Duet Skinny Patrini wyrusza w Polskę z koncertami, podczas których można będzie usłyszeć zarówno jego starsze, jak i premierowe piosenki. Te ostatnie trafią na przygotowywany na jesień nowy album projektu – „SeX”. Z tej okazji rozmawialiśmy z wokalistką – Anną Patrini.
Działasz na polu różnych dyscyplin artystycznych: muzyki, plastyki czy mody. Która z tych dziedzin jest dla Ciebie najważniejsza?
Nie mogę powiedzieć, że któraś z nich jest bardziej lub mniej ważna – najlepiej, kiedy istnieją wszystkie i wspólnie się przenikają. Paradoksalnie nie jest tak, że jedna drugiej ujmuje, lecz wspólnie się dopełniają i stymulują. Działa to jak nakręcanie sprężyny. Jedna pobudza drugą, niczym tryby w mechanizmie zegarka. Jeśli jestem przesycona komponowaniem muzyki, zmysł słuchu jest już zmęczony lub gardło od boli od śpiewu, zaczynam projektować ubiory, pobudzam swe zmysły kreatora-kreautur (kreaturami nazywam żartobliwie swoje kreacje), bawię się kompozycją tkanin, barwami czy fakturami. Jeśli wyszaleję się w tej kwestii, przechodzę do fotografii, gdzie nasycam się estetycznie i emocjonalnie poprzez zmysł wzroku. Wciąż kreuję rzeczywistość, dbam o to, by było pięknie, kolorowo i różnorodnie. Komponuję świat, który mnie otacza. Oczywiście jestem również otwarta na te aspekty życia, które wypływają same z siebie i nie trzeba ich ani kreować, ani reżyserować.
Zarówno w Twoich piosenkach, jak i w projektach strojów punkowa nonszalancja łączy się z przepychem w stylu glam. Skąd pomysł na takie zestawienie?
Szczerze mówiąc, to żadna koncepcja, tylko spontaniczne działanie. Ja tworzę, a później, jeśli ktoś ma ochotę, może to sobie kategoryzować. Kieruję się intuicją. Wszystko, co ze mnie wypływa jest ekspresyjne, chaotyczne, musi być w zgodzie z moją naturą. Lubię wykorzystywać coś, co już jest zbędne, do wyrzucenia, robić ze śmieci rzeczy, które znowu stają się potrzebne, przywracać piękno i powoływać na nowo do życia pod inna postacią. To taka ciuchowa reinkarnacja. (śmiech)
Czarne kolory, lateks, skóra, długie rękawiczki, wysokie obcasy – to wszystko rekwizyty rodem z sex-shopu. Co Cię inspiruje w tego typu estetyce, że często wykorzystujesz ją w swym scenicznym image`u?
Ta estetyka jest mi po prostu bardzo bliska. To jeden z moich wizerunków, których mam wiele i z których każdy jest prawdziwy. Dobrze się czuję z tego typu rekwizytami, ponieważ są one dopełnieniem mojego stanu emocjonalnego i odzwierciedlają moje zainteresowanie sferą seksualną.
Wydaje się, że to Ty nadajesz ton wizualnemu stylowi Waszego duetu. Jak Michał odnajduje się w takiej konwencji?
– Podczas naszych obecnych koncertów królują płaszcze druidzkie – Michał ma biały, kapłański płaszcz ze srebrnymi wstawkami z runami na plecach, ja natomiast pojawiam się w czarnym płaszczu z symbolem potrójnej bogini na plecach. Staram się tak dobierać kreacje, aby trafiały w nasze gusta i były odzwierciedleniem tego, co dzieje się w naszych wnętrzach.
W przypadku damsko-męskich duetów zawsze ogromną ciekawość fanów budzi układ między ich członkami. Zapytam więc wprost: jesteście z Michałem parą w życiu prywatnym?
Jesteśmy niczym brat i siostra, a czasem nawet czujemy się jakbyśmy byli bliźniakami. Chodziliśmy razem do podstawówki, potem do liceum. Znamy się jak łyse konie i często słowa są zbędne, abyśmy się zrozumieli – wystarczy jedno spojrzenie i wszystko wiadomo. Trochę się do tego przyzwyczailiśmy i ubolewamy nad tym, że czasem trzeba wypowiadać tak wiele słów, aby rozmówca zrozumiał, o co nam chodzi. Nigdy nie byliśmy parą z Michałem i chyba to już nie nastąpi, bo przypominałoby to… kazirodczy związek. (śmiech)
Kilka miesięcy temu pojawiła się plotka, że Wasz duet zakończył działalność. Rzeczywiście myśleliście o rozstaniu?
Tak, myśleliśmy o rozstaniu i pozwoliliśmy sobie na poluźnienie więzi na jakiś czas. Dla dobra zespołu i naszej przyjaźni. Czasem, gdy jest się ze sobą tak często i tak blisko, jak my byliśmy, należy się rozstać, aby nastąpił indywidualny rozwój. Trzeba pozwolić sobie dojrzeć, nabierając zdrowego dystansu spojrzeć na wszystko z odpowiedniej perspektywy. Pewne zmiany w życiu nie zaistnieją, jeśli powiela się wciąż te same schematy. Wpuściliśmy więc trochę powietrza do naszych relacji, aby nie zgnuśnieć. Oddaliliśmy się mentalnie od spraw naszego zespołu, by po jakimś czasie z utęsknieniem do nich powrócić. Naturalnie poczuliśmy, że żyć bez tego nie możemy i po krótkiej przerwie jeszcze bardziej uświadomiliśmy sobie, że to, co robimy razem, to nieodzowna część składowa naszego życia, że jest to coś, co kochamy i co jest nam niezbędne do codziennej egzystencji.
W jaki sposób pracujecie nad utworami Skinny Patrini?
Nie dzielimy się obowiązkami, bo jesteśmy „Duty Free”, czyli robimy to, co nam akurat się podoba, co czujemy, nic nie zakładając z góry. Dlatego rzeczy po prostu same się wydarzają. Jeśli Michał ma pomysł na tekst, to go pisze, a jeśli ja mam ochotę skomponować utwór – to komponuję. Nic nie jest dla nikogo zarezerwowane. Reasumując – za większość kompozycji odpowiedzialny jest Michał, ja czasem dokładam dodatkowe partie instrumentów, układam linię wokalu i piszę teksty. Ale tak, jak mówiłam, płynnie się uzupełniamy.
Wasz debiutancki album z 2008 roku był wielce udaną próbą zmierzenia się z modną w połowie minionej dekady estetyką electroclash. Dziś gatunek ten poszedł już w zapomnienie. Co to oznacza dla Skinny Patrini?
Nigdy nie utożsamialiśmy się z tą estetyką, to dziennikarze muzyczni przypięli nam taką łatkę w swoich recenzjach, bo nie wiedzieli, gdzie mają nas zaszufladkować. My robimy swoje, a recenzenci szukają, do czego by to porównać, najlepiej do czegoś, co już istnieje i co ma jakąś nazwę. Skinny Patrini to Skinny Patrini – nazwa zespołu jest jednocześnie nazwą gatunku muzycznego. I już. Oczywiście, można doszukać się w naszej twórczości wielu elementów różnych stylistyk, ale po wybierać małe ziarenka z całej Sahary? (śmiech)
Wydaje się, że kontynuacją electroclashu jest dziś muzyka nu-rave. Przesterowane basy, bombastyczne bity, rockowa energia. Justice, Bloody Beetroots, Does It Offend You, Yeah? Co sądzicie o takim graniu?
Swego czasu podobały mi się tego rodzaju brzmienia, ale Michał nigdy za czymś takim nie przepadał. Teraz i u mnie fascynacja Justice mija. Świetnie bawiłam się na festiwalach w Barcelonie czy Berlinie przy ich muzyce, kiedy nie byli jeszcze aż tak popularni. Później pojawiło się to całe wielkie „bum” na tego typu brzmienia i po prostu poczułam przesyt. Jak dla mnie dzisiaj jest za dużo takiej muzyki, jedni od drugich kopiują aż do przesady. Coś jest fajne i niszowe, później staje się mega modne i nagle… wyeksploatowane i powielane. A co za dużo to niezdrowo. Lubię mocne, taneczne rzeczy, owszem, czasem nawet i puszczę coś takiego w swoich setach, aczkolwiek w domu słucham bardziej emocjonalnych utworów, choćby PJ Harvey, Radiohead, Portishead czy The xx.
http://www.youtube.com/watch?v=6Yhxgp_qYNI
Pracujecie nad drugim albumem. W jakim kierunku pójdzie Wasza muzyka i teksty?
– Trudno mówić o swoim dziele, inaczej niż tylko go… chwaląc. Dwa utwory juz są już dostępne do odsłuchu, więc każdy może to sobie ponazywać, jak chce. Ja nie chcę tego ani kategoryzować, ani zapewniać za wszelka cenę, że to najlepszy album na świecie – bo dla jednych tak może być, a dla innych zupełnie na odwrót. Ocenianie jest bardzo subiektywne, więc odłóżmy je na bok. Płytę planujemy wydać jesienią. Jeśli chodzi o wydawcę, to na dzień dzisiejszy nie możemy niczego publicznie ogłaszać. Na drugim albumie znajdzie sie wiele emocjonalnych utworów – bo emocje są dla nas bardzo istotne w życiu. Kompozycje są bardziej rozbudowane niż na „Duty Free”, doszły zewnętrzne instrumenty, choćby gitara elektryczna, za którą chwycił Michał, co bardzo cieszy moje uszy i oczy, bo ja jestem przeogromną fanką gitar. Jeśli chodzi o taneczność – są nawet utwory, przy których można tańczyć w parach, o czym niestety w dzisiejszych czasach się zapomniało i każdy tańczy solo, a szkoda. (śmiech)
Poza Skinny Patrini działasz na własny rachunek. Czym różni się Twoja autorska twórczość od tej w duecie?
Jestem nad wyraz płodna i nie wszystko, co tworzę można wrzucić do jednego gara. Ba – nawet w mojej solowej działalności można zauważyć kilka różnych gatunków. Czasem tworzę coś, co można nazwać muzyką eksperymentalną, ilustracyjną, wykwaszoną i depresyjną, a czasem komponuję liryczne miłosne ballady w wersjach elektroniczno-akustycznych. Wszystko zależy od mojego nastroju, a że wciąż ulega on zmianom, dlatego tworzę zróżnicowane kompozycje. Nie chcę zamykać się w jednym stylu, wciąż badam nowe tereny, jestem osoba poszukującą, pragnącą jak najwięcej poznać i jak najwięcej poczuć.
„Skinny Patrini to Skinny Patrini – nazwa zespołu jest jednocześnie nazwą gatunku muzycznego”, a skromność to piękna cecha i ja ją mam :))))))))))