Wpisz i kliknij enter

Goldfrapp – Supernature


Kiedy zaczynali, najczęściej kojarzono ich z trip-hopem. Najpierw Alison Groldfrapp zaśpiewała na „Maxinquae” Trickiego, potem wspólnie z Willem Gregorym nagrała przepiękny debiut „Felt Mountain”, z sukcesem wpisując się w post-triphopowy prąd, gdzieś między ostatnimi nagraniami Beth Gibbons i całą zgrają projektów typu Spylab. Po tej płycie jednak, jak wiemy, duet zdecydował się na ostry zwrot w kierunku chłodnej elektroniki nawiązującej do estetyki lat 80 [na „Black Cherry” czuć posmak modnego electroclashu]. Jak się okazuje – Goldfrapp znakomicie czuje się w tej lekko wyzywającej, momentami kiczowatej konwencji. Dowód – „Supernature”.
Po wydaniu „Black Cherry” Alison Goldfrapp mówiła: „Zawsze uważałam, że powinniśmy robić to, na co mamy ochotę, nie przejmując się tym jak bardzo jest to inne, oraz jak bardzo ludzie mogą się za to na nas obrazić. Jesteśmy muzykami i ludźmi, chcemy wyrażać różne sprawy, grać na różny sposób i używać instrumentów, które pozwolą nam się realizować. Nie chcę tkwić ciągle w jednym miejscu”. Z tej perspektywy nowy album powinien być zaskoczeniem. „Supernature” to dość jednoznaczna kontynuacja brzmień znanych z „Black Cherry”, większość kompozycji to skoczne, elektro-glam-rockowe numery, w których próżno szukać jakichkolwiek odniesień do debiutanckiego albumu duetu. Na szczęście nie jest to żaden zarzut – przeciwnie, płyta po brzegi wypełniona jest potencjalnymi hitami, perfekcyjnie zaaranżowanymi, i – co ważniejsze – świetnie sprawdzającymi się na żywo [więcej: w wersjach live kawałki wypadają o wiele lepiej, niż na płycie!]. „Oh La La”, „Lovely 2 C U” czy „No. 1” na pewno przejdą do koncertowej „kasyki” Goldfrapp, a przecież utworów o podobnym potencjale jest tutaj więcej: bez wątpienia duet solidnie przepracował ostatnie dwa lata, proponując nam album udany, w znakomitej większości porywający. Dobrym uzupełnieniem tanecznych klimatów są dwa spokojniejsze momenty: „Let It Take You” i „Time Out From The World” – choć daleko im do wspaniałej „Utopii”, konsekwentnie trzymają przyjemny nastrój i wysoki poziom. Bo „Supernature” właśnie taka jest – mimo ocierania się o telewizyjno-radiową komercję, ciężko znaleźć tutaj słabszy moment, nawet beztroski „Satin Chic”, choć na początku dość irytujący, dziś jest jednym z moich ulubionych kawałków.
Wydaje się, że duet nie ma ochoty na żadne nowe muzyczne odkrycia. Po co, skoro w nastrojach syntetyczno-zawiadiackich czuje się bardzo dobrze, tworząc udany, spójny materiał [a w połączeniu z teledyskami i koncertami: również spójny wizerunek całego projektu]. Dobra popowa płyta przyda się jesienią, będzie też świetnym wyjściem dla tych, którzy chcą pobujać się i poskakać przy czymś ambitnym. Nasza mała rekomendacja.
2005







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
remigio
remigio
17 lat temu

Dale można delektować się głosem Alison ,ale przy tempie Supernatural ,czar Felt Moutain niestety prysł.

emo
emo
18 lat temu

To kompletna porażka. lubię kicz ale nie w takim stylu i nie po takiej płycie jak felt mountain która jest moją ulubioną ścieszką dzwiękową do..seksu.

Blue Hand
Blue Hand
18 lat temu

Mnie album lekko rozczarował. Mimo, iżj est to przedni electro-pop, to brakuje tego czegoœ, co znalazłem na Felt Mountain…

Polecamy