Wpisz i kliknij enter

Roman Flügel – Fatty Folders

Mistrzowski popis.

Ten pochodzący z Darmstadt producent jest bez wątpienia jednym z najważniejszych twórców współczesnej elektroniki. Podobno zainteresował się muzyką taneczną, kiedy w 1980 roku usłyszał w samochodowym radiu rodziców „Funky Town” projektu Lipps Inc. Nic więc dziwnego, że potem namiętnie słuchał wszelkich odmian disco – do czasu, kiedy starszy brat podarował mu osiem lat później pod choinkę składankę „House Trax” z nagraniami pionierów z Chicago. Na początku lat 90. przyszedł oczywiście czas na techno, które poznał we frankfurckim klubie The Omen, gdzie swoje pierwsze sety grywał Sven Väth.

No i zaczęło się – działając wspólnie z Jörnem Ellingiem Wuttke dosłownie przeorał współczesną elektronikę, generując dziesiątki wspaniałych nagrań balansujących między ambientem, housem a techno. Pierwsze albumy Alter Ego i Sensoramy były zaskakująco udaną odpowiedzią Niemiec na brytyjski IDM, natomiast ostatnie dokonania tego pierwszego projektu – stały się zaczynem do stworzenia przesterowanego brzmienia nu rave. Jako Soylent Green wykreował jedną z najciekawszych inkarnacji minimalu – posiłkując się oczywiście klasycznym housem. Pod szyldem Ro70 wypuścił się w 1995 roku na niezbadane jeszcze wtedy terytoria dub techno – z powodzeniem zapładniając wyobraźnię młodszych adeptów gatunku.

Osiągnięcia te można by mnożyć – zamiast tego przyjrzyjmy się najnowszemu albumowi niemieckiego producenta, który zrealizował dla hamburskiej wytwórni Dial, po raz pierwszy od trzynastu lat rezygnując ze współpracy z kolektywem Ongaku Musik.

Mając prawie dwudziestoletnie doświadczenie w tworzeniu klubowej elektroniki, Flügel z nieprawdopodobną wręcz finezją żongluje elementami różnych stylistyk i gatunków, tworząc własną wizję tanecznej muzyki. Zaczyna się od zdystansowanego techno – wyrazistej rytmice towarzyszą tutaj jednak perliste pasaże syntezatorów wygrywające soczyste melodie podbite miarowo pohukującym tłem o zbasowanym brzmieniu („How To Spread Lies”). Do podobnych dźwięków niemiecki producent wraca dopiero pod koniec albumu. „Don`t Break My Heart” to cudowne wspomnienie nieskazitelnego brzmienia wczesnych płyt Alter Ego – nostalgiczne techno, łączące nienachlaną motorykę rodem z produkcji Carla Craiga z eterycznym klimatem dokonań początkowego The Black Doga.

House`owy wątek pojawia się na „Fatty Folders” wraz z „Lush Lite Libido”. Zmysłowa pulsacja o funkowym groovie niesie tutaj poszatkowane mikrodźwięki uzupełnione dubowymi efektami. Szefostwo berlińskiego Perlona dałoby się z pewnością pokroić, żeby taki utwór umieścić na płycie ze swoją naklejką. Zupełnie odmienną wizję muzyki house przynosi „Rude Awakening”. Zgodnie z tytułem to typowo chicagowskie granie – szorstkie uderzenia automatu perkusyjnego wsparte szeleszczącymi loopami przypominają utwory ze wspomnianej na wstępie kompilacji „House Trax” w wykonaniu choćby Phuture czy Mike`a Dunna.

Jeszcze inaczej Flügel podchodzi do kanonu tego gatunku w „Softice”. Pod względem rytmicznym mamy tu do czynienia z detroitowym deep house`m – ale warstwę melodyczną nagrania tworzą zupełnie obce tej estetyce sążniste pasaże rozwibrowanych klawiszy, znacznie bliższe kosmische musik niż ekstatycznym kompozycjom Moodymana. Jeszcze bardziej czytelnym wspomnieniem klasyki niemieckiej elektroniki spod znaku kraut-rocka jest tutaj „Krautus” – ambientowa miniatura wypełniona syntezatorowymi arpeggiami przywołującymi wspomnienie Clustera czy Harmonii.

Myślicie, że minimal się skończył? Nic z tego! Wystarczy posłuchać utworu „The Improviser”, aby się przekonać, że w tym gatunku nadal tkwią pokłady niewyczerpanych możliwości. Flügel osadza tutaj na zredukowanym podkładzie rytmicznym roztańczone akordy pląsających klawiszy o zbasowanym tonie – wywołując zapewne na twarzy Matiasa Aguyao rumieniec niezdrowej zazdrości. A stąd już blisko do seksownego disco – i dostajemy je od niemieckiego producenta w kompozycji „Deo”. Tym razem stylizuje on swą muzykę na lata 80., czerpiąc garściami z dokonań znanych mu przecież świetnie twórców energetycznego italo. Bardziej egzotyczną melodyką zaskakuje „The Improviser” – ale ejtisowe klawisze podszywa tutaj nie miarowy rytm kosmicznego disco, lecz… oldskulowy breakbeat wywiedziony z dokonań nowojorskich prekursorów hip-hopu w rodzaju Grandmaster Flasha.

A na koniec – ujmująca swym kruchym pięknem ambientowa miniatura „PianoPiano” – która pozostawia po sobie nieutulony żal, że tworząca podobną muzykę Sensorama na pewno nigdy już nie powróci.

„Flatty Folders” to prawdziwe arcydzieło – a zarazem dowód na to, że nawet w czasach postmodernistycznej erozji trwałych wartości, doświadczenie i talent to zestaw nie do pobicia.

Dial 2011

www.dial-rec.de

www.myspace.com/dialrecords

www.romanfluegel.de

www.myspace.com/romanfluegel







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
phamm
12 lat temu

to prawda, jeden z ciekawszych albumów tego roku, mam nadzieję, że w przyszłości będzie się o nim mówić per „wybitny”

Polecamy