To był kapitalny rok – najlepszy od 2009. Obfity wysyp znakomitych albumów sprawił, że selekcja musiała być wyjątkowa bezlitosna, dlatego też w poniższym zestawieniu zabrakło tak interesujących krążków jak Fences Johna Robertsa, Restless Idylls Tropic of Cancer, Virgins Tima Heckera, Excavation The Haxan Cloak, R Plus Seven Oneohtrix Point Never, National Ignition Ochre czy Life Cycle of a Massive Star Roly’ego Portera. Siłą rzeczy zestawienie jest więc niekompletne (tak jak i w poprzednich latach). Poniżej – 20 najlepszych albumów i 5 najciekawszych EP-ek minionych dwunastu miesięcy.
LONGPLAYE
PŁYTA ROKU: David Bowie – The Next Day
The Next Day udowadnia, że w plastikowych, byle jakich czasach, gdy wszystko jest podawane na tacy, nadal można intrygować: niedopowiedzeniem, dwuznacznością, tajemnicą, autentyzmem. To płyta pełna rozmachu, z doskonałymi kompozycjami, stymulująca i wyzywająca, szalenie zróżnicowana, bogata w nawiązania, skrząca się niuansami i harmoniami. Triumfalny powrót jednej z najważniejszych postaci XX wieku i być może najwspanialszy comeback w historii muzyki.
Nasza recenzja tutaj.
Reszta w kolejności alfabetycznej.
Autechre – Exai
Ten album to swoisty przekrój, esencja dokonań duetu, a być może także ich podsumowanie. Bardziej „The weirdest of” niż „The best of”, choć nie brakuje tu naprawdę zachwycających momentów, które z pewnością wejdą do kanonu Ae. Pomimo swego przekrojowego charakteru, Exai nie jest nudnym spacerem po muzeum z martwymi eksponatami. To raczej ekscytująca wędrówka przez ruchomy labirynt podlegający ciągłym transformacjom.
Nasza recenzja tutaj.
Boards of Canada – Tomorrow’s Harvest
To była z pewnością jedna z najbardziej oczekiwanych tegorocznych premier. Singiel Reach For The Dead delikatnie sugerował coś nowego, jednak bracia Marcus Eoin i Michael Sandison pozostali niemal dogmatycznie wierni swojemu brzmieniu. Tomorrow’s Harvest wywołuje więc dość sprzeczne odczucia: powrót starego, dobrego BoC cieszy, ale brak nowości nieco rozczarowuje. To solidny album, tyle tylko, że całkowicie przewidywalny. Mimo wszystko – wydarzenie.
Nasza recenzja tutaj.
Daft Punk – Random Access Memories
Spektakularna odyseja przez brzmienia lat 70. i 80 – funk, disco, pop, prog- i soft-rock, a nawet musical, mini-space-operę oraz soundtracki do filmów science fiction. Daft Punk zrezygnowali z sampli i nagrali „tradycyjny” album, co daje nostalgiczny i jednocześnie niezwykle świeży efekt. Random Access Memories będzie dla drugiej dekady XXI wieku tym, czym dla lat 80. ubiegłego stulecia było Let’s Dance Bowiego – klasyką muzyki tanecznej.
Nasza recenzja tutaj.
Dalglish – Niaiw Ot Vile
Chris Douglas to absolutny pionier poszukującej elektroniki. Jego poprzedni album, Benacah Drann Deachd z 2011 r. (nasza recenzja tutaj), uważam za jeden z najlepszych albumów ostatniego dziesięciolecia. Niaiw Ot Vile jest równie znakomitą płytą. Abstrakcyjnym, elektro-akustycznym eksperymentom Dalglisha najbliżej do ambientu, ale twórczość Dalglisha zawsze wymykała się łatwym klasyfikacjom i tak jest również tym razem. Album jest dedykowany Wai Chengowi, zmarłemu założycielowi wytwórni Isolate Records. Piękny, przejmujący hołd złożony przyjacielowi.
https://soundcloud.com/experimedia/dalglish-niaiw-ot-vile
Darkside – Psychic
Elektro-space-blues-rock – tak w skrócie i z przymrużeniem oka można określić zawartość debiutanckiego longplaya duetu Darkside (Nicolas Jaar i Dave Harrington). Połączenie nowoczesnej elektroniki i poszukujących form muzyki gitarowej dało znakomite efekty. Jaarowi i Harringtonowi udało się stworzyć spójną, przekonującą całość, którą ciężko zaszufladkować. Psychic to dzieło transgresyjne, oryginalne i po prostu kapitalne.
Nasza recenzja tutaj.
Dawn of Midi – Dysnomia
Minimalistyczne techno rozpisane na jazzowe instrumentarium: fortepian, kontrabas i perkusję. W tym szaleństwie kryje się genialna metoda – pomimo typowej dla techno repetytywności, monotonia dziewięciu utworów tworzących Dysnomię jest pozorna. Nowojorski tercet o indyjsko-pakistańko-marokańskich korzeniach nagrał ten album na tak zwaną setkę, zaś rezultat twórczych poszukiwań jest powalający i świadczy o sporej inwencji Dawn of Midi.
Egyptrixx – A/B Til Infinity
To byłby świetny soundtrack do futurystycznego filmu noir, ponurej dystopii, której akcja rozgrywa się w przeludnionym mieście-molochu. Chłodna, minimalistyczna zawartość A/B Til Infinity powinna zainteresować nie tylko wielbicieli mrocznego science fiction, ale i fanów przesiąkniętych hauntologią płyt Severant Kuedo i Replica Oneohtrix Point Never. Choć Egyptrixx operuje nieco innymi środkami wyrazu, z jego muzyki wyziera ten sam rodzaj bezbrzeżnej melancholii.
Nasza recenzja tutaj.
Forest Swords – Engravings
Pięćdziesiąt minut muzyki, która wymyka się gatunkowym podziałom. Spowolniona hip-hopowa rytmika, przejmujące orkiestracje, partie ponurych gitar, tematy spaghetti westernów, widmowe wokalizy oraz dubowe pogłosy i pełznące przy ziemi basy. Tajemnica i melancholia jak z sennej mary. Matthew Barnes udowodnił, że ma swój własny, łatwo rozpoznawalny i wyjątkowy styl.
Nasza recenzja tutaj.
Fuck Buttons – Slow Focus
Świadectwo rozwoju i szczytowe osiągnięcie bristolskiego duetu, który łączy w swojej muzyce elektronikę, noise i post-rock. Owocem poszukiwań Andrew Hunga i Johna Benjamina Powera jest monumentalna ściana potężnego, wszechogarniającego dźwięku, zbudowana z masywnych syntezatorów, kwaśnych drone’ów, zróżnicowanej rytmiki i wszechobecnego przesteru. Przepiękny, wyrafinowany i bezlitosny atak dźwiękowy.
Nasza recenzja tutaj.
Jon Hopkins – Immunity
Czwarty solowy album Hopkinsa to świadectwo jego postępów jako kompozytora i producenta. Immunity można umownie podzielić na dwie części. Pierwsza stanowi odpowiednik ognistej imprezy w klubie, gdzie gra się taneczne utwory na modłę ambitnego techno. Druga to after party, na którym lecą eteryczne kawałki o medytacyjnym charakterze i ambientowej proweniencji. Dojrzały i zróżnicowany album.
Nasza recenzja tutaj.
Horror Inc. – Briefly Eternal
Pierwsza długogrająca płyta Marca Leclaira (Akufen) pod szyldem Horror Inc. i dowód na to, że Kanadyjczyk z genialnego sklejacza sampli wyrósł na wszechstronnego kompozytora z prawdziwego zdarzenia. Jest i stare dobre downtempo w duchu Ninja Tune, są jazzowe wątki i instrumenty smyczkowe, a nawet nawiązanie do twórczości Murcofa. Album zarówno do słuchania w domu, jak i do tańczenia w klubie. Byłby to jednak wyjątkowo melancholijny taniec.
Nasza recenzja tutaj.
kIRk – Zła krew
Dokonania Pawła Bartnika (produkcja), Olgierda Dokalskiego (trąbka) i Filipa Kalinowskiego (gramofony) są nasycone natchnionym szałem, upojnym transem, w jaki wpada się podczas niczym nieskrępowanego aktu twórczego, dla którego punktem wyjścia jest wspólna improwizacja. Krew jest to likwor całkiem osobliwy – pisał Goethe w Fauście. Drugi longplay rodzimego tria kIRk też jest taki – gęsty, wielowarstwowy i jedyny w swoim rodzaju.
Nasza recenzja tutaj.
Miles – Faint Hearted
Pierwszy longplay połowy duetu Demdike Stare zdecydowanie nie jest skierowany do ludzi o słabym sercu. Miles Whittaker zaproponował mroczną, posępną – miejscami wręcz przerażającą – mieszankę dark ambientu, minimalistycznego techno, szorstkiego noise’u i dubowych patentów producenckich. Przestrzenna, zimna jak metal płyta kojarząca się z najlepszymi wydawnictwami legendarnych oficyn Basic Channel i Chain Reaction.
Moderat – II
II jest niejako logiczną kontynuacją swojej poprzedniczki i podobnie jak ona, nie stanowi prostej sumy trzech indywidualności, lecz w pełni zespołowe dzieło. Ring, Bronsert i Szary są wierni brzmieniu wypracowanemu na debiucie – elektryzującej i zarazem nostalgicznej mieszance 2stepu, techno, dubu, ambientu i idmu. „Dwójka” nie przynosi istotnych zmian w muzyce Moderata, jednak pod wieloma względami jest to album dojrzalszy i spójniejszy niż „jedynka”.
Nasza recenzja tutaj.
Pioter – Wymyślone Królestwa
Frenetyczne połamane beaty, pełne i głębokie basy, radioaktywne syntezatory, glitchowe odpryski, dźwiękowe molekuły, strzępy wokalnych sampli i powykręcane melodie niczym z kosmicznej pozytywki – Wymyślone Królestwa przenoszą w złote czasy braindance’u. 30-letni producent z Pomorza Zachodniego nagrał świetny album, który stanowi pozycję obowiązkową dla wszystkich miłośników poszukującej elektroniki.
Nasza recenzja tutaj.
Radioda – Rondo
Oto przykład twórczego wykorzystania starych odbiorników radiowych. Kręcąc gałkami w improwizowany sposób, bracia Mikołaj i Piotr Tkacz generują pokłady analogowego szumu, głośnych sprzężeń, rozmaitych trzasków i strzępów audycji. W sprzyjających warunkach twórczość Radiody może wprowadzić w najprawdziwszy trans. Tylko trzy utwory (każdy po 10 minut), a tyle hałasu. Noise jak się patrzy.
Nasza recenzja tutaj.
The Field – Cupid’s Head
Axel Willner nagrał najlepszy album w swojej karierze. Trance’owe patenty i słodkie melodie, znane z poprzednich płyt Szweda, ustąpiły miejsca bardziej dramatycznym i refleksynym, mroczniejszym brzmieniom. The Field wykorzystuje elementy post-rocka, shoegaze’u, house’u, kosmische musik, acid techno i ambientu do stworzenia własnego, bardzo charakterystycznego stylu. Wolfgang Voigt vel GAS znalazł godnego następcę.
Nasza recenzja tutaj.
TM404 – TM404
Model syntezatora Roland 404 nie istnieje. Powstał w głowie Andreasa Tilliandera jako nazwa projektu, w którym szwedzki producent wyżywa się na innych – dla odmiany istniejących – maszynkach, nie tylko tych produkowanych przez słynną japońską firmę. Efekt eksperymentów Tilliandera jest niebywały – zaszumiony, psychodeliczny i pulsujący dub nakrapiany ambientem i acidem. Całość została nagrana na żywo, co tylko podkreśla maestrię Szweda.
Nasza recenzja tutaj.
Stefan Wesołowski – Liebestod
Drugi longplay Wesołowskiego wpisuje się w stylistykę modern classical – są tu więc instrumenty smyczkowe i dęte, jest fortepian, ale usłyszeć można także nagrania terenowe, kobiecą melodeklamację w języku niemieckim, a nawet miękką rytmikę techno w jednym z utworów. Elektroniki nie ma tu jednak zbyt wiele – pochodzący z Trójmiasta kompozytor i skrzypek zaproponował dzieło niemal tradycyjne. Jedna z najpiękniejszych płyt A.D. 2013.
Nasza recenzja tutaj.
EPKI/MINI-ALBUMY
Burial – Rival Dealer
Zawartość tej EP-ki jest dość szokująca – choć mieści się w kanonie burialowych brzmień, poszerza je o nowe elementy, nie tylko estetyczne, ale i konceptualne. Burial działa na przekór wszelkim wymaganiom i przewidywaniom, rzucając słuchaczom wyzwanie. Jedno trzeba mu przyznać – trzeba mieć prawdziwe jaja, żeby nagrać taką płytę. I choćby za to należy mu się uznanie.
Nasza recenzja tutaj.
FKA twigs – EP2
Dojrzała, nacechowana autorskim rysem reinterpretacja trip-hopu w wykonaniu dwudziestopięcioletniej Tahliah Barnett przyniosła znakomite rezultaty. Jest tu wszystko, za co słuchacze pokochali niegdyś Homogenic Björk, Nearly God Tricky’ego i Mezzanine Massive Attack – zagęszczona rytmika, ambientowe podkłady, dziwaczne sample i oniryczna atmosfera. No i ten zniewalający głos!
Nasza recenzja tutaj.
Freddie Gibbs & Madlib – Deeper
Trzecia wspólna EP-ka kalifornijskiego producenta i zdolnego rapera to jednocześnie ostatni zwiastun zapowiadanego na 2014 rok albumu Piñata. Deeper nie przynosi niespodzianek, ale nie o to tu chodzi. Ciepłe, okraszone soulowymi i funkowymi samplami beaty Madliba doskonale uzupełniają swobodny flow Gibbsa. Porcja pierwszorzędnego hip hopu.
Hatti Vatti – Algebra
Dźwiękowy reportaż z podróży po krajach arabskich, powstały w dużej mierze na bazie nagrań terenowych. Blisko- i dalekowschodnie motywy zostały połączone z firmowym brzmieniem polskiego producenta – nowoczesnym, skąpanym w ambiencie dubem kontynuującym najlepsze tradycje Rhythm & Sound, niekwestionowanych mistrzów gatunku. Piotr Kaliński, który ukrywa się pod pseudonimem Hatti Vatti, nagrał rzecz całkowicie pozbawioną słabych momentów.
Om Unit – Sleepwalkers/Grey Skies Over Chicago/The Hand
Sentymentalna podróż wstecz do lat 90., kiedy na parkietach królował drum’n’bass i jungle. Autorska produkcja Om Unit w niczym nie ustępuje jego doskonałym, eklektycznom setom didżejskim. EP-ka ukazała się nakładem oficyny Metalheadz, co samo w sobie jest nobilitacją. Galopujące rytmy, potężne basy, radioaktywne syntezatory i świdrujące sample składają się na porywającą całość. Szkoda, że Threads – debiutancki longplay Om Unit – nie jest tak interesujący.
Do siego roku!