
„Alive” nie przynosi więc izraelskiemu producentowi chwały.
Muzyka klubowa dotarła do niego sama – kiedy jako nastolatek zasypiał w domu rodziców w Tel Avivie, przez okno słychać było nagrania odtwarzane podczas odbywających się nieopodal imprez rave. Zachwycony ich euforycznym charakterem, szybko stał się uczestnikiem nowej subkultury. Kolejne olśnienie przeżył podczas późniejszej wizyty w Nowym Jorku – w tamtejszych klubach odkrył mocno osadzony w „czarnej” tradycji house, co zadecydowało, że sam postanowił tworzyć podobną muzykę.
Początkowo pomagał mu francuski producent Guy Gerber, z którym zrealizował dwie dwunastocalówki. Ich sukces sprawił, że szybko stanął na własnych nogach. Niebawem jego nagrania trafiły do katalogów znanych niemieckich wytwórni – najpierw My Best Friend, a potem BPitch Control. Podsumowaniem dwuletniej współpracy izraelskiego producenta z firmą Ellen Allien jest jego debiutancki album – „Alive”.
Podobnie, jak wielu twórców bardziej komercyjnej odmiany muzyki klubowej, podobnie i Chaim postanawia zaprezentować na swej pierwszej płycie pełen przegląd swych twórczych możliwości. Stąd spory rozrzut stylistyczny zamieszczonych na krążku nagrań, zaskakująco wyraziście odpowiadający ich zróżnicowanej jakości.
Najlepiej wypada izraelski producent w stylowym deep house`ie. Przykładem tego otwierający płytę „Rain”, a także zamieszczone nieco dalej „Everything” i „Don`t Shout”. Głęboka pulsacja bitu i basu, pogłębiona momentami przez dubową obróbkę dźwięku, tworzy tu zmysłowy groove, z którym zgrabnie korespondują pozostałe elementy nagrań – organiczne pasaże klawiszy, wysamplowane akordy pianina, eteryczne wokalizy czy tribalowe ozdobniki rytmiczne. W efekcie utwory te tworzą ciepły nastrój, bliski temu, jaki znamy z nagrań Theo Parrisha.
Całkiem przyzwoicie wypadają na płycie kompozycje wpisane w formułę nowoczesnego disco. Już pierwsza z nich – „Naturalness” – rozpoczyna się pomysłowym intro przywołującym wspomnienie dawnych dokonań Tangerine Dream. Te kosmiczne brzmienia wypełniają również „Popsky”, choć w tym przypadku motywem przewodnim są kumkające syntezatory – niczym w pamiętnym „Let Me Go!” Heaven 17. Segment ten puentuje rozwibrowany „People Can Talk”, w którym wokalna wstawka przypomina z kolei charakterystyczny głos Dietera Meyera z Yello.
Kompletną porażką kończą się natomiast na płycie próby wpisania balearycznego house`u w formułę radiowego hitu. Efektem tego jest bezpłciowy „U & Eye” (z wokalnym udziałem Meital De Razony), zbyt dosłownie osadzony na prostym rytmie „umpa – umpa” „Who Said What”, a przede wszystkim przesłodzony „Love Rehab”, przywołujący na myśl – o zgrozo – dyskotekowy kicz w stylu Laidback czy Goombay Dance Band. W tym towarzystwie broni się jedynie zaśpiewany przez Snaxa „Wish” – ale tylko dlatego, że jest niemal dokładną kopią detroitowych przebojów Inner City.
„Alive” nie przynosi więc izraelskiemu producentowi chwały – choć również nie pozbawia go całkowicie godności. To wykoślawiona płyta, którą zniszczyły komercyjne zapędy jej autora. Lepiej było nadal pozostać przy udanych singlach – i rozsądniej przygotować zawartość albumu.
BPitch Control 2010

Na plycie promo jest „Don`t Shout” jako siódmy utwor.
„Przykładem tego otwierający płytę „Rain”, a także zamieszczone nieco dalej „Everything” i „Don`t Shout” – Dont Shout chyba na tej płytce nie wystąpuje ?
Faktycznie – poprawilem. Dzieki.
„z wokalnym udziałem Meitala De Razona” – przecież to kobieta :). „Love Rehab” rzeczywiście kiepskie, lepiej byłoby się chyba narazić na zarzut lenistwa i umieścić mimo wszystko pierwszą wersję z EPki.