Nareszcie jest! Pierwsza idealnie skrojona pod jesienną aurę płyta – zadymiony jazz gęsto przyprószony elektronicznymi ozdobnikami poddany skomasowanym studyjnym manipulacjom.
Occam to solowy projekt Tibora Lázár – perkusisty budapeszteńskiej grupy Zagar. Bębniarz prywatnie okazał się całkiem pomysłowym i sprawnym instrumentalistą debiutując płytą utrzymaną w klimatach bliskich dokonaniom swojej rodzimej formacji.
„My Rorschach” już przy pierwszym odsłuchu zachwyca bogatą, acz kameralną aranżacją. Gęsta sieć mikro-dźwięków, jaka rozpościera się w tle większości kompozycji, urasta do rangi arcydzieła. I nie chodzi mi tylko o zawsze miły uchu trzask płyty winylowej, który wdarł się gwałtem do większości nu jazzowych produkcji. Bębny często odbijają się w przestrzeni nierównomiernym echem, cymbałki rozpływają się w ciepłym pogłosie, dźwięk trąbki powraca zmieniony krzywym zwierciadłem, a pod tym wszystkim zdaje się unosić fragment symfonii pamiętającej pierwsze wydawnictwa Deutsche Grammophon. Obierając odpowiedni nurt Tibor kieruje utwory w kojące, błogie tematy, innym razem zaś nadaje im niepokojącego wydźwięku, lub deszczowej aury. Tabun zaproszonych do nagrań muzyków także dodaje całości smaku – mocniej uderzone struny kontrabasu drapiące gryf oraz pedały fortepianu cicho potwierdzające pracę instrumentu zapewniają, iż za tym wszystkim nie kryje się jedynie DJ dłubiący w laptopie.
Na wyróżnienie zasługują tu przede wszystkim rozbudowane ośmiominutowce – „Midnight-taper”, „Town of Introspection” i „La Dolce Vita”, pławiące się w gęstych oparach noir. Zakochani w debiutanckiej płycie Stelara oraz w „Songs For My Funeral” Nostalgii 77 z pewnością ucieszą się z poszerzenia kolekcji dźwięków ubranych w prochowiec i kapelusz Fedora.
Muzyka Occam każe do siebie wracać, łowić niuanse i ciche dramaty rozgrywające się pod powierzchnią melodii wiodących. I kiedy instrumentalnie „My Rorschach” jest prawdziwą ucztą, to trzeba przyznać, iż Tibor Lázár nie zaskakuje wyborem wokalistki – Enikő Hodosi, obdarzona głosem jedwabnym, wielce pożądanym we wszelakich smooth jazzowych smętach, często puszcza mdłe mydlane bańki. Koronnym tego przykładem niech będzie utwór „I Was a Derwish”, który mimo ciekawie błądzącej gitary oraz podrygującego syntezatora szybko rozpływa się w bezbarwną plamę. Za nim, w zależności od indywidualnego progu tolerancji słuchacza, podążyć mogą cztery kolejne, choć eterycznie zaśpiewany „Passage” oraz rozmywający się w partiach instrumentalnych „Invocation” bronią się wcale oryginalną interpretacją.
Debiutancka płyta Occam jest istną muzyczną mantykorą – IDM w ogonie, trip hop w skrzydłach, nu jazz na szyi i odbita w łuskach tułowia twórczość wczesnych, gęsto samplowanych dokonań Nostalgii 77, The Cinematic Orchestra oraz rodzimego Skalpela. Zdecydowanie polecam spotkanie z tym międzygatunkowym mieszańcem.
Pimodan Records | 10.10.2011
4/5