Wpisz i kliknij enter

Colin Stetson – The love it took to leave you

Test wytrzymałościowy.

Ostatnie wydawnictwa saksofonisty Colina Stetsona nie przypadły mi jakoś do gustu. Trudno zapomnieć jego interpretacje utworów Henryka Mikołaja Góreckiego. Przyznam otwarcie, że jak tylko jego nazwisko pojawia się przy jakiejś płycie, to podąża tam też moja uwaga. Jak napisałem wyżej w ostatnim czasie nie było tam dla mnie za wiele. Sytuacja zmieniła się w tym roku. Chciałbym nawet dodać – wreszcie. Sporo kazał mi Amerykanin czekać na taki zestaw dźwięków, które fizycznością swą wdarłyby się do mojej rzeczywistości. I jak już to uczynił, to z wrodzonym sobie monumentalizmem.

Ciekawie o jego technice gry pisała swego czasu Ania Pietrzak, więc zamiast powtarzać odsyłam do jej artykułu. Nowy krążek „The love it took to leave you” składa się z jedenastu utworów z czego najdłuższy trwa ponad dwadzieścia jeden minut. Pośród całej muzyki trafimy na swoiste „the best of Stetson”, czyli dźwięki repetycyjne grane z maniakalną wściekłością. Jednak ten album wymyka się zwykłemu stwierdzeniu o zbiorze najlepszych zagrań jednego muzyka. Stetson obdarowuje nas muzyką poplątaną, ciężką, wręcz namacalną. Być może dla niektórych może to być test wytrzymałościowy.

Czymś takim może być „Strike your forge and grin” – najdłuższy z zestawu, a być może nawet najlepszy. Pierwsze skojarzenie, które rzuca mi się uszy to Swans. Czas trwania się zgadza, ale i brak subtelności również. Choć jest w tym utworze więcej elektroniki, to poziom dzikości zostaje łudząco podobny do grupy Michaela Giry. To ten moment kiedy doświadczyć można całej palety uczuć. W drugiej połowie słychać także, że muzyk sporą rolę przekazał rytmowi. A jeszcze lepiej słychać to w „To think we knew from fear”, gdzie uderzenia dodają posępności.

Samo otwarcie w postaci utworu tytułowego jest wyjątkowe. Utwór kusi swą przestronnością, urokliwe detale skłaniają do głębszego zanurzenia się w ten świat. Z kolei „The Six” napędzany jest już gniewem. Zapewnia intensywne przeżycia i biegnie na oślep. Choć w wirującej strukturze kryje się jakaś forma lamentu. Pewną przerwę w napięciu tej długiej płyty otrzymamy dopiero, gdy dotrzemy do Ember. Nie trwa ona nazbyt długo, a zastępuje ją jakaś forma ambientu z przeszywającymi wokalizami.

Zaznaczyć muszę jeszcze „Malediction” stanowiący żałobny akt albumu, a przy okazji jakoś tam nawiązujący do Góreckiego. Hałaśliwy maksymalizm Stetsona zyskuje w tym utworze i głębię, i duchowość, i przelewa na słuchacza jakąś nadzieję. Jeszcze bardziej można wyczuć ją w „Bloodrest”, który zamyka płytę. Nie będzie na koniec żadnych metafor, a jedynie drobna rada, że warto sobie przysiąść i posłuchać o stracie, gniewie, akceptacji, poszukiwaniu i czymkolwiek, co ta muzyka w was wyzwoli.

Invada | 2024


Bandcamp: https://colinstetson.bandcamp.com/album/the-love-it-took-to-leave-you
FB: https://www.facebook.com/Colin.Stetson.Music


 







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy