Pomysł intrygujący, choć pozornie oklepany. Pudło postanawia zrobić album ilustrujący wydarzenie historyczne: rok 1945, Armia Czerwona wchodzi do Wrocławia, na mieszkańców zapada nieodwołalny wyrok, tragedia miesza się ze schyłkowym hedonizmem, walą się bunkry, odbywają egzekucje itd.. Ale że Wrocław wtedy nie jest Wrocławiem, a nazywa się Breslau, to cała idea nie tylko nie ociera się o kolejne akademie (ostatnio powstańcze, ale krwawych rocznic, jak wiadomo, mamy pod dostatkiem), lecz w zasadzie z nimi polemizuje. Bo nie ma tu przecież żadnego słusznego patriotyzmu – jest miasto, są Niemcy i Rosjanie, jest tragedia, ale Polaków ani śladu (toteż i na grant z ministerstwa raczej szans nie było). Posunięcie przewrotne i pouczające, polityczne konsekwencje dopisujcie sobie sami do woli…
Ale co z muzyką? Przede wszystkim Pudło nie zmienił metody: „Breslau” to materiał złożony z cierpliwie klejonych winylowych sampli, czyli dokładnie to, w czym celował Skalpel. Sama koncepcja albumu nie ograniczała charakteru dźwięków tak jak w poprzednich projektach, punkt wyjścia jest wciąż jednak, jak się wydaje, ten sam – pozostał nim jazz. Znajdują się tu więc tracki („Alarm”, „Fear Of A Red Planet”), które można by z czystym sumieniem wrzucić w dyskografię duetu z Cichym.
Pojawia się jednak trochę nowości. Po pierwsze: dają o sobie znać gitarowe inspiracje Pudły; choć nie uświadczycie na płycie wielu rockowych sampli (wyjątki: „Festung” i przesterowane, chaotyczne riffy pod koniec „Russian Percussion”), to niektóre kawałki (szczególnie „In Flames”, „Street Fighting”, „Bunker Sweetheart”) posługują się psychodeliczną czy krautrockową motoryką (której, nawiasem mówiąc, z jazzem bywało po drodze – vide Can). Doskonale oddaje to dosyć ponury kontekst albumu: połamane, uparcie powtarzane loopy skutecznie drążą i hipnotyzują, jednocześnie jednak udało się znaleźć równowagę pomiędzy monotonnym napięciem i bardziej dynamicznymi momentami.
Boxx odkrywa kolejną funkcję cytowania przy pomocy dźwięków – budowanie opowieści Po drugie: płyta opowiada jakąś, powiedzmy w uproszczeniu, historię. I nie jest to tylko kwestia wtórna, nie jest to podsunięta po fakcie interpretacja, lecz historię tę po prostu słychać – tracki dryfują czasami w stronę małej, kolażowej narracji (najbardziej jawnie w „Execution 9”), w której sample odrywają się od swojej czysto muzycznej roli i w kontekście tytułów zaczynają coś znaczyć. To już jest spora zmiana – Skalpel to był jednak głownie hołd dla polskiego jazzu, tu nic nie trzeba było relacjonować, chodziło więc o gatunkową mimikrę, Boxx na „Breslau” tymczasem odkrywa kolejną funkcję cytowania przy pomocy dźwięków – budowanie opowieści. I świetnie daje sobie z nią radę.
Muzyk uniknął przy tym podstawowego niebezpieczeństwa takiej narracyjności. Tę płytę można było przecież wypełnić samplowanymi pokrzykiwaniami żołnierzy obydwu stron, krzykami, rozkazami (jeden, zdawkowy, zawieruszył się po prawdzie w „Execution 9”), odgłosami wojny itd., słowem – całą tą banalną, narzucającą się niemal automatycznie na myśl wojenną scenografią. „Breslau” mogło stać się przecież słuchowiskiem – wszystko za tym przemawiało. Tymczasem relacja pomiędzy dźwiękiem a opowieścią jest na płycie znacznie bardziej złożona. Pudło nie operuje prostymi rozwiązaniami zarówno i we wspomnianej warstwie koncepcji, jak i realizacji – raczej metaforyzuje, a nie naśladuje, dźwięki nie odsyłają wprost do obrazów, lecz ledwo je sugerują. Tu szczególnie chylę czoła, bo podejście to subtelne i w zasadzie bardzo, pardon, poetyckie. Czasami też tak samo przewrotne, jak cały pomysł na album – posłuchajcie chociażby ironicznego zakończenia płyty.
„Breslau” brzmi z jednej strony znajomo, z drugiej bardzo świeżo Trochę się obawiałem tego albumu – słyszałem już jakiś czas temu niezbyt zachęcające, jakby niedbale naszkicowane fragmenty na stronie Boxxa, deklaracje co do historycznej treści płyty również trąciły dokręcaniem ideologii na siłę (muzycy, którzy zaczynają opowiadać o swojej muzyce czy, jeszcze gorzej, wprost ją interpretować, czasami jednocześnie i serwują banały, i maskują estetyczne potknięcia). Tym milej „Breslau” mnie zaskoczył – nie dość, że brzmi z jednej strony znajomo, z drugiej zaś bardzo świeżo, to jeszcze uniknął klasycznych pułapek „radiowości”. Pudło utwierdził mnie w przekonaniu, że jest jednym z ważniejszych polskich producentów ostatniej dekady – nie tylko w sensie technicznym.
I jeszcze jedna sprawa. Podobno „Breslau” został zaakceptowany przez Ninja Tune bez żadnych muzycznych i merytorycznych poprawek. To z jednej strony świadczy i o poziomie płyty, i o prestiżu autora, ale kryje się chyba za tym coś jeszcze, mianowicie – sentyment. Zasłużona tłocznia obchodzi bowiem w tym roku hucznie swoje XX-lecie; z niezależnej wytwórni stała się w przeciągu dwóch dekad prężnie działającą firmą i, niestety, na skutek tego komercyjnego sukcesu ostatnio rozwodniła swój charakter i straciła innowacyjny impet (co zresztą jest naturalną koleją rzeczy). Tymczasem płyta Boxxa – przygotowana z pieczołowicie zbieranych sampli, ostentacyjnie archaiczna i przemyślana – brzmi w tym kontekście jak pionierskie produkcje z najlepszych lat Ninja. I również dlatego warto ją polecić.
Ninja Tune, 2010
Miałem duże obawy odnośnie tego albumu. Skalpela bardzo lubię, ale Igor Pudło solo był dla mnie sporą niewiadomą. Teraz już wiem, że bałem się niepotrzebnie, bo longplay jest świetny. Podobny i jednocześnie niepodobny do nagrań Skalpela. Zachęcam do kupowania wydania specjalnego – dołączana do niego epka „1945” jest rewelacyjna! Każdy z pięciu kawałków z tej epki potrafi przyćmić niejeden utwór z „Breslau” swoim rozmachem i melodyką. Aż dziwne, że Boxx wydał je osobno…