Wpisz i kliknij enter

Blue Angels – Isidora

Wraz z kilkoma innymi wydanymi niedawno kasetami króciutka, limitowana do 75 egzemplarzy, taśma Blue Angels kodyfikuje interesujący prąd drone popu, którego delikatna, elektryzująca energia przywołuje na myśl rozpraszające się w falującym od gorąca powietrzu barwne sukienki plażowiczek, miłość lepideptorologów. Dziewczyny przechadzają się z rakietami do tenisa, wiążą sznurówki tenisówek, przeczesują włosy i rozbawione czymś, śmieją się sprężyście cofając o krok, by na powrót zbliżyć się po upływie momentu do żartującej przyjaciółki. Jak w „Cieniu zakwitających dziewcząt” Prousta lub w nienapisanej jeszcze powieści o kokainowych nocach na Hawajach, gdzie, wśród rozchwianych cieni palmowych liści, których niematerialną ciemność wiatr do spółki z podzwrotnikowym miesiącem usiłuje skojarzyć z białym piaskiem, odgłos przyboju rozrywa na sztuczki niesioną skądś melodię pożółkłych klawiszy toczonych z porcelany lub kości słoniowej.

Otwierające kasetę „Crisp” zapowiada atmosferę całości, mieszając 12 sekund ciszy z odległym wspomnieniem leniwie płożącej się, jękliwej gitary z „When” Vincenta Gallo i z brokatowymi fakturami glitch ambientu Causeyoufair. Pasuje do „Isidory” to, co pisałem w zeszłym roku, w czwartej odsłonie nieistniejącej już (idealny status w kontekście pisania o Blue Angels!) rubryki Out of Print serwisu Screenagers, o kasecie „Dreamersss” Secret Colours:

[box bg=”#faf4d6″ color=”black”]

Dziwi, że ta muzyka leci z normalnego nośnika, a nie mechanizmu umieszczonego wewnątrz ozdobnego szkaplerzyka. „Dreamersss” wpisuje się w nurt spełniania marzeń o muzycznych bibelotach: nieprzydatnych, kiczowatych, ale na swój sposób pięknych lub/bo dokumentujących niuanse epoki. Mało co nadaje się na takie muzyczne fifimuszki lepiej niż shoegaze z co chwila niknącym gdzieś tanim keyboardem i slo-mo bitami zanurzonymi w kompresji sugerującej identyfikację z chillwavem albo projektami typu Lay Bac czy Dolphins Into the Future.

[/box]

Filigranowej transowości Isidory blisko także do „Your Girl Smells Chung When She Wears Dior” Hype Williams lub do „if u cAn dR3Am – pRinc3ss3s” GR†LLGR†LL. Mimo tych skojarzeń Rob Kusterer pozostaje poza zasięgiem witch house’u czy chillwave’u. Materiał zgromadzony na taśmie powstawał na przestrzeni kilku lat (2007-2009) i zdążył zapewne przejść wiele metamorfoz, w trakcie których autor dotarł do własnej formy wyrazu. Równie trafne, co drone pop, wydaje się określenie jego muzyki twee-ambientem – muzyką tła wyposażoną w elementy dziewczęcego shoegaze’u poznaczonego pestkami szkicowych hooków, rozpościerających się drobnymi przestrzeniami paznokci pomalowanych frenchem, resztek gumy balonowej przyklejonej do podbródka, wachlarzy sypkiego pyłu (porównać ze zmierzwionym „They Spent Their Youthful Years in the Glittering World of Salons” Swirlies).

I w taki to sposób, ewokując raczej, niż brzmiąc, toczy się ta muzyka – kolejny przykład dziełka pięknego, lecz zaprojektowanego do peryferyjnej egzystencji, bez szans na wzmiankę w podsumowaniach rocznych. To odosobnienie jest już elementem składowym genre grupującego muzykę z innego czasu – nie przeszłości czy przyszłości, ale z czasu, którego wątłe, widmowe spektry planują się równolegle do naszej teraźniejszości, sprowadzając nasze mody – do formy kompulsywnych drgnień nerwów, nasze wspomnienia – do spoglądając przez ramię cieniów. I ów sentymentalizm sprawia, że drone, muzyka identyfikowana najczęściej jako trudna, nużąca i monotonna, zostaje owocnie zaadaptowany do polifonicznego horyzontu współczesnej muzyki popularnej, niezobowiązująco zauroczonej światami możliwymi.

Digitalis Limited | 2011







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
niedomaciej
niedomaciej
12 lat temu

Bardzo ładna recenzja, muzyka trochę mniej. Wydawca, jak widać na okładce, to Digitalis, nie Disaro. A cały materiał dostępny do pobrania na soundcloudzie.

Polecamy