Nie sto, nie pięćdziesiąt, nie dwadzieścia ani nawet dziesięć – ale sześć najlepszych płyt minionego roku. Ścisła czołówka. W kolejności trochę przypadkowej, a trochę nie.
Young Fathers – Dead
Rapowe nawijki i gospelowe zaśpiewy. Afrykańskie rytmy i hip-hopowe beaty. Odklejona elektronika i popowe melodie. Ekstaza i żałoba. Forma i pustka. Chaos i zen. Wszystko naraz. Płyta roku? Też, ale to coś więcej. To przekaz ze szczytów Świętej Góry.
Aphex Twin – Syro
Ryszard znów to zrobił. Po cichu, po swojemu, bez oglądania się na mody i prób przeprowadzenia kolejnej rewolucji. Bez napinki i pałowania się nad sobą. I tak, jak tylko on potrafi.
Venetian Snares – My Love Is A Bulldozer
Połamana quasi-opera, chory list miłosny podpisany przez nieszczęsnego kochanka, który śpiewa o twardości swego członka. Wściekłe to i melancholijne zarazem. Breakcore żyje i ma się dobrze.
https://www.youtube.com/watch?v=JcqlLjPck3A
Loops Haunt – Exits
Niemożliwa do sklasyfikowania transgresywna mieszanka, czerpiąca z ambientu, kosmische musik, trip-hopu, bass music, braindance’u i VALIS wie czego jeszcze. Żaden chaotyczny kolaż, raczej doskonały i pozbawiony szwów monolit.
Alessandro Cortini – Sonno
Połowa lat 70. ubiegłego wieku. Zapyziałe studio nagraniowe gdzieś w Berlinie Zachodnim. Wąsaci pióracze palą dżojnty i zasuwają na moogach, nagrywając soundtrack do filmu Dario Argento. Tak brzmi trzecia solowa płyta klawiszowca Nine Inch Nails. Trent Reznor, wyhodowałeś potwora.
Heidi Lord – English Electric
Eksperymentalna owadzia elektronika na tropach ambientu, idmu i poszukiwań Raster-Noton. Genialny debiut żony Jodeya Kendricka. Wygląda na to, że uczeń przerósł mistrza, a przynajmniej mu dorównał.
A na koniec, zupełnie bez okazji, neofolkowa przeróbka popowego przeboju. Do siego roku!