Wpisz i kliknij enter

Miałem marzenie – rozmowa z Arturem Rojkiem

[wide][/wide]

SEBASTIAN GABRYEL: Lista artystów OFF Festival 2011 robi wrażenie, szczególnie na człowieku osłuchanym z muzyką, nazwijmy to, niezależną. To jedna strona medalu. Druga to fakt, iż wielu uczestników imprezy dopiero na miejscu poznaje co niektóre zespoły, projekty, które, powiedzmy to szczerze, w większości przypadków przesadnie znane nie są. Zależy Ci na tym, by człowiek, który płaci za bilet, wrócił do domu nie tylko usatysfakcjonowany z racji uczestnictwa w koncercie ulubionego zespołu, ale również zafascynowany nowymi dźwiękami, nowymi nazwami, nowymi pomysłami? Lubisz zarażać muzyką?

ARTUR ROJEK: W zasadzie, to dla mnie największa satysfakcja patrzeć na przyjemność, jaką daje ten festiwal ludziom. Myślę, ze robię to po to, by zainteresować ich właśnie tą muzyką, by mieć świadomość tego, że ten festiwal daje ludziom satysfakcję i nie pozostawia obojętnym. Jak na razie wciąż mnie to bawi.

Ariel Pinks Haunted Graffiti, Neon Indian czy Oneohtrix Point Never to projekty reprezentujące nowe nurty. Czy Polska zaczyna otwierać się na świeżość i eksperyment?

Myślę, że generalnie zaczynamy się otwierać na wiele rzeczy, choć uważam, że daleko nam do rozwiniętych pod tym względem rynków jak Francja, Niemcy czy Hiszpania, a jednocześnie wszystko jest przed nami. Mój festiwal to wciąż eksperyment, często coś bardzo ryzykownego, bo działa na przekór zasadom, jakimi rządzi się polski rynek i odbiorca. Obaj wiemy, że to świetne bandy i to najbardziej się liczy. Wierzę w to, że przez takie przedsięwzięcia jesteśmy w stanie coś zmienić. Jeżeli w innych krajach zespoły te cieszą się dużym uznaniem, to dlaczego nie mają się tym cieszyć tutaj? Nic nas nie różni. Potrzebujemy tylko trochę więcej czasu.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że Twój festiwal jest dla ludzi, którzy buntują się wobec rzeczywistości. Jednak zewsząd słychać głosy, jakoby dzisiejszy odbiorca muzyki alternatywnej pogodził się z systemem. Gdyby tak się nie stało, zjawisko jakim jest hipster, nie miałoby racji bytu. Z samej jego definicji wynika, że są to ludzie, którzy pogodzili się z rzeczywistością, bo powodów do buntu już nie ma. Może dla nich jest ten festiwal?

Myślę, że chodziło mi o rzeczywistość muzyczną. Z tą imprezą powinno być tak, jak ze sztuką. Ma pobudzać, drażnić, zatrzymywać, irytować, zachwycać albo zawstydzać, bo to dzisiaj najbardziej potrzebne zjawiska w rozpędzonej codzienności. Nie analizowałem nigdy słowa „hipster”, choć czytając jego definicję, wiem, że jestem poza tym, nie jestem zainteresowany wpychaniem się w schemat. Liczę, że jest jeszcze kilka takich osób w tym kraju.

Płyty których wykonawców w line-upie tegorocznego festiwalu leżą u Ciebie na półce? Którzy spośród nich są Tobie najbliżsi? Czy artyści grający na OFF Festival 2011 są w pewien sposób odzwierciedleniem Twoich muzycznych preferencji?

Wiedza muzyczna była zawsze wiedzą, którą najszybciej zapamiętywałem. Odkąd pamiętam, to była moja pasja. W zasadzie interesuje mnie wszystko – od black metalu po twee pop. Dlatego równie mocno działa na mnie Ariel Pink, Liturgy, Omar Souleyman i Actress. Interesują mnie artyści, którzy łamią jakieś tabu, są bezwstydni i odważni. W line-upie OFF Festival nie ma nikogo przypadkowego, ale jeśli miałbym powiedzieć kto z nich wszystkich najbardziej trafia w tym momencie w moje emocje, to wymieniłbym Bohren And Der Club Of Gore.

W kontekście festiwalu, Artur Rojek jest jego pomysłodawcą organizatorem i dyrektorem artystycznym. A czym dla Ciebie osobiście jest ta impreza?

Jest kontynuacją misji którą podjąłem dwadzieścia lat temu, kiedy moim kolegom próbowałem wbić do głowy, że Galaxie 500 jest lepszy od Dżemu. (śmiech)

Jak oceniasz historię festiwalu, poczynając od pierwszej edycji, aż do chwili obecnej?

W zasadzie jestem zadowolony z ostatnich trzech edycji i tej, która odbędzie się w tym roku, choć bez pierwszych dwóch nie byłoby ciągu dalszego. OFF Festival wymyśliłem jakieś dwa lata przed pierwszą edycją. Miałem marzenie, żeby zrobić festiwal z muzyką alternatywną, której sam byłem fanem. Nie mając kompletnie żadnego pojęcia o tym, jak to się organizuje, swoją wiarą w to, że ten pomysł jest dobry i że dam sobie radę, przekonałem miasto, aby w to zainwestowało. Wszystkiego uczyłem się po drodze. Myślałem, że zaproszenie Pixies czy Sonic Youth to żaden problem. Pamiętam, jak do znajomych dziennikarzy rozesłałem info: „Kogo chciałbyś zobaczyć bardziej – Iana Browna czy Elbow?” To był 2006 rok. Kiedy dowiedziałem się jaka jest ich cena i jaki ja mam budżet, to skończyłem na Banco De Gaia. Pierwsze dwa lata to był istny horror. Ryzykowałem ogromnie i nigdy nie chciałbym już do tego wrócić. Jednak z czasem zaczęło to procentować. W roku 2008 zaczęli się pojawiać pierwsi, ważni artyści – Of Montreal, Iron And Wine, Caribou, James Chance. Rok później postanowiłem, że będzie bardzo odważnie. Mnóstwo młodych i świetnych artystów typu Fucked Up, Micachu, Marissa Nadler, Health, a w roli headlinerów Spiritualized i nikomu wtedy szerzej nie znany The National. Dziennikarze byli pod ogromnym wrażeniem, co niestety nie przełożyło się na frekwencję. Zacząłem wątpić czy nie walczę z wiatrakami. Przełom nastąpił w 2010 roku czyli przenosiny do Katowic. Wiem, że walka się nie skończyła. Mam o wiele większe możliwości, ale wciąż robię festiwal z muzyką alternatywną, będący w kontrze do tego, czym się nas karmi dookoła, nawet w kontrze do tego, jak rozumiane jest w Polsce pojęcie „alternatywa”. Sam jestem ciekaw, jak będzie dalej.

Katowice to dobre miejsce na muzykę? Rodzime Mysłowice nie miały Ci za złe przeniesienia eventu?

Wiesz, w Mysłowicach działy się absurdalne rzeczy, spowodowane konfliktem politycznym pomiędzy prezydentem, a radą miasta. Nie miałem ochoty być w to wiecznie wciągany. A Katowice to świetny partner. Są zaangażowani, solidni, mają ambicję. Myślę, że nie ma miasta w Polsce, gdzie mógłbym z OFFem czuć się lepiej. Świetna współpraca i możliwości, które pozwalają mi na zaproszenie Flaming Lips, Tindersticks, Dinosaur Jr. i wielu innych. Kilkanaście tysięcy zadowolonych widzów – to daje satysfakcję.

Co jest najtrudniejszą przeszkodą dla człowieka organizującego masową imprezę muzyczną w takim kraju jak Polska?

Zdobycie pieniędzy oczywiście.

Jedna z największych neofolkowych legend czyli Current 93, będzie gwiazdą koncertu inaugurującego. To właśnie z tego koncertu jesteś najbardziej dumny?

Jestem z niego tak samo dumny, jak z koncertu Jon Spencer Blues Explosion czy Primal Scream, grających „Screamadelica”. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, że koncert C93 będzie cieszył się takim zainteresowaniem. Mają naprawdę wielu fanów w Polsce.

Trudno pogodzić Ci organizację zbliżającego się wielkimi krokami festiwalu z promocją nowej płyty Myslovitz?

Nie, daję radę.

I tak całkiem na koniec. Kim dziś czujesz się bardziej – muzykiem, biznesmenem, animatorem?

Nie czuję się jeszcze biznesmenem.

Dziękuję za rozmowę.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy