Wpisz i kliknij enter

Depeche Mode – Memento Mori

Piętnasta płyta Depeche Mode zaczyna się dźwiękami maszyny perkusyjnej produkowanej pod…Warszawą. A potem zaskakuje jeszcze bardziej.

Maszyna nazywa się „Pulsar 23”, jej pomysłodawcą i projektantem jest…Rosjanin, który swoje instrumenty produkuje w Polsce. „Pulsar” szybko dorobił się opinii jednego najbardziej dziwnych i nieprzewidywalnych instrumentów elektronicznych na rynku. Charakteryzuje się kategorycznym, upiornie ostrym brzmieniem.

Dlaczego tyle o tym piszę? Bo to dość symptomatyczny element „późnego Martina Gore”: mniej więcej od czasu „Sounds of the Universe” opiera on klimat Depeche Mode na swojej pokaźnej kolekcji analogowych syntezatorów i systemów modularnych. Oczywiście DM na analogach grali niemal zawsze, jednak dopiero w ostatnich kilkunastu latach brzmienie zespołu tak mocno skręciło w stronę zimnych, wycyzelowanych aranży, eksperymentując już na pełnej – chyba tylko wokal Gahana uchował się jeszcze przed nadmiernymi kombinacjami. „My Cosmos is Mine” to książkowy przykład „współczesnego Goreizmu” – jest zimno, nie zawsze przyjemnie, niemal industrialnie. Płyta zaczyna się więc przestrogą – komunikowaną na każdej płaszczyźnie.

Martin Gore zaczął komponować te piosenki nie mając pewności, czy skończą w repertuarze DM, czy może staną się kolejnym solowym projektem. Szczególnie, że Dave Gahan zdawał się świetnie czuć na „emeryturze”. Do pracy nad kompozycjami Gore zaprosił Richarda Butlera z The Psychedelic Furs. Ich sześć wspólnych piosenek przekonało Gahana do pojawienia się w studio. Plany nagraniowe przerwała śmierć trzeciego członka DM – Andego Fletchera, który zmarł niespodziewanie w maju 2022. Gore i Gahan postanowili kontynuować działalność i już w sierpniu 2022 świat obiegły pierwsze zdjęcia z sesji nagraniowych.

Pod względem aranży nie ma tu drastycznej różnicy między „Memento Mori” a trzema poprzednimi krążkami DM. Tak jak pisałem we wstępie – przeważnie wieje elektronicznym chłodem. Płytę wyprodukował James Ford – ten sam, który pracował z zespołem przy „Spirit”. Słuchając tamtego materiału miałem ochotę parafrazować zespół: „Where’s the revolution? Come on, DM, you’re letting me down”. I choć „Memento Mori” rewolucji w brzmieniu nie przynosi, to daje nam chyba coś istotniejszego: nareszcie dobre piosenki.

Tego nie było już od dawna. Trzy ostatnie krążki utwierdziły mnie w przekonaniu, że zespół konsekwentnie, bez woli walki podąża w stronę przeciętności. Że powtórzy się ta sama historia: niezły singiel zapowiadać będzie miałki album. Tymczasem w przypadku „Memento Mori” singiel okazał się słaby – „Ghost Again” wydawał mi się tworem komputerowym, wyprodukowanym bez cienia ludzkiego ciepła. Tak jakby sztuczna inteligencja dostała zadanie wygenerować piosenkę depeszów. Szykowałem się na katastrofę, a otrzymałem wielką niespodziankę – okazało się, że słaby singiel zapowiadał dobry album.

Nie wiem dokładnie co sprawiło, że po latach posuchy otrzymaliśmy kilka piosenek, do których naprawdę chce się wracać. Może otwartość Martina Gore na współpracę? Może poprawa jego relacji z Gahanem? Wokalista DM przyznał, że po śmierci Fletchera musiał wreszcie „naprawdę polubić się z gościem, z którym gra w zespole od 40 lat”. Być może to właśnie tutaj coś nareszcie zażarło? Cokolwiek to było, efektem jest 13 piosenek, z których co najmniej siedem zapada w pamięć i daje prawdziwą satysfakcję.

Melodie są proste, ale skuteczne. „My Favourite Stranger” opiera się wyłącznie na jednym basowym motywie. Refren w „Caroline’s Monkey” przypomina niemal dziecięcą wyliczankę (ale ten tekst!). W „People Are Good” słyszymy prościutki motyw rodem z „Computerwelt” Kraftwerku, a „Never Let Me Go” dosłownie odwołuje się do minimalizmu Joy Division (swoją drogą – co za kawałek! Gahan brzmi tu niczym żywcem wyjęty z końca lat 80). A jednak te wszystkie proste pomysły są po prostu świetne, błyskawicznie wpadają w ucho, robią klimat, zachęcają do kolejnych odsłuchów. Szybko wybaczam mielizny w postaci „Don’t Say You Love Me” czy pompatycznych „Always You” czy „Speak To Me”, aby po raz dziesiąty zanucić „Keep fooling yourself that people are good”. Wreszcie mamy bangery!

Jedyne, co mi tu przeszkadza, to właśnie przejmujące zimno aranży. Brak klasycznych bębnów, brak ciepła, które sprawiało, że nawet industrialne „Czarne Celebracje” z lat 80 dawały się zwyczajnie lubić. Eksperymenty Martina Gore mogą się po prostu bardzo szybko zestarzeć – byłoby szkoda. Come on DM, mniej „Pulsara”, więcej ludzkiego pulsu! 🙂

Być może jest to ostatnia płyta Depeche Mode (w kolejce do wydania czekają jeszcze cztery dodatkowe utwory zarejestrowane podczas tej sesji). Na tle tego, co nagrywają obecnie inne zespoły z 40-letnim stażem mamy do czynienia z bardzo nietypową sytuacją: udało się nagrać dobrą płytę. Dobrą nawet w kontekście tak gigantycznego i wartościowego dorobku na koncie. Prawdziwy szacun Panowie!







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
obi
obi
11 miesięcy temu

Warto jeszcze panie Krzysztofie zerknąć do opisu płyty w skład ekipy produkującej ten album. Sam Ford być może położyłby kolejny album tak jak rozjechał mu się Spirit. Na szczęście do ekipy dołączyła Marta Salogni z koleżankami – wg mnie dzięki temu płyta brzmi bardziej nowocześnie – a na pewno bardziej elektronicznie – niż mogłaby. discogs.com/release/26525069-Depeche-Mode-Memento-Mori

Yelinek
Yelinek
11 miesięcy temu

Każdy może mieć swoje zdanie. Gdybym nie słyszał tego albumu to po tej recenzji nie spodziewałbym się za wiele. A prawda jest taka, że jest on genialny.

Tomek
Tomek
1 rok temu

W dużej części zgadzam się z recenzją. Z tą różnicą, że nawet te popowe (Ghost Again, Wagging Tongue, Always You) czy pompatyczne (Speak To Me) odbieram jako wysmakowane kąski, które przynoszą miłe i właściwe DM lat 80-tych dla ucha brzmienia (popowe) , zaś Speak To Me urzekająco balansuje na granicy patosu, ale nie przekracza tej granicy chyląc się ku kiczowi. Generalnie album bardzo, ale to bardzo równy i spójny stylistycznie z DM z najlepszych czasów, a przy tym czerpiący z bogactwa dźwięków i aranży produkcji współczesnej. PS Nawet Martin jest tu bardzo zjadliwy (melodyjność) i na swój sposób czarująco staroświecki.

Marcin
Marcin
1 rok temu

W recenzji mamy konkluzję – słaby singiel zapowiadał dobry album. moje odczucia są dokładnie przeciwne. Tylko ten singiel ma energię DM, reszta to pomyłka.

Andrzej Fleczer
Andrzej Fleczer
1 rok temu

Ta recenzja też jest jak wygenerowana przez AI 🙂 ale przynajmniej pozytywna bo to naprawdę fajna płyta.

CryptoRobotics
6 miesięcy temu

Keep up with regulatory developments in the cryptocurrency space, as regulations may impact bot usage.: Described

Polecamy