Techno i trance jak na poczatku lat 90.
Kiedy na początku lat 90. detroitowe techno dotarło do Niemiec za sprawą klubu Tresor i sklepu Hard Wax, tamtejsi producenci rozwinęli pomysły ich starszych kolegów z Motor City w dwóch kierunkach – mocnego i konkretnego grania w stylu Underground Resistance oraz bardziej rozbudowanej i klimatycznej muzyki, o zdecydowanie epickim charakterze, tętniącej transowym pulsem. Nagrania tych pierwszych publikował przede wszystkim Tresor, a utwory tych drugich – wytwórnie spoza stolicy zjednoczonych Niemiec, choćby Fax czy Harthouse z Frankfurtu.
O ile korzenne techno w tresorowym stylu święci dzisiaj triumfalny powrót, tak to transowe, wydaje się nadal pozostawać w zapomnieniu. Są jednak wyjątki od tej reguły. Najważniejszym z nich jest twórczość kolońskiego producenta Tilla Rohmanna, ukrywającego się pod pseudonimem Glitterbug.
Działając od dwóch dekad na elektronicznej scenie, dał się najpierw poznać, jako pomysłowy didżej specjalizujący się w monumentalnych setach na trzy gramofony, potem jako sprawny animator życia klubowego oraz festiwalowego (również w Izraelu) i wreszcie – utalentowany producent. W tej ostatniej inkarnacji objawił się światu dwa lata temu, wydając płytę „Supershelter”, przywołującą czasy, kiedy ambient, techno i trance były jednością. Najnowsze dzieło Lohmanna – podwójny album „Privilege” – to kontynuacja wątków z debiutu, ale w jeszcze bardziej epickiej formule.
Album zaczyna się dokładnie tak, jak powinien – od rozmarzonego ambientu, zatopionego w szumiących dźwiękach otoczenia i urzekającego subtelnymi pasażami fortepianu („Lionheart”). Dopiero potem z tych impresjonistycznych dźwięków wyłania się miarowy puls techno niosący perliste pasaże pastelowych syntezatorów podbite głębokim pochodem basu („Swirl”). Kiedy mocne uderzenia bębna milkną, pojawiają się znów delikatne akordy piano – tym razem zdubowane studyjnymi pogłosami i oplecione wianuszkiem perlistych klawiszy („Blue Rifts”). Wiodą one prosto do solidnego segmentu transowego techno o majestatycznym brzmieniu.
Tym razem wolne i ciężkie bity wyłaniają się gęstego szumu („Wide And Near”), torując drogę sążnistym falom syntezatorowych melodii o przejmującej melodyce („Calcutta”), od czasu do czasu stylizowanych a to na detroitową („After All”), a to na chicagowską („Confront”) modłę. Punktem kulminacyjnym tego zestawu jest mordercze „Pink Sparks (Cave Edit)” – warczące i grzechoczące klawiszowymi przesterami smoliste techno o dronowym basie. Na koniec pierwszego krążka następuje zwrot ku laboratoryjnemu minimalowi w archetypowej wersji: masywny „Vertical Entent” przywołujący wspomnienie wczesnych nagrań z Sähkö czy Raster Noton.
Druga płyta z zestawu ma bardziej różnorodny charakter. Rozpoczyna się od marszowych werbli, które okazują się być szkieletem rytmicznym podtrzymującym mechaniczny pochód pęczniejącego basu i narastającej fali mrocznych klawiszy („Wave”). I tym razem wyłania się z nich twardy puls cyfrowego bitu – „Float” to poprzeszywane świetlistymi smugami onirycznych syntezatorów melancholijne techno o fortepianowej melodii. Kulminacją tego wątku okazuje się być „Slurred Thinking” – bogato zaaranżowane nagranie, łączące taranujący wszystko na swej drodze mega-bas z tajemniczo pohukującymi syntezatorami w dalekim tle.
Jaśniejsze barwy i cieplejszy klimat pojawia się za to w „Cornered” i „Shake And Tamble”. Oba nagrania to koloński tech-house, bliski dokonaniom artystów z Kompaktu czy Ware, łączącym przyjemną nostalgię z emocjonalnymi melodiami i tanecznym rytmem. Do detroitowego grania w stylu oldskulowego house`u odwołuje się z kolei „Parted” – to zasługa szurającego rytmu wywiedzionego z garage`owych produkcji Santonio. Echa muzyki z Motor City powracają również w finałowym „Walk Me”. Choć to monumentalne techno o niemieckich korzeniach, melodyjnie kumkające klawisze wpisane w organiczne tło przywołują od razu wspomnienie mistrzów nocnego grania w stylu Carla Craiga czy Kenny Larkina.
Jakby tego było mało – trafiamy w tym zestawie również na nowoczesne dub-techno. Mowa tu o dwóch kompozycjach – rozbrzmiewającej skoczną partią piano „Transitions” i niesionej rdzawymi akordami klawiszy „Over Water”. Choć blisko im do współczesnych dokonań Mikkela Metala czy Luke`a Hessa, koloński producent zadbał, aby nosiły one jego autorskie piętno – nostalgiczny klimat, tworzony przez snujące się w tle senne pasaże syntezatorów.
Z obu krążków – pierwszy robi znacznie większe wrażenie. Monolityczny, konsekwentny, bezkompromisowy. Drugi – ma raczej odzwierciedlać różnorodność muzycznych fascynacji Rohmanna. Mimo to, oba wyraźnie pokazują, że koloński producent jest unikatem na światowej scenie techno – ma własne, dalekie od obowiązujących mód brzmienie i potrafi w jego ramach tworzyć muzykę wielkiej urody.
C.Sides 2010
bardzo dobra przemyślana płyta..bez zbednych napieć ku dobrej zabawie..idealnie wpisała mi sie w ten majowo czerwcowy przełom…
Płyta jest absolutnie mistyczna!!!