Wpisz i kliknij enter

Flying Lotus – Until The Quiet Comes

Wydając w 2008 roku przełomowy album Los Angeles, Steven Ellison vel Flying Lotus dokonał co najmniej dwóch rzeczy. Po pierwsze, zwrócił na siebie uwagę całego nowomuzycznego świata, który ochrzcił go Następnym Wielkim, a po drugie – otworzył drzwi dla całych rzesz sypialnianych producentów, którzy dzięki temu załapali się na kolejną falę instrumentalnego hip-hopu.

Fala jednak opadła i zaczęła się cofać. W rezultacie scena jest wręcz zalana mniej lub bardziej utalentowanymi twórcami, o których dziś mówi się, że „grają pod Lotusa” (żeby wspomnieć choćby Lone czy Samiyama, prywatnie zresztą kolegę Ellisona). Tymczasem sprawca całego zamieszania już na następnym krążku oddalił się od hip-hopu w kierunku jazzu i szeroko pojętego eksperymentu. Płyta Cosmogramma (2010), choć momentami intrygująca, cierpiała jednak na klęskę urodzaju. Czy tym razem Kalifornijczykowi udało się uniknąć przerostu formy nad treścią?

Jak przyznaje sam Ellison, Until The Quiet Comes to „kolaż stanów mistycznych, snów, spania i kołysanek” (i zapewne doświadczeń z dimetylotryptaminą, vide kojący i słodko wyśpiewany DMT Song z udziałem Thundercata). W rzeczywistości jest to niejako kontynuacja poprzedniego albumu. Podobnie jak tam, i tutaj rozbrzmiewają utwory, których źródło bije z przeróżnych miejsc na muzycznej mapie ostatniego półwiecza. Hip-hop nadal płynie wartko w żyłach Lotusa, o czym świadczy obfity sampling i gęsta, często synkopowana rytmika, ale znacznie więcej tu cyberjazzu, ambientu, bepopu, funku i neo-soulu (w See Thru U pojawia się nawet Erykah Badu i jest to jeden z najlepszych fragmentów całości).

Jazzowe jest tu przede wszystkim podejście do materii twórczej. Płyta jawi się niczym zapis spontanicznego i niekoniecznie trzeźwego jamu z przyjaciółmi (oprócz już wspomnianych, są to Niki Randa, Laura Darlington i Thom Yorke). Kompozycje sprawiają wrażenie szkiców, które mają tendencję do urywania się w mało odpowiednich momentach. Niekiedy radykalne zmiany dokonują się w obrębie jednego utworu. Na przykład w The Nightcaller, parkietowym tłuściochu upstrzonym syntezatorami rodem z kosmische musik. Również w Electric Candyman, który rozpoczyna się jak klasyczny przesterowany abstract hip-hop, po czym dość nagle przeradza się w jazzującą improwizację, z której na 40 sekund przed końcem wyłania się pozbawiona słów wokaliza Yorke’a. Podejrzewam, że fani Radiohead mogą być rozczarowani.

Zachwyty recenzentów nad Until The Quiet Comes wydają się być stawiane nieco na wyrost. Oczywiście w żadnej mierze nie jest to zły album; jest po prostu przekombinowany i niedopracowany, lub raczej „przepracowany” (bo nie mam wątpliwości, że włożono weń dużo pracy), pełen zbyt wielu nie do końca spełnionych pomysłów i niezawiązanych wątków. Z drugiej strony jest tu mnóstwo znakomitej producenckiej roboty, są pełne uroku niuanse i psychodeliczna atmosfera. Brzmi to wszystko jednak zaskakująco niespójnie. To największa wada tego materiału, którego tytuł nabiera w tym kontekście ironicznego znaczenia – kiedy po trzech kwadransach faktycznie pojawia się cisza, nie chce się jej przerywać ponownym odsłuchem.

Warp Records | 2012







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
7 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
nie.spokoj
11 lat temu

cholera. sluchalismy innej plyty. Nieprzekombinowana, malo jazzu, duzo ladnych piosenek, ta z Eryka chyba najslabsza w zestawie. Bo piosenki sa ladne, rowne i ciekawe.

pustostanow administrator
pustostanow administrator
11 lat temu

@xix: to pierdol. chodzi o to, żeby się wsłuchać w tego longa. to nie jest muzyka do 14-letniego BMW czy wawowej dyskoteki 1500m2 z szesnastoletnimi niuniami. kiedy słuchałem FlyLo z głośników na empetrójkach, album wydał się nudny i przekombinowany. gdy zmieniłem na FLACki w odtwarzaczu i zwykłe zakryte słuchawki wyszło mi tak jak napisał @mellow. mniej więcej tak. smak jest ukryty w drobnych elementach.

mellow
mellow
11 lat temu

To chyba najlepszy album Flying Lotusa. Los Angeles i Cosmogramma były dobre (obiektywnie, ale i w porównaniu ze słabym 1983), ale właśnie te 2 albumy nie były spójne. Until The Quiet Comes wydaje się być najbardziej dojrzałą i mało chaotyczną płytą. Przekombinowania tu nie widzę, jest za to dużo jazzu, czyli muzyki improwizacyjnej. Z jednym mogę się zgodzić, część dobrych pomysłów mogłaby być rozwinięta i nie kończyć się tak szybko.

oioui
oioui
11 lat temu
xix
xix
11 lat temu

Tak – co najmniej w formacie FLAC i koniecznie na złotych kablach pożyczonych od Możdżera….

Ja pierdolę. Zgol pieroga, koleś.

pustostanow administrator
pustostanow administrator
11 lat temu

warto przesłuchać nowego FlyLo na dobrych słuchawkach, co najmniej w formacie FLAC. zdecydowanie zmienia to punkt widzenia i wrażenia pozostają trochę inne niż w treści recenzji. ale każdy ma swoje zdanie 🙂

zamulan
zamulan
11 lat temu

Zgadzam się, jedyną rzeczą na jaką warto zwrócić uwagę jest kawałek z Eryką.

Polecamy