
Taneczne uderzenie.
Początkowo był związany z Manchesterem. Zaczynał jako techniczny Buzzcocks, by potem założyć z Petem Shelleyem grupę The Tiller Boys, która zadebiutowała jako support przed Joy Division w 1978 roku. Niebawem poznał Richarda H. Kirka i Stephena Mallindera z Cabaret Voltaire – i częściej bywał w Sheffield. Dzięki temu wsparł swych kolegów z tejże grupy podczas koncertu projektu The Pressure Company w styczniu 1982 roku, z którego dochód został przeznaczony na szpital w Częstochowie – jako wyraz poparcia dla „Solidarności” po wprowadzeniu nad Wisłą stanu wojennego.
Pod wpływem Kirka i Mallindera zainteresował się world music. Tak narodziła się grupa The Bedlamites, z którą w pionierski sposób łączył elektronikę z egzotycznymi dźwiękami z Afryki czy Azji. Po 1989 roku udzielał się muzycznie rzadko – współpracując choćby z legendarną grupą Sons Of Arqa. Ostatecznie powrócił do solowej twórczości dopiero w 2014 roku za sprawą płyty „Man Dog”. Tak mu się spodobało na współczesnej scenie elektronicznej, że dziś dostajemy czwarty jego autorski album, wydany przez austriacką wytwórnię Klanggalerie.
Jedenaście nagrań z „No-Go” ma zdecydowanie bardziej taneczny puls niż wcześniejsze dokonania artysty. Część utworów lokuje się w formule piosenkowego electro, w których słychać echa muzyki z lat 80. – choćby Johna Foxxa („Compulsion”) czy nawet Tubeway Army („Dirt”). Brzęczącym akordom i komputerowym efektom towarzyszą tu wokale – raz mocno wokoderowe („Synergy”), a kiedy indziej mniej przetworzone („Is The Sun Up”). A wśród sampli słychać charakterystyczny głos Williama S. Burroughsa („Sinuous Seduction”).
Jeszcze więcej tanecznej energii mają nagrania, które lokują się w formule oldskulowego techno. Choć w takich utworach, jak „No-Show” czy „Acetylene Dream Part II” nie ma etnicznych sampli, brzmią one jak klasyczne dokonania Richarda H. Kirka z początku lat 90., choćby pod szyldem Sandoz. Acidowe loopy i psychodeliczny klimat przywołują wspomnienie wczesnego rave’u w brytyjskim wydaniu („The Familiar” czy „Fundamental Phenomena”).
Piosenkowy sznyt, jaki nadał Eric Random swoim nowym nagraniom sprawia, że wpadają w ucho mimo klubowego pulsu. Tym różni się muzyka manchesterskiego artysty od muzyki jego sheffieldzkiego kumpla. Richard K. Kirk w solowej twórczości rzadko wykorzystywał swój głos, zdecydowanie woląc oddać pole ciekawie wykorzystanym samplom. Generalnie muzyka oby twórców wyrasta jednak z tego samego korzenia – post-punkowej elektroniki przełomu lat 70. i 80.
Klanggalerie 2021
