Wpisz i kliknij enter

O wywoływaniu radości – rozmowa z Galen Tipton

Galen Tipton o przyszłości hyperpopu, viralowości i tym, jak mieć karierę bez rodziców na niebiesko na Wikipedii

Galen Tipton pochodzi z Columbus w stanie Ohio i produkuje muzykę elektroniczną zarówno pod swoim nazwiskiem, jak i jako Recovery Girl, a także współtworzy duet Digifae z Dianą Starshine. Wspólnym mianownikiem tych wszystkich projektów jest dynamiczna, kolorowa produkcja, dzięki której Galen na ogół kojarzy się z szeroko pojętym nurtem hyperpopu, lecz nie bez wycieczek w rejony bardziej nieliniowej, abstrakcyjnej elektroniki, z jakiej słynie wytwórnia Orange Milk Records, z którą Galen stale współpracuje.

To zderzenie eksperymentu i słuchania zupełnie abstrakcyjnego, nastawionego na niesłyszane dotąd dźwięki, z jawną eksploatacją najbardziej sprawdzonych rozwiązań z radiowego popu to być może główne napięcie charakteryzujące nurt zwany hyperpopem, oczywiście przy pełnej świadomości, jak bardzo passe jest układanie kolejnej jego definicji, i to zwłaszcza w 2022. Sama twórczość Galen Tipton niespecjalnie jednak przejmuje się tym, co uchodzi, a co nie, a za to stale rozpręża granice nakreślonej powyżej opozycji i płynnie przechodzi od abstrakcyjnego sound designu do czysto kinetycznej przyjemności dubstepowych dropów, za każdym razem poszukując maksymalnej możliwej intensywności wrażenia słuchowego. Utwory Galen Tipton miewają przestrzeń i oszczędniejsze w środkach momenty, ale to nie one stopniowo gruntują pozycję Galen w krajobrazie współczesnej muzyki elektronicznej.

Galen Tipton istotnie bowiem nie ma jeszcze jednoznacznie ugruntowanej pozycji. Pomimo ogromnej ilości featuringów, udziałów w kompilacjach i pewnej ogólnej obecności w (zwykle bardzo młodych) umysłach o określonej wrażliwości, moja rozmowa z Galen Tipton tego lata na czeskim festiwalu Creepy Teepee w dużej mierze stanowiła wgląd w sytuację osoby stojącej w połowie drogi do pełnej profesjonalizacji swojej twórczości, z jednej strony cieszącej się viralową sławą i wyróżnieniem na przykład na blogu serwisu bandcamp, a z drugiej wciąż grającej po DIY miejscówkach i godzącej swoją działalność z pracą na etacie. Oto Galen Tipton we własnych słowach o graniu hyperpopu bez rodziców, którzy są na niebiesko na Wikipedii, ale za to z nieustającym optymizmem i chęcią zrobienia muzyki takiej, jakiej jeszcze nikt nie słyszał.

Jessica McComber: Czy dostrzegasz jakieś różnice pomiędzy amerykańską a europejską sceną wokół muzyki, jaką się zajmujesz?

Galen Tipton: Główną rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy podczas moich dwóch podróży do Europy jest to, jak dużo lepiej dofinansowana jest tutaj kultura. Stawki, jakie oferowano mi tutaj za koncerty są nieporównywalne z tymi, jakie otrzymuję w Stanach, a i tak wciąż słyszę: “bardzo mi przykro, że nie możemy zapłacić Ci więcej”.

Sądzisz, że wynika to z większego zaangażowania instytucji rządowych, czy może większej popularności takiej muzyki w Europie?

Trudno mi powiedzieć, ale wyobrażam sobie, że to jakaś kombinacja obu tych czynników. Z pewnością jest zapotrzebowanie na szeroko pojętą muzykę eksperymentalną w USA, ale wszyscy są rozrzuceni po całym wielkim kraju, więc lokalne inicjatywy mają mocno ograniczone budżety. Moje koncerty w Ameryce polegają głównie na tym, że ubodzy ludzie dają trochę pieniędzy innym ubogim ludziom, takim jak ja, żeby ci zagrali trochę muzyki.

Czyli stereotyp, że amerykański underground stoi koncertami w piwnicach jest prawdziwy?

Większość moich koncertów, które miały miejsce w prawdziwych klubach w USA, polegały na graniu za darmo, tylko dla zasięgów. Niedawno zdarzyło mi się grać na imprezie w Waszyngtonie, gdzie cały budżet na artystów wynosił łącznie 250$. Zdecydowanie czuję, że to, co robię jest bardziej doceniane w Europie.

Jak wygląda scena niezależnej elektroniki w Stanach poza największymi ośrodkami takimi jak Nowy Jork czy Los Angeles? Mam wrażenie, że do Europy dociera niewiele projektów spoza tych miast.

Nowy Jork i Los Angeles to rzeczywiście dwa miasta, w których najwięcej się dzieje. Są one ekstremalnie daleko od siebie i ekstremalnie drogie. Niestety, poza tym wiele inicjatyw jest niejako zawieszonych w próżni. Pochodzę z Ohio, skąd działa Orange Milk Records, zaprzyjaźniona i prężna wytwórnia muzyki eksperymentalnej, lecz w okolicy nie ma zbyt dużego zapotrzebowania na taką muzykę.

A czy amerykańska scena queer, która jest przecież największa na świecie mocno przecina się ze środowiskami związanymi z muzyką eksperymentalną?

Do pewnego stopnia się przecina, zwłaszcza, że wewnątrz sceny jest mnóstwo mniejszych, zróżnicowanych scen. Nie jest to jednak prosta zależność. Moja lokalna scena queer skupia się przede wszystkim na białych, cis gejach i nie do końca widzę tam miejsce dla siebie. Za
to Pride w Nowym Jorku prezentował dużo większe zróżnicowanie.

Jest dużo memów o tym, że jeżeli pozwolisz gejowi puścić muzykę na imprezie, na pewno poleci jakiś elektroniczny jazgot w rodzaju 100 gecs czy Arca. W rzeczywistości jednak, przynajmniej w Polsce, na Marszach Równości najczęściej leci jakaś radiowa sieczka.

Takie memy chyba najbardziej odnoszą się do tego, jak jest w Nowym Jorku. Natomiast w Columbus jest bardziej tak, jak jak w Polsce.

Rozmawiamy dużo o lokalnych kontekstach, a przecież jesteś wyrazistym przykładem twórcy ery Internetu. Prawie każdy Twój słuchacz zna cię z Sieci. Tworzysz memy na swój temat w ramach promocji. Czy napotykasz jakieś trudności w przełożeniu internetowej rozpoznawalności na doświadczenie np. z muzyką na żywo?

Wydaje mi się, że w Stanach większość publiki na moich koncertach nie zna mojej muzyki i nie wie, kim jestem. Ta anonimowość raczej mi odpowiada, a kilka sytuacji, w których ktoś mnie rozpoznał na ulicy raczej sprawiły mi przyjemność. Głównym wyzwaniem, jakie napotykam, są sytuacje, w których zaprasza się mnie na wydarzenia z muzyką kompletnie inną od tej, jaką ja gram.

Ja często cenię sobie na wydarzeniach decyzje kuratorskie, które zaskakują i pozwalają poznać coś nowego.

Tak, to czasami wychodzi bardzo fajnie, ale wyobraź sobie, że zdarzyło mi się grać na DIY wydarzeniu, gdzie wszyscy poza mną używali tylko gitary akustycznej… To raczej nie było zaskoczenie, tylko po prostu nie miało to za bardzo sensu.

Czy uważasz, że wrażenie, jakie wywiera Twoja muzyka na żywo zależy w dużej mierze od soundsystemu i tego, czy da on odpowiednio mocne, fizyczne bodźce?

Na pewno dobrze jest mieć odpowiednie brzmienie, ale myślę, że wciąż jestem w stanie zagrać na kiepskim soundsystemie, zwłaszcza, gdy chodzi o typowo taneczne sety. Brzmienie miałoby chyba większe znaczenie przy występach z rejonów ambient/experimental/sound collage, ale nie przepadam za wykonywaniem takiej muzyki na żywo. Lepiej bawię się tworząc ją na słuchawkach. Dla mnie muzyka na żywo to przede wszystkim okazja do wywoływania radości i ruchu i to lubię najbardziej w graniu koncertów.

Czy w muzyce, jaką się zajmujesz nie odczuwasz jakiegoś napięcia czy rozdarcia pomiędzy tym, co przystępne i z potencjałem na zasięgi w Sieci, a tym, co świeże i eksperymentalne?

Gdy zajmuję się produkcją muzyki, zwracam uwagę przede wszystkim na dwie rzeczy. Jedna z nich to moja zdolność skupienia uwagi i moje własne oczekiwania względem tego, co robię. Zwykle te oczekiwania dotyczą raczej dziwniejszych obszarów mojej twórczości. Równocześnie jednak staram się myśleć o tym, by to wszystko było jednak w jakimkolwiek stopniu przystępne, po prostu po to, by być w stanie zaprosić inne osoby do interakcji z moją muzyką. Z drugiej strony, kilka moich bardziej eksperymentalnych rzeczy stało się viralem na TikToku, ku mojemu zaskoczeniu zresztą.

Chyba nie istnieje sposób, by zaprojektować viral na TikToka, zważywszy na to, jakim hitem w tej aplikacji była na przykład sześciogodzinna płyta The Caretaker

Tak, ale przyznam, że gdy coś z mojego projektu carepackage rozprzestrzeniło się na TikToku, przyszło mi do głowy spróbować, czy uda mi się drugi raz zrobić coś podobnego. I wyobraź sobie, że ten drugi utwór może nie bije rekordów, ale zyskał na tyle duże zasięgi, że niewykluczone, że w przyszłym roku zwolnię się z mojej “normalnej” pracy dzięki tantiemom ze Spotify.

Też nie jest tak, że nie ma żadnego szerszego zapotrzebowania na naprawdę dziwną muzykę. Arca pozuje przecież na okładkach Vogue, a równocześnie jej twórczość jest często naprawdę nieprzystępna, mocno osadzona w tradycjach muzyki eksperymentalnej.

Masz rację, ale weź też pod uwagę, że Arca to także bardzo zamożna, a do tego konwencjonalnie atrakcyjna osoba, co na pewno nie stoi jej na przeszkodzie do statusu celebrytki.

I można powiedzieć to samo o wielu czołowych postaciach współczesnej elektroniki.

Czasami zastanawiam się, czy postaci takie jak Arca czy SOPHIE odniosłyby taki sukces, gdyby wyglądały inaczej.

Akurat SOPHIE można oddać to, że stała się ważną postacią na scenie jeszcze zanim pokazała twarz, w końcu przez pewien czas działała anonimowo.

Tak, ale gdy już zaprezentowała swój wizerunek, stała się po prostu sławna. Zauważ jednak, że nie mówię w tej chwili nic o samej muzyce, a jedynie o tym, w jaki sposób ludzie ją konsumują. Sądzę, że po prostu wiele osób może chętniej słuchać czegoś, co kojarzą z jakąś ładną buzią.

Ogólnie rzecz biorąc prezentacja muzyki elektronicznej, także na żywo to wciąż otwarte zagadnienie. Czy zdarzyło Ci się zastanawiać nad tą kwestią w kontekście Twoich występów?

Na ten moment skupiam się na tym, żeby moja obecność i to, jak się zachowuję na scenie tworzyły sprzyjające zabawie otoczenie. Wychodzę z założenia, że jeżeli ja się dobrze bawię, to publice też będzie łatwiej się dobrze bawić.

Czy wkładasz jakiś świadomy namysł w to, by muzyka, którą tworzysz zawierała jakiegoś rodzaju queerową energię? Czy stosujesz jakieś techniki produkcyjne, które pozwalają Ci wprowadzić dyskurs płci do swojej muzyki?

Nie myślę o tym zbyt wiele, bo wychodzę z założenia, że skoro jestem osobą queer, to po prostu będzie się to jakoś przesączać przez wszystko, co robię.

No tak, zwykle po tym, jaką ktoś robi muzykę można z całkiem dobrym prawdopodobieństwem założyć, czy ktoś jest trans albo ogólnie queer.

Tak, są nawet memy na ten temat, ale według mnie biorą się one z tego, że naprawdę da się usłyszeć pewnego rodzaju queerowy podtekst w muzyce osób z tego klimatu.

Czy wiążesz swoją przyszłość z szeroko pojętą sceną hyperpopu?

To zależy tylko od tego, jak długo jeszcze będzie mnie ona interesowała. Wychodzi dużo nowej muzyki z tego kręgu, która kompletnie mi nie pasuje, ale koncepcja tworzenia wymagającego, eksperymentalnego popu nadal ma dla mnie duży powab. Aktualnie pracuję nad nowym albumem Recovery Girl i chociaż pewnie będzie on dla większości ludzi brzmiał jak hyperpop, w ogóle nie myślę o hyperpopie podczas tworzenia. Po prostu robię to, co chcę usłyszeć, a jeżeli to wyjdzie poza ramy nurtu, to tak będzie. Ważniejsze jest dla mnie, żeby to, co wydaję było dla mnie ekscytujące.

Zastanawiam się po prostu, czy hyperpop nie czeka podobny los jak witch house czy vaporwave – moment wyczerpania możliwości gatunku i utraty jego znaczenia.

Na marginesie chcę zwrócić uwagę, że vaporwave wcale nie jest taki martwy – ta scena nadal prężnie funkcjonuje i jest na niej sporo nowych, ciekawych artystów. W każdym razie mam świadomość, że hyperpop dociera do pewnego momentu przesytu i z tej świadomości wynikają niektóre moje decyzje. Na przykład nie zamierzam już za bardzo pitchować w górę moich wokali. Ten zabieg nie tylko został już wykorzystany za dużo razy, ale także nie mam już potrzeby zmieniania tego, jak brzmi mój głos tylko po to, by legitymizowało to moją queerową tożsamość w muzyce, którą tworzę.

Sądzę, że pierwszym zwiastunem tej zmiany jest singiel mememe 100 gecs, w którym Laura Les po raz pierwszy śpiewa niezmienionym głosem i wywołuje tym naprawdę piorunujące wrażenie.

Już w zeszłym roku 100 gecs za bardzo nie używali efektów wokalnych na koncercie i podobało mi się to o wiele bardziej niż na studyjnych nagraniach.

Mam dla Ciebie jeszcze jedno, ostatnie pytanie: należysz do artystów, którzy nie kryją swoich muzycznych inspiracji. Ale jaka ważna dla Ciebie muzyka jest taka, że nie spodziewam się, że ją lubisz?

Na przykład Béla Fleck and the Flecktones – progresywny bluegrass/jazz fusion. Ich basista, Victor Wooten miał na mnie w dzieciństwie spory wpływ względem decyzji o zajęciu się muzyką. Ważną dla mnie muzyką z czasów dorastania jest dla mnie także folk metal: Korpiklaani, Finntroll, Equilibrium… Moim pierwszym koncertem w życiu był Weird Al Yankovic, a drugim coś, co nazywało się Pagan Fest i były na tym jakieś lokalne folk metalowe zespoły. Nie wiem, czy te informacje cokolwiek Ci dają. Ale mogę Ci polecić trochę dobrego folk metalu, niektórych płyt nadal słucham. Są strasznie czerstwe, ale je kocham.








Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy