Instrumenty klawiszowe są chyba najczęściej preprarowanym sprzętem muzycznym, biorąc pod uwagę wyłącznie ten, który nie potrzebuje prądu, by działać poprawnie.
Fortepianowe struny obłożone łańcuchami, śrubkami, wytłumione skrawkami materiału i właściwie czymkolwiek, co wpadnie muzykom w ręce momentalnie imitują brzmienie tych instrumentów, które czekając na ludzką rękę swój żywot wypełniały milcząco w opustoszałych komnatach zamków, w piwnicach przywalone rupieciami, czy też otulając się kurzem na strychu. Akordy zbudowane z rozstrojonych tonów są drzwiami do wyobraźni. Czego więc spodziewać się po muzyce człowieka, któremu choć udało się otworzyć własne wejście, co jest sztuką niełatwą, skorzysta z już gotowego?
„Zrzucone Pianina” wedle opisu są szkicami kompozycji wypełniających ostatni album studyjny Heckera. Znajomość „Ravedeath, 1972” procentuje już podczas pierwszego kontaktu z tą muzyką – znane motywy oraz melodie, obdarte z parunastu warstw cyfrowej nekromancji, prezentują się zadziwiająco oryginalnie, zaskakując jakością oraz złożonością konstrukcji. Tym samym określenie „Dropped Pianos” zbiorem szkicy jest dalekie od prawdy – utwory, będące po wstępnej obróbce studyjnej, dokumentują pewien wycinek procesu myślowego Heckera, który miast poprzestać na pewnym etapie pchnął swoje pomysły dalej nadając im w finale kształt znany z „Ravedeath, 1972”. Nie jest to więc album stricte fortepianowy. Prądy szumów i przesterów, niczym charakterystyczny podpis Kanadyjczyka, towarzyszą momentami klawiszowym tonom.
„Dropped Pianos”, będący w rzeczywistości EPką, choć czasem trwania balansuje na granicy z pełnowymiarowym albumem, daje możliwość pełniejszego obcowania z atmosferą kościoła w Reykjaviku, gdzie prócz organów nagrano partie fortepianu. Odgłos skrzypiącego krzesła, wyraźnie przecinający wielowarstwowe echo, pozwala wręcz zajżeć pianiście przez ramię.
EPka udowadania także, jak ogromnym asortymentem barw i dźwięków dysponuje Tim Hecker. „Sketch 6” zatopiony w drżących sprzężeniach zwrotnych, bajkowe ozdobniki w „Sketch 7” rozpływające się mgliście w lekko opadających nutach – nie usłyszymy tego na żadnej produkcji studyjnej Kanadyjczyka. Poza tym, wraz z paroma innymi patentami muzycznej dekonstrukcji, powraca efekt wahadła znany z „The Piano Drop”, z czego wypada się tylko cieszyć.
Choć trudno w to z początku uwierzyć, to „Dropped Pianos” brzmi jak akustyczne aranżacje muzyki wyjętej z „Ravedeath, 1972”. Majestatyczne dźwiękowe glacjały dryfujące w oceanie szumu wydawały się do tej pory naturalnym środowiskiem bytowania Kanadyjczyka. Publikacja tego materiału świadczy o tym, iż podczas procesu twórczego przebiega on metę parę razy. Tim Hecker unplugged – to warto usłyszeć.
Kranky Records | 10.10.2011
3.5/5
Po części zgodzę się z autorem. Zwłaszcza w moim odczuciu porównując do Radio Amor czy Mirages. Chociaż z drugiej strony wyższa ocena może być uzasadniona uwielbieniem dla ogólnej twórczości Tima Heckera 😉
Czy ja wiem czy zbyt surowa? Jeśli dać tej EPce 4 gwiazdki to co z An Imaginary Country, czy Harmony In Ultraviolet, które dla mnie sa albumami niezaprzeczalnie lepszymi. A różnica jednej gwiazdki w ocenie między tymi tytułami byłaby jednak mocnym faworyzowaniem wszystkiego, co Hecker wypuszcza i przyjmowania tego bez pretensji 🙂
Ocena jest zresztą jedynie punktem nawigacji dla potencjalnego słuchacza, który chce się zorientować czy warto. Tutaj warto, ale na jak długo? 🙂
Jak by* 😉
Epka jest rewelacyjna, chociaż na odbiór tej muzyki niebagatelny wpływ ma zapewne moje zbzikowanie na punkcie dźwięków fortepianu. Jakby nie było „Dropped Pianos” umieszczę (aczkolwiek połączone z „Ravedeath, 1972”) w moim zestawieniu płyt roku.
PS. Moim zdaniem ocena recenzenta jest nieco za surowa — dorzuciłbym jeszcze przynajmniej 0,5 punktu 😉