
Podkręcone ejtisy.
Kiedy na początku minionej dekady Joris Biesmans opuścił rodzimą Belgię i udał się do Berlina, miał wymarzoną pracę: został jednym z techników opiekujących się systemem głośników w jednym z najważniejszych klubów w Europie – Watergate. Po przyjeździe do stolicy Niemiec szybko stał się jednym ze stałych członków „rodziny” związanej z usytuowaną nad Szprewą „miejscówką”. Nie tylko dlatego, że potrafił odpowiednio zadbać o dźwięk w klubie, ale również dlatego, że sam był również producentem tanecznych nagrań.
Zadebiutował w tym samym czasie: najpierw pod pseudonimami Cashmere i TVe, a dopiero potem jako Biesmans. Początkowo jego nagrania były osadzone w formule energetycznego tech-house’u, jednak w miarę wyposażania domowego studia w kolejne syntezatory analogowe, z roku na rok słychać było w nich coraz więcej dźwięków rodem z lat 80. I faktycznie: z czasem okazało się, że Belg ma wyjątkowo lekką rękę do disco i electro. Takie też brzmienia zawierały jego płyty, które wydawały cenione wytwórnie w rodzaju Aeon, 17 Steps czy TAU.
Kiedy w zeszłym roku ogłoszono lockdown, Biesmans dostał w Watergate wolne. Zaszył się więc w studiu z mocnym postanowieniem, że przez jeden miesiąc będzie tworzył trzy nowe utwory tygodniowo. I tak się stało, a efekty tego poznawaliśmy dzięki jego Instagramowi. Belgijski producent umieszczał tam regularnie swoje kolejne nagrania, ilustrując je fragmentami klasycznych filmów z lat 80. Teraz dostajemy całą tę kolekcję na albumie, którego tytuł oczywiście został zaczerpnięty z popularnej komedii z tamtego czasu.
Dwanaście utworów z kolekcji układa się w wielobarwną mozaikę tanecznych brzmień, typowych dla połowy lat 80. Najwięcej tu energetycznego disco, wypełnionego rozwibrowanymi arpeggiami, popiskującymi klawiszami i zbasowanymi akordami. Raz bliżej tej muzyce do pamiętnych produkcji Giorgio Morodera („Another World”), a kiedy indziej – do plastikowych brzmień tworzonych wówczas we Włoszech („Fast Track”) lub do muzyki sięgającej po komputerowe („The Last Chance”) i filmowe („Do You Read Me?”) efekty.
Biesmans nie byłby sobą, gdyby nie sięgnął po electro – i dostajemy je w utworze tytułowym, osadzonym na sprężystych breakach. Spowolnioną wersję gatunku słychać w „Lunar Escape”, dzięki czemu kompozycja zamienia się w efektowne downtempo, ozdobione vangelisowymi klawiszami. Podobnie wypada „Goodbye Humans”, uwodząc pejzażową partią syntezatorów. Równie ciekawe efekty osiąga belgijski producent, kiedy porywa się na stworzenie piosenki. „Cold Void” to przebojowy synth-pop z zawadiacką solówką na gitarze i chwytliwym refrenem.
„Trains, Planes And Automobiles” to stylowa robota. Biesmans nie tylko kocha muzykę z lat 80. (bo takich jest wielu), ale ma również żyłkę do jej tworzenia. Dlatego nagrania z jego debiutanckiej siły są niewymuszone, zachwycają lekkością, a momentami nawet finezją, nie brak w nich również wpadających w ucho meldoii. Oczywiście wszystko to jest podkręcone na bardziej współczesną modłę, stąd większość utworów z płyty uderza z mocą aktualnej muzyki klubowej. Na wakacje – idealny zestaw.
Watergate 2021
