Nowy cykl na łamach NM. Arek Szewczyk, specjalista do spraw labelu 12k, regularnie prezentował Wam będzie wybrane pozycje w katalogu tej słynnej wytwórni. Pierwsza część przed Wami.
12k to (nie bójmy się użyć tego słowa) legendarna nowojorska oficyna, która pod okiem swojego niestrudzonego wodza Taylora Deupree już od 16 lat prezentuje nam dźwięki nie z tej ziemi. Moją ambicją będzie przybliżenie Wam najważniejszych wg mnie pozycji z jej przebogatego katalogu i zachęcenie Was do eksploracji.
Skoro 12k, to nie mogę zacząć inaczej, jak od płyty „Northern” Taylora Deupree. Z trzech zasadniczych powodów. Po pierwsze – to płyta włodarza wytwórni. „Nie jedyna!” – ktoś powie. I tu przechodzimy do „po drugie” – od tego właśnie krążka zaczęła się moja przygoda z 12k i z szeroko pojętym ambientem i eksperymentami. Po trzecie w końcu, jest to płyta wybitnie zimowa. Od szaty graficznej zaczynając, a na muzyce kończąc.
Mamy więc rok 2006. Po dwóch latach od swojego ostatniego solowego wydawnictwa („January”), a czterech od ostatniej solówki dla 12k („Stil.”), Taylor Deupree wydaje kolejny album, który potem okaże się nie tylko zmianą kierunku dla samego artysty, ale również zapowiedzią tego, co będzie jej tematem przewodnim przez najbliższe lata – natura.
Na płycie znajdziemy sześć kompozycji. Lubię mówić o nich jak o sześciu zimowych obrazkach. Zimowych – bo dźwięki, z których się składają, są niewątpliwie chłodne i zimowe. Nie można im jednak odmówić mocnej nuty człowieczeństwa i podskórnego ciepła. W „Everything’s Gone Grey”, utworze otwierającym album, nie jest to jeszcze tak słyszalne. Właśnie spadł śnieg i słuchacz zostaje przeniesiony w sam środek białej scenerii. Nie do końca świadom tego, co się dzieje, biernie obserwuje.
Jednak już w drugiej, tytułowej kompozycji sytuacja ulega zmianie. Otóż naszemu bohaterowi udało się rozpalić małe ognisko. Słychać odgłosy strzelających w ogniu patyków, szelest przegrzebywanego paleniska. Jak ulał pasuje tutaj cytat: „Samotny nawigator. Czuje ciepło. Jest bezpieczniej”.
Muszę przyznać, że brakuje mi w nowszych nagraniach Deupree tej umiejętności kreowania ludzkich emocji w pozornie zdehumanizowanych strukturach. Jego obecna muzyka to już typowa „kawa na ławę”. Tym bardziej warto skusić się i samemu usłyszeć, jak wiele emocji kryje bezduszny kawałek plastiku. Gorąco Wam polecam. Nie macie nic do stracenia oprócz 51 minut życia. Do następnego.
Niedawno opublikowaliśmy rozmowę z Taylorem Deupree