
Mistrzowska precyzja.
Kiedy w 1992 roku belgijska wytwórnia KK Records opublikowała debiutancki album tria Psychick Warriors Ov Gaia – „Ov Biospheres And Sacred Grooves: A Document Ov New Edge Folk Classics” – wybuchła sensacja: nikomu nieznani muzycy nagrali płytę, która w zaskakujący sposób syntetyzowała doświadczenia etnicznego ambientu, kontrkulturowego industrialu i zdobywającego sobie dopiero popularność techno.
Wydany trzy lata później drugi krążek holenderskich muzyków – „Records Of Breaks” – potwierdził wizjonerskie talenty jego autorów. Z perspektywy czasu zawarty na nim materiał można uznać jako prekursorski wobec współczesnego minimalu, a szczególnie jego mrocznej odmiany. Nic dziwnego, że wśród artystów ubiegających się o remiksy nagrań Psychick Warriors Ov Gaia znaleźli się z jednej strony Coil, a z drugiej – Plastikman.
Niestety – na dwóch albumach i kilku dwunastocalówkach wyczerpała się inwencja holenderskich producentów. Grupa poszła w rozsypkę, a solowe dokonania jej członków nie dorównywały już tym wspólnym. Tak było do teraz – bo oto trzech dawnych członków projektu – Tim Freeman, Reiner Blekelmans i Robbert Heynen – nawiązało współpracę z obecnymi muzykami The Black Doga – Kenem Downie oraz braćmi Dust – powołując do życia nową formację – Dadavistic Orchestra. Jej debiutancki album – „Dokument.02” – to jedna z najciekawszych propozycji dark ambientu w tym roku (pod tytułem „Dokument.01” wydano dwunastocalówkę poprzedzającą krążek).
Zaczyna się od świdrującego dronu – zaszumiony strumień cyfrowych dźwięków przeradza się powoli w statyczny pasaż nakładających się na siebie lodowatych klawiszy, zwieńczonych gęsto tkaną siatką przemysłowych efektów („Deep Old Mu”). Majestatyczne tony pulsującego gamelanu wprowadzają z kolei organiczną partię psychodelicznych syntezatorów rodem z kraut-rockowych arcydzieł sprzed czterech dekad („Petrichore”). Rozedrgane chrzęsty i chroboty stanowią tło dla ziejącego czarną pustką potężnego dronu, na którym osiadają lodowate akordy metalicznych klawiszy, oplecione dobiegającymi z głębokiej dali tajemniczymi głosami („Teh Meh, Teh Meh”).
Kontrapunktem dla tych ponurych dźwięków okazuje się narastający motyw syntezatorowy o jasnej barwie – te niebiańskie tony ulegają jednak w finale dezintegracji, ustępując miejsca brutalnemu atakowi industrialnego szumu („Unconcerned, But Not Indifferent”). Muzycznym „jądrem ciemności” okazuje się jednak dopiero następna kompozycja – zbasowane pasaże tektonicznych klawiszy niosą tu przeciągle zawodzące efekty, układając się w dźwiękową ilustrację niezauważalnych ruchów najniższych warstw naszego globu („Die Kunst: Star Dot Star”).
Płytę kończy wyjątkowo rozbudowana kompozycja – „De Neerstoring Van De Meningvan De Kathedral”. To właściwie kilkuminutowe słuchowisko – oto z analogowego szumu wyłaniają się przetworzone odgłosy otoczenia, które przyszywają świdrujące pasaże syntezatorów. Gdzieś cyka stary zegar, na kościelnej wieży bije dzwon, z dali niesie się głos kaznodziei wygłaszającego kazanie. Wtem rozlega się nastrojowy fortepian – kiedy wydaje się, że wreszcie znaleźliśmy ukojenie, z dalekiego tła wyłania się niespodziewanie morderczy pochód sub-basu, który zmiata wszystko swą niszczycielską siłą.
Ale spokojnie – w końcu to tylko muzyka, w dodatku podszyta dadaistycznym poczuciem humoru. Blisko tej płycie do dokonań Demdike Stare – choć zamiast klejenia egzotycznych sampli, dominuje tu soczyste granie na instrumentach. Autorzy krążka nie dają się jednak ponieść swej fantazji. Dominuje oszczędna produkcja, wszystko jest tu na swoim miejscu, a każdy dodatkowy dźwięk sprawiałby wrażenie niepotrzebnego. I to właśnie ta mistrzowska precyzja decyduje o dużej sile wyrazu tego albumu.
Dust Science 2011

piękny wpis , super płyta od jakiegoś czasu z racji dzidzisiów i generalnie uspokojenia domowego raczej się deephousuje i jazzuje ale ta pozycja [ dzieciaki są na wakacjach ] rozpruła mi chyba głośniki.
dzięki.
Czy ktoś mnie wołał?