Wpisz i kliknij enter

Technasia: tworzę ponadczasową muzykę

Nowy album Technasii – „Central” – okazał się kwintesencją dotychczasowej twórczości projektu. Z tej okazji rozmawialiśmy z odpowiedzialnym obecnie za jego muzykę – Charlesem Sieglingiem.

„Central” to pierwszy album Technasii nagrany przez Ciebie bez udziału Twego partnera – Amila Khana. Co się stało?
Amil mieszka na stałe w Hongkongu i trudno mu jeździć do Europy, aby grać ze mną koncerty. Szczególnie, od kiedy dwa lata temu urodziło mu się dziecko. To nie stało się z dnia na dzień, tylko powoli w ciągu ostatniego czasu. Czułem, że ma coraz mniej serca do muzyki. W kwestii produkcji niewiele to zmieniło, bo to ja odpowiadałem za większość materiału Technasii. Amil był bardziej impresariem zespołu i menedżerem wytwórni. I nadal nim pozostaje, choć nie jest tak mocno zaangażowany, jak do tej pory.

http://www.youtube.com/watch?v=eXwi9Ar7o1I&feature=player_embedded

Podobno dorastałeś słuchając głównie muzyki rockowej i popowej. Jak zatem zainteresowałeś się elektroniką?
Prawdę mówiąc, moje zainteresowania muzyczne były początkowo bardzo eklektyczne. Od hip-hopu z lat 90. w stylu 2 Live Crew, przez punkowe kapele w rodzaju New York Dolls, Crass i The Exploited, po brytyjski synth-pop. Jako nastolatek odkryłem w 1988 roku acid house i od tej pory pozostałem wierny elektronice. Na pierwsze imprezy taneczne zacząłem chodzić nieco później – dopiero w 1990 czy 1991 roku. I miałem szczęście obejrzeć na żywo wielu słynnych amerykańskich didżejów na początku ich kariery. Potem znów poszerzyłem swoje muzyczne fascynacje. Teraz słucham jazzu, rzeczy takich, jak Jacques Schwarz-Bart czy soulu i funku w typie Steviego Wondera z lat 70., dużo gotyckiego rocka z lat 80., wczesnej elektroniki i industrialu z czasów, kiedy byłem młody. Takie zespoły, jak Legendary Pink Dots, Coil, Bauhaus czy Einsturzende Neubauten wywarły ogromny wpływ na to, co teraz robię.

Jak to się stało, że spotkaliście się i zaczęliście razem działać – przecież Ty jesteś z Francji, a on z Chin.
Poznaliśmy się przez przyjaciół i kiedy okazało się, że interesuje nas podobna muzyka, wystartowaliśmy jako Technasia w 1996 roku. Założyliśmy również wytwórnię płytową pod tą samą nazwą, potem jej pododdziały i rozwijaliśmy działalność przez następne czternaście lat, początkowo wydając tylko własne produkcje, a potem także innych artystów – Jorisa Voorna, Christiana Smitha czy Renato Cohena.
Ty mieszkałeś we Francji, a Amil w Chinach. Dlaczego za wspólną bazę obraliście Hongkong?
Kiedy myśleliśmy o założeniu wytwórni, zastana ją ulokować. Honkgkong wydawał się być dla nas z jednej strony oczywisty, a z drugiej – stanowił duże wyzwanie. Oczywisty, bo łatwiej było tam uruchomić firmę niż w Europie, a wyzwanie – ponieważ w całej południowo-wschodniej Azji nie było wtedy żadnej sceny elektronicznej. Wizja starcia wytwórni z Hongkongu z wytwórniami z Berlina czy z Londynu była dla nas szalenie ekscytująca.
Czy coś zmieniło się w Azji od tamtej pory?
Jest kilka ciekawych rzeczy tu i tam, ale niestety ich żywot jest krótkotrwały. Najdłużej istniejącym klubem w tym regionie jest Zouk w Singapurze, który działa aż 20 lat. Pozostałe mają zdecydowanie komercyjny charakter, koncentrując się na muzyce trance, nu-rave czy dance. Jeśli szukać jakiegoś azjatyckiego kraju, w którym rozwija się undergroundowa elektronika, jest to jedynie Japonia. Tam scena rozkwitała przez minione dwie dekady i dziś jest naprawdę silna. To dlatego, że Japończycy kochają sztukę – w każdym jej przejawie. Trochę ciekawych rzeczy dzieje się w Chinach, na Tajwanie, w Malezji, ale, jak wspomniałem, to chwilowe ciekawostki. Problemem jest to, że w Azji nigdy nie było odpowiednich sklepów muzycznych i stałych DJ-rezydentów w klubach, którzy graliby wysokiej jakości muzykę. Publiczność nigdy nie miała więc okazji być tutaj wyedukowaną.
A czy Azja jest dla Ciebie źródłem inspiracji?
Owszem, Hongkong był i jest dla mnie ważnym miejscem. Kocham energię tej metropolii, to, że jego mieszkańcy nie martwią się dniem jutrzejszym, żyją chwilą, robią, co chcą i nie przejmują się z resztą świata. Poza tym, Hongkong jest multikulturowym miastem. Mieszają się tu ze sobą ludzie z różnych stron świata, żyjąc razem w pokoju, szanując nawzajem swe polityczne czy religijne postawy. Ponieważ miasto było przez 150 lat brytyjską kolonią, wymieszały się w nim wpływy chińskiej i angielskiej kultury. To najlepsze, co mogło mu się zdarzyć.

Muzyka Technasii zawsze była zorientowana na klasyczne techno z korzeniami w Detroit i Chicago. Co Cię tak fascynuje w tych brzmieniach?
To, że są ponadczasowe. Możesz znaleźć mnóstwo nagrań sprzed dwudziestu lat, które i dzisiaj brzmią żywo i świeżo. Dlatego ja również zawsze staram się tworzyć ponadczasową muzykę – z dala od obecnych trendów. Bo trendy odsuwają nas od tego, czym muzyka jest naprawdę. Brzmienia z Detroit i Chicago zdefiniowała taneczną elektronikę na 25 następnych lat. Tamtejsi producenci tworzyli swe nagrania dbając jedynie o to, aby oddawały stan ich ducha. To sprawiło, że dostaliśmy nieprawdopodobnie głębokie i emocjonalne utwory. A ja lubię emocjonalność w elektronice. Tak naprawdę nie dbam, czy wymyślę dobry break, czy kawałek sprawdzi się w klubie. Liczy się tylko to, aby uczucia zawarte w muzyce były szczere.
Koncerty Technasii przeszły do historii techno i house`u, jako wyjątkowo energetyczne. Podobno jesteś na scenie jednoosobowym zespołem z mnóstwem instrumentów. Jak sobie z tym radzisz?
Nie cierpię występów, podczas których nic się nie dzieje, tylko koleś kiwa głową nad laptopem. Koncerty są przecież najlepszą okazją do tego, aby pokazać ludziom, kim się naprawdę jest. Pamiętając o tym, zawsze próbowałem uczynić swe koncerty wyjątkowymi i różnorodnymi. Śpiewałem, grałem, wykorzystywałem wiele instrumentów, nawet gong, ale zawsze pozostawało to w klimacie klubowej imprezy. Granie na żywo jest czymś nieporównywalnym z didżejką. Kiedy puszczasz płyty, zawsze jakoś możesz się dostosować do widowni, ale kiedy wykonujesz własne kawałki – nie ma odwrotu, albo zostajesz zaakceptowany, albo nie. To ogromne wyzwanie. Ale osobiście lubię jedno i drugie.
Trudniej Ci teraz będzie bez Amila?
Teraz będę musiał wszystkie decyzje podejmować sam, a przedtem musiałem iść na kompromis z Amilem. To z jednej strony większa wolność twórcza, ale z drugiej – większa odpowiedzialność.
„Central” to chyba najbardziej energetyczna płyta Technasii.
Chciałem przełożyć na dźwięki te wszystkie uczucia, które nazbierały się we mnie w ciągu piętnastu lat tworzenia tanecznej elektroniki. Atmosfera klubowej imprezy to dla mnie bardzo ważny czynnik tego, co robię. A nie jest łatwo oddać ją na dużej płycie. Przecież trzeba pamiętać, że album będzie nie tylko puszczany w klubie, ale też będzie słuchany w domu. Wiele płyt, które ostatnio poznałem było skoncentrowanych na tym, aby dobrze zabrzmieć w prywatnym odsłuchu. A ja nie chciałem iść tą drogą, ale wstrzyknąć w muzykę z płyty klubową energię.

http://www.youtube.com/watch?v=4pu7wQQ_3o4&feature=player_embedded

To dlatego nowe utwory są bardziej w stylu tech-house niż klasycznego techno?
Nie zgadzam się. Owszem, jeden lub dwa utwory są takie, ale „Aries”, „Again”, „Apologia” czy „Movement” nie zaliczyłbym do tego gatunku. Myślę, że to bardzo zróżnicowana płyta. Każdy znajdzie na niej coś dla siebie. I prawdę mówiąc nie będę się spierał o nazwy, bo nie dbam o nie. Znaczenie takich terminów, jak „techno”, „house” czy „techno-house” ciągle się zmienia w zależności od tego, jak pasuje to mediom. Myślę więc, że lepiej odpuścić sobie to kategoryzowanie muzyki, tylko skupić się na niej samej.
Jednak pociągnę dalej temat: w kilku nagraniach wracasz do brzmienia europejskiego trance`u z lat 90. Myślisz, że to nadal interesująca estetyka?
A dlaczego nie? Trance zaowocował wieloma świetnymi kawałkami, tak, jak inne style. Jego wpływy można odnaleźć również w tym, co dzisiaj się tworzy. Ale, kiedy mówię „trance”, nie mam na myśli Tiësto, czy innych laleczek, jak on. Mówię o prawdziwym, oryginalnym, niemieckim trance`ie z lat 90., muzyce, która miała coś do powiedzenia, coś do wyrażenia. Brzmienie Technasii zawsze zawierało pewien element tej muzyki. Zresztą w każdym gatunku są dobre i złe przykłady. Postawa, którą reprezentują producenci, którzy zaistnieli w latach 2005 – 2010, ma coś hipokryzji osób, uważających, że są bardziej święte niż sam papież. Ludzie produkujący modny minimal czy tech-house mówią: „Ten styl, który ja lubię jest najlepszy, a reszta to gówno i część przeszłości”. Dla mnie to arogancja, świadcząca o ograniczonych horyzontach umysłowych.
Większość nagrań Technasii ma mocno podkreślone melodie. Dlaczego to tak ważny element?
Cóż, jestem muzykiem. Nie tylko robię bity. Kiedy byłem dzieciakiem, uczyłem się grać na fortepianie. Wiem, jak pisać i grać muzykę. I z tego, co wiem, melodia jest podstawą każdego gatunku muzycznego. Nie łatwo jest wprowadzić melodię do klubowego numeru, ale kiedy się to uda, nagranie zyskuje nowy wymiar.

http://www.youtube.com/watch?v=N1dDcFJRUxw&feature=player_embedded

Jakiś głupi Ableton Live nie zrobi tego za ciebie. Kiedy słyszysz melodię w tanecznym numerze, wiesz, że stoi za nim kompozytor, a nie didżej. Trzeba mieć talent, żeby stworzyć dobrą melodię, której umieszczenie w nagraniu będzie miało sens. Większość dzisiejszych producentów tanecznej elektroniki jest raczej utalentowanymi technikami niż utalentowanymi muzykami. Oni po prostu robią loopy z ciągle tymi samymi pluginami i samplami. I to dlatego dzisiaj nie ma zbyt wiele melodyjnej muzyki elektronicznej.
Teraz zajmujesz się promocją koncertową nowego albumu. Czego możemy się spodziewać po Twoich występach?
Właściwie to cały czas jestem w tournée. Przez ostatnie 15 lat gram średnio 70-80 koncertów rocznie i na każdym z nich staram się dawać z siebie 200% energii. Tak samo będzie teraz. To ważne, żeby publiczność była zadowolona z występu. Ponieważ to ona płaci za występ, dlatego trzeba spełniać jej oczekiwania.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
T.a
T.a
13 lat temu

Techno tworzone przez Asię.

Yezior
Yezior
13 lat temu

Może i muzykę ma fajną ale o jej ponadczasowości powinni zdecydować chyba odbiorcy a nie sam twórca.

Polecamy