykański producent serwuje sztos za sztosem, pokazując że nadal potrafi wyszlifować swoją muzykę na najwyższy połysk. Niby nie dzieje się tu nic, czego byśmy nie znali z jego wcześniejszych płyt, ale od razu słychać, że to Robert Hood znów w znakomitej formie.

Rekids 2020

www.rekids.com

www.facebook.com/rekids.official

www.facebook.com/RobertHoodFloorplan







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy