Wpisz i kliknij enter

Migawki z Atonalu

Berlinski festiwal szuka nowej formuły. Czy udalo mu się ją wypracować?

Atonal Festival reaktywował się w idealnym momencie – akurat wezbrała nowa fala mrocznej i ciężkiej elektroniki, odwołującej się bezpośrednio do muzycznej i ideowej schedy po post-punku. Ponieważ berlińska impreza miała swe początki w latach 80., w naturalny sposób stała się centrum tej sceny. To właśnie na Atonalu powrócił po niemal dwóch dekadach przerwy Cabaret Voltaire, świetny koncert dali weterani z Clock DVA, a swoje showcase’owe prezentacje miały takie wytwórnie, jak Posh Isolation, Northern Electronics, Jealous God czy Downwards.

Popkultura ma to do siebie, że wszystkie zachodzące w niej zjawiska mają czasowy charakter. Nie inaczej było z industrialną elektroniką. Punktem kulminacyjnym tej fali nowej muzyki o post-punkowych korzeniach był bez wątpienia koncert Belief Defect na Atonalu w 2017 roku. Potem nastąpiło gwałtowne wyczerpanie się tej estetyki, co od razu znalazło odbicie choćby w treściach opiniotwórczych serwisów internetowych, które z miejsca znalazły sobie nowego pupila – experimental club music.

W tej sytuacji berliński festiwal w naturalny sposób musiał dokonać redefinicji swej formuły. Znalazło to odbicie w jego programie już w zeszłym roku. Nie było to jednak proste – z jednej strony jego kuratorzy nie chcieli odwrócić się plecami do sceny, którą lansowali przez kilka lat, a z drugiej – nie mogli pozostać obojętni na nowe zjawiska. Efektem tego kompromisu był skład tegorocznej edycji Atonalu – gdzie dominowali jednak już artyści spoza industrialnego kręgu. My wybraliśmy się tylko na dwa dni festiwalu. Czy to wystarczyło by zaobserwować jego nową wizję?

Większość uczestników imprezy nadal hołduje czarnym barwom – i to właśnie dla nich zagrał zespół My Disco. Pochodząca z Australii formacja przyjechała do Berlina, by zaprezentować materiał ze swej płyty „Environment”, wydanej przez Downwards, a nagranej w studiu Einsturzende Neubauten. I faktycznie: utwory My Disco, rozpięte między niepokojącym wyciszeniem a eksplozjami hałasu w oczywisty sposób odwoływały się do twórczości Niemców, jak również wczesnych dokonań Swans czy Savage Republic. To post-punk pełną gębą – ale jednak w uwspółcześnionej elektroniką wersji.

Amerykańska grupa Marshstepper przyjechała na Atonal po raz drugi – tym razem jednak zagrała na dużej scenie. Przywiozła ona ze sobą multimedialne show „Deceivers Of The Moments Presence”. Obok dwóch muzyków projektu na scenie pojawił się tancerz wyposażony w sensory, dzięki którym kierował animacjami wyświetlanymi za plecami artystów na wielkim ekranie. Nie do końca wszystko to było udane – niemniej muzycznie Marshtepper wypadł znakomicie, serwując psychodeliczny industrial, odwołujący się wprost do tradycji Throbbing Gristle i Factrix.

Na koncert Shapednoise trzeba było czekać długo, bo nawaliły wizualizacje – kiedy jednak włoski producent zaczął grać, jasne stało się, że nie będzie rozczarowania. Zaprezentował on materiał ze swej nowej płyty „Aesthesis” – rozwibrowany noise, w którym było miejsce również na echa tanecznych brzmień – od dubstepu po R&B. Wszystko to uzupełniały efektowne wizualizacje rodem z filmowego horroru spod znaku Davida Lyncha czy Chrisa Cunninghama. Muzyka Shapednoise nie odwołuje się bezpośrednio do post-punku – ale ze względu na swoją konfrontacyjność, lokuje się w jego bliskim sąsiedztwie.

Jeśli próbować by znaleźć paralele między twórczością Helma, a industrialem z lat 80., to ewidentnie najbliżej brytyjskiemu eksperymentatorowi do dokonań Nurse With Wound. Podczas występu na Atonalu podopieczny wytwórni PAN zaprezentował fascynujący program – zawiesisty ambient podszyty dronowymi efektami, który uwodził monochromatycznym brzmieniem i psychodelicznym nastrojem. Może mniej było tym razem w muzyce Helma noise’owych wtrętów i glitchowych dekonstrukcji – ale dzięki temu odsłoniła ona bardziej kontemplacyjne oblicze projektu.

Atonal od początku swego istnienia przypominał mistrzów nastrojowego IDM-u. To właśnie na tej imprezie jeden z rzadkich występów dał choćby brytyjski duet Bitstream. Tym razem nurt ten reprezentowała Natalie Beridze. Gruzińska producentka jest weteranką nowych brzmień – wszak działa już od połowy minionej dekady. Podczas występu na berlińskim festiwalu zaprezentowała urokliwy program, który rozpościerał się od łagodnego ambientu i refleksyjnego IDM-u, po zdubowane techno i stonowany glitch.

Post-punkowych wątków też trudno było szukać w prezentacji Nkisi. Afrykańska producentka postawiła na modny obecnie znowu gabber – jej występ zdominowały więc szybkie i hałaśliwe bity, które jednak uzupełniała przestrzenną elektroniką o wręcz ambientowej proweniencji. Materiał ten złożył się na show zatytułowane „Initiation” – i trzeba przyznać, że spotkał się on z dużym aplauzem widowni w Kraftwerk Halle. Warto dodać, że gabber w wydaniu Nkisi brzmi mocno plemiennie – na co zapewnie ma wpływ pochodzenie artystki.

Arabski świat dźwięków przywołał z kolei projekt Mitra. Wokalistka Hani Mojtahedy i producent Colin Hacklander postanowili połączyć dwa odrębne żywioły: etniczny śpiew i dronową elektronikę. Podczas koncertu okazało się, że niekoniecznie się one ze sobą dają zespolić. W efekcie arabskie wokalizy rozbrzmiewały jakby obok rozwibrowanej elektroniki. Zdecydowanie lepiej radzi sobie z takimi zestawieniami Sote na płycie „Parallel Persia” – o czym zapewne niebawem przekonamy się podczas krakowskiego Unsoundu.

Jednym z najbardziej wyczekiwanych koncertów Atonalu był występ Vladislava Delaya. Fiński producent zaprezentował muzykę ze swej nowej płyty „Rakka”. Ci, którzy pokochali go niespełna dwie dekady temu za zdubowany ambient w stylu Chain Reaction, srogo się zawiodą tym materiałem. Sasu Rapatti stworzył bowiem tym razem ekstremalne brzmienie: wściekle agresywne i bezceremonialnie kakofoniczne, które lokuje się najbliżej rhythmic noise’u. Osią rytmiczną tych syntezatorowych spazmów są albo podsłuchane w footworku stuki, albo wywiedzione z death metalu rozpędzone blasty. Przy zdecydowanie przesadnie podkręconym natężeniu dźwięku w Kraftwerk Halle, wręcz nie dało się tego słuchać.

Trudno się kusić na jakieś szersze podsumowania po obejrzeniu występów w ramach zaledwie dwóch dni Atonalu. To jednak wystarczyło, by przekonać się, że organizatorzy festiwalu chcą godzić różne odmiany eksperymentalnej elektroniki. Nie rezygnują z prezentowania tego, co ciekawego dzieje się w bliskiej ich sercu industrialnej muzyce wywiedzionej z dawnego post-punka. Potrafią jednak zauważyć intrygujące zjawiska spoza tego kręgu. W sumie układa się to w nadal ciekawą propozycję – choć nie mającą już charakteru wyrazistego i jednolitego manifestu konkretnej sceny, jak było to w latach 2014 – 2016.

Fot. Helge Mundt, Isabel O’Toole i Frankie Casillo.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

Baasch – Noc

Once upon a night, seven clubs away