
Długo oczekiwany solowy debiut norweskiego producenta
Możliwości tkwiące w klarownie zdefiniowanym przez norweskiego producenta brzmieniu wskazywały, iż jest to formuła, która świetnie sprawdzi się w wersji albumowej. I oto w ubiegłym roku przypuszczenia te potwierdził sam Lindstrom, publikując swój autorski album – „Where You Go I Go Too”- który obecnie ukazuje się w Polsce w przystępnej cenie nakładem Sound Improvement.
Już klasyczne nagrania disco trwały dosyć długo – choćby 16-minutowe „Love In C-Minor” z wydanej w 1976 roku pierwszej płyty francuskiego producenta Cerrone`a. I norweski artysta nawiązuje do tej tradycji. „Where You Go I Go Too” przynosi bowiem zaledwie trzy kompozycje, ale za to trwające odpowiednio: pół godziny (tytułowa) oraz dziesięć („Grand Ideas”) i piętnaście („The Long Way Home”) minut.
Najdłuższa z nich, to opus magnum Lindstroma. Zaczyna się od balearycznego ambientu, by z czasem połączyć prog-rockowe partie gitary z klawiszowym arpeggio w stylu Tangerine Dream, nie unikając przy tym cytatu z klasyki („Supernaut” wspomnianego Cerrone`a) i rozdzielającego obie części nagrania eksperymentalnego wtrętu. A wszystko to – na dyskotekowym pulsie o żywym brzmieniu, zapożyczonym z klasyki gatunku sprzed trzech dekad.
„Grand Ideas” ma najbardziej zwarty charakter – to czytelny hołd dla muzyki Georgio Morodera z połowy lat 80. Podstawą nagrania jest tu syntezatorowy motyw przywołujący wspomnienie melodyjnych soundtracków z telewizyjnych seriali policyjnych z tamtej epoki. Choć nagranie trwa „zaledwie” dziesięć minut, Lindstrom wykorzystuje ten czas w mistrzowski sposób, aby odpowiednio zbudować i rozładować napięcie.
I wreszcie finał – czyli „The Long Way Home”. To również przełamana na pół kompozycja, w której norweski producent zgrabnie łączy elementy oldskulowej elektroniki w stylu Klausa Schulze czy nawet Mike`a Oldfielda z tanecznym bitem, by w finale dać upust swemu melodycznemu talentowi i zaserwować słuchaczowi porywającą swą przebojowością feerię nałożonych na siebie klawiszowych motywów.
Wraz z „Where You Go I Will Go Too” Lindstorm stawia swym konkurentom na polu cosmic disco bardzo wysoko podniesioną poprzeczkę – czy uda się komukolwiek ją przeskoczyć?
Feedelity 2008

Jean Michel Jarre się kłania na pełnej linii.
Świetne granie 5/5, mimo że chwilami zalatuje monotonią ale tak to już jest w tym sporcie.
Bardzo polecam, jest kosmicznie i jest przyjemnie.
cytat: w stylu Klausa Schulze czy nawet Mike`a Oldfielda koniec cytatu. Jezu, ja tam słyszę jeszcze Jean Michel Jarrea . Ale co prawda, to prawda – niezaleznie od konotacji i słyszalnego czerpania z tradycji – wprost fantastyczna muzyka! Co do poprzeczki, to może nie przeskakuje ale mierzy równie wysoko – diskJokke z albumem o nie tak epickim jak u L. rozmachu, ale równie powalających kosmiczno-wdzięcznych dźwiękach czyli „Staying In”.
fantastycznie sie tego slucha!
Oczywiscie – „Supernature”. Dziekuje za poprawke.
no i nie Supernaut, tylko Supernature…
nie Jun tylko Juan oczywiscie
Przezajebisty jest jeszcze jego remiks dla The Jun Mclean – Titos Way a to „Love in c- minor” muszę czym prędzej obadać 🙂
to w koncu space czy cosmic? 🙂 Lindstroma zapamietam najlepiej z jego wystepu na Astigmatic 2004. Limitations w wersji live wyprostowal mi uszy. Where You Go I Go Too niestety juz nie.