Wpisz i kliknij enter

Atoms For Peace – AMOK

Jak sami szczerze wyznają, Yorke i Godrich pracę nad Atoms For Peace przyrównują do „jedzenia lodów po wspaniałej kolacji”. Jak łatwo się domyśleć „wspaniałą kolacją” jest Radiohead. Co więc kryje się za nazwą Atoms For Peace – projektem stworzonym przez ludzi zasłuchanych w tuzach mądrej elektroniki, którzy w końcu stworzyli album będący, jak się wydaje, pocztówką wysłaną idolom.

Rezultat trzydniowej sesji nagraniowej został zamknięty pod nazwą „AMOK”. Wraz z Radiogłowym i Flea album współtworzy Nigel Godrich, który zasłynął z urzeczywistnienia wielowarstwowej natury muzyki Radiohead – nadając brzmieniu grupy kierunek i sens w rockowo zdekonstruowanych, kompozycyjnych labiryntach rytmu. Atoms For Peace także wiele na tym skorzystał – słychać tu echa zarówno miarowego frazowania cechującego The King of Limbs („Before Your Very Eyes…”), jak i ślady rozpływających się w polimorficzną plamę melodii rodem z In Rainbows („Stuck Together Pieces”). I choć materiał nagrany w takim tempie powinien nosić znamiona improwizacji i otwartych możliwości późniejszej, koncertowej interpretacji, to trzeba zaznaczyć, iż prezentuje się jako dopracowana hybryda muzyki elektronicznej z rockowym instrumentarium, co z pewnością jest niemałą zasługą Godricha. Wszak „AMOK” nie jest dokładnym zapisem kolektywnego grania, a tworem post-produkcyjnym – bezwzględnie edytowanym w celu otrzymania pożądanej formy.

Flea, pomimo morderczego grafiku koncertowego RHCP, potrafi znaleźć czas zarówno by dokształcić się w kierunku jazzowego podejścia do gry na basie, jak i na udział w projektach umiejscowionych dokładnie na biegunie przeciwległym do tego, gdzie widzi się jego rodzimą formację. Ostatnim tego typu osiągnięciem był udział w projekcie Rocket Juice & The Moon, który to utworzył wraz z Albarnem (Blur/Gorillaz) oraz Tony Allenem – Chrystusem afrobeatu. Fakt, iż zarówno Atoms For Peace, jak i wspomniane przed chwilą trio nie były czasochłonnymi przedsięwzięciami nie umniejsza (aktualnie) fioletowowłosemu basiście starań rozszerzenienia swoich horyzontów. Warto zaznaczyć – skutecznych, gdyż gdyby nie jego nazwisko na okładce pewnie nikt nie doszedłby do tego, kto odpowiada tutaj za partie gitary basowej, a to chyba największy komplement, jaki chciałby usłyszeć teraz Flea.

Kolejne dwa atomy dopełniające składu to spec od perkusyjnych przeszkadzajek, którego prosto z koncertów Red Hot Chili Peppers sprowadził Flea oraz perkusista Joey Waronker, którego słyszeliście już na pewno nawet o tym nie wiedząc – grał między innymi u Leonarda Cohena. M83, R.E.M, McCartneya i Air. Norah Jones oraz Nelly Furtado uzupełniają tę w rzeczywistości wcale niemałą listę. Naprowadzają też na myśl, iż Waronker to po prostu człowiek, który gra jak trzeba, niezależnie od tego z kim dzieli przestrzeń studia nagraniowego. Trudno jednak jednoznacznie ocenić wkład tego duetu w muzykę Atomów, gdyż przy warstwie rytmicznej dłubali tu praktycznie wszyscy, czy to na etapie trzydniowego jam session, czy podczas montażu. A jest za to przyjmować pochwały, gdyż rytm skutecznie napędza „AMOK” często na długo przykuwając uwagę. Chłopaki znają się z resztą nie od dziś, gdyż w tym składzie promowali „The Eraser” Yorke’a.

Obdarta z wszelkich modulacji gitara oraz czysto brzmiący bas stanowią tu więc jedynie fragmenty sporych rozmiarów układanki, w skład której wchodzą także smużące syntezatory oraz charakterystyczny, przeciągły śpiew Radiogłowego, który z racji nieskrępowanego multiplikowania można potraktować jako instrument równocenny. W rezultacie „AMOK” zapewne z chęcią widziałyby u siebie w katalogu wytwórnie typu Warp – choć wyraźnie zawieszony nad twórczością Radiohead album ten broni się pomysłami, wykonaniem oraz atmosferą nieobecną w takich stężeniach nigdzie wcześniej u Yorke’a.

„AMOK” prezentuje się dosyć jasno na tle dokonań, pod którymi podpisała się do tej pory spółka Yorke/Godrich. Brzmienie Atomów jest bardzo miękkie, wielowymiarowe. Momentami powieje post-apokaliptycznym chłodem znanym z „Kid A”, jednak nie można tego przecież traktować jak minus. Album został stworzony z brzmień bardziej, lub mniej znanych, jednak w proporcjach do tej pory przez tę szajkę niestosowanych. Na duży plus należy zapisać – i wyróżnić – pomyślnie eksplorowane dźwięki syntezatorów przywołujących na myśl utwory „Staircase” oraz „Supercollider”. Atoms For Peace wydaje się być medium idealnym dla nich, o przytoczonych kompozycjach – które wyraźnie odbijają się w zawartości płyty, nie wspominając.  Grupa powołana do życia w cieniu ciężkiego od medali munduru Radiohead nigdy nie ucieknie od porównań. Mimo tego, nieskrępowana nazwą zobowiązującą do produkcji wielkich, okazuje się godną uwagi, broniąc się muzyką, nie zaś koneksjami i nazwiskami twórców.

„AMOK” to album, na którym granica człowiek-komputer jest wielce nieoczywista. Myśl bliska także muzyce z The King of Limbs, gdy dobrze zrealizowana, potrafi pozytywnie zaskoczyć. Duch w maszynie czuje się tutaj dobrze: szepcze, szemrze, stuka i dba o to, by „AMOK” był widziany jako udana próba zaistnienia w naturalnych rejonach bytowania istot pokroju Burial, czy Aphex Twin. I choć reakcja kontrolowanego rozszczepiania jąder atomu to dalej najmocniejsze źródło energii na Ziemi, to na osłodę Yorke i spółka mogą pocieszyć się całkiem udanym albumem.

XL Recordings |25.02.2013

atomsforpeace.info







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
matt
matt
11 lat temu

Hmm, ehh, ciężko mi przychodzi pisać te słowa, gdy wszyscy wokół ekscytują się tym albumem, ale wg mnie jest mocno średni.

Nie ma dynamiki, energii, ok muzyką moze być ten smutna i smętna i nadal b dobra tymczasem tutaj – NUDA.

Polecamy