Wpisz i kliknij enter

Simon Reynolds – „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Post-punk 1978 – 1984”

Wszystkie tropy prowadzą do 1978 roku.

Przełom lat 70. i 80. na polskiej scenie muzycznej to kompletna nędza. Poza pierwocinami punka (od KSU, przez Kryzys i Tilt, po Deadlock), nie mamy do czynienia z niczym ciekawym. Tymczasem na Zachodzie, a szczególnie w Anglii, doszło w tamtym czasie do porażającej wprost swą mocą erupcji nowej muzyki. Z dzisiejszej perspektywy post-punk wydaje się być jednym z najciekawszych i najważniejszych okresów w historii pop-kultury. Jeśli nie doświadczyliście tego na własnej skórze – możecie o tym przeczytać w znakomitej książce brytyjskiego krytyka muzycznego, Simona Reynoldsa, „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz”, która ukazał się niedawno nakładem Krytyki Politycznej.

Właściwie trudno zaliczyć post-punk do rocka. Bo tak naprawdę wszyscy jego przedstawiciele szczerze nienawidzili wszystkiego, co związane z tym gatunkiem: pozerstwa, prostactwa, oklepanych grepsów, muzycznego schematyzmu. Nic więc dziwnego, że większość post-punka, choć w znakomitej części była grana na gitarach i bębnach, wykraczała poza wcześniejsze (i późniejsze) możliwości tych instrumentów. Reynolds z pasją opowiada więc o funkowej obsesji i dubowych eksperymentach The Pop Group, Gang Of Four czy Scritti Politii – ale niewiele z tradycyjnie pojmowanego rocka widzi też w transowym graniu zainspirowanym w równej mierze punkiem, co krautem w wykonaniu takich wykonawców, jak The Fall czy PIL.

Ta antyrockowa postawa post-punka łączyła ten nurt z… prog-rockiem. Brytyjski dziennikarz ciekawie zauważa, że młode pokolenie muzyków, które zaistniało po 1978 roku, odrzuciło typową dla punka „autentyczność”, obawiającą się w nagrywaniu muzyki na setkę, a zamiast tego – śmiałoo zaczęło wykorzystywać możliwości studiów nagraniowych i nowych instrumentów (syntezatory!), większą wagę przykładając do starannie przemyślanych koncept-albumów niż seryjnie produkowanych singli. Nic więc dziwnego, że autor spory fragment książki poświęca narodzinom i triumfowi synth-popu oraz industrialu – rozpisanym na działalność takich grup, jak Throbbing Gristle, Cabaret Voltaire, Clock DVA, The Human League czy Heaven 17.

Z czasem odwrót od rocka zaprowadził post-punkowców do… popu. Tragiczna śmierć Iana Curtisa w 1980 roku była w tym kontekście punktem zwrotnym – bo choć wywołała modę na zimną falę, wielu wpływowych krytyków muzycznych uznało wtedy, że Anglii potrzebne są przeciwstawne wartości do depresji i mroku: radość, optymizm i pozytywna energia. Stąd takie magazyny jak „Sounds” czy „NME” zaczęły lansować „new pop”. Efektem tych poczynań było zaskakujące zjawisko: dawni post-punkowcy (a nawet wcześniej punkowcy) odrzucali odważnie brzydotę i hałas, stawiając na inteligentne i melodyjne piosenki pop. Stąd rozkwit ruchu New Romantic – a także wielkie sukcesy zespołów w rodzaju ABC.

Post-punk wywołał też rewitalizację muzyki z lat 60. Reynolds w intrygujący sposób analizuje sukces wykonawców odświeżających ska – Madness, Specials czy Selecter – ciekawie zauważając, że był to ruch muzyczny, który odnawiając dawne brzmienia, stworzył ciekawszą ich wersję od oryginałów. Szkoda, że nie napisał tego samego o rockabilly – bo przecież w tamtym czasie również i ten gatunek miał swoją drugą młodość, zamieniając się w znacznie ciekawszą mutację – psychobilly.

Podobnych braków niewiele książce można zarzucić. Na pewno należy do nich jednak fakt, że brytyjski dziennikarz skupiając się raczej na zjawiskach niż na pojedynczych zespołach, siłą rzeczy musiał pominąć kilka ważnych formacji, które nie wpisywały się w żadną ówczesną „scenę” – choćby słynny Magazine. Choć Reynolds wnikliwie analizuje amerykański post-punk (od no wave po mutant disco), wielka szkoda, że nie pokusił się o podobne przyjrzenie się niemieckiej muzyce (mamy tu jedynie akapit o DAF). Ówczesna Neue Deutche Welle z dzisiejszej perspektywy wydaje się być równie ciekawym i wpływowym zjawiskiem co brytyjski post-punk. Irytuje też pogarda dziennikarza dla pierwszej fali punku z lat 1975 – 1977. Może i był to prosty rock’n’roll grany na speedzie – ale gdyby nie ta eksplozja nieokiełznanej wolności, o post-punku w ogóle nikt by nawet nie pomyślał.

Osobne rozważania można by poświęcić recepcji post-punku w Polsce. Tutaj swoim wstępem próbuje dotknąć problemu Rafał Księżyk. Niestety – nie napisał on w swym tekście najważniejszego. O ile w naturalny sposób brytyjski post-punk miał w swej ideologicznej warstwie zdecydowanie socjalistyczny sznyt (jako wyraz protestu wobec agresywnego kapitalizmu Margaret Thatcher), tak polski post-punk czy też polska nowa fala, w naturalny sposób miały mocno antykomunistyczny charakter (jako wyraz protestu wobec Peerelu). A czy mogłoby być inaczej? Wszak angielscy post-punkowcy i polscy post-punkowcy żyli w zupełnie innych realiach gospodarczych, społecznych i politycznych. Ważny był jednak sprzeciw – wobec tego co tu i teraz (bo nigdy nigdzie nie było, nie jest i nie będzie idealnie) – coś, czego brakuje współczesnej popkulturze w większości jej odmian.

Post-punk powrócił szerokim echem na początku minionej dekady. Nowe wcielenie dawnych idei muzycznych nie przyniosło jednak ciekawych rezultatów – bo było nazbyt jednoznacznie wpisane w rockowy idiom (przykład: choćby The Rapture). Rebelianckie idee rodem z pust-punka znalazły jednak nieoczekiwanie żyzną glebę gdzie indziej – na terenie nowej elektroniki. Inspirując muzycznie i intelektualnie całe młode pokolenie jej twórców, zaowocowało w fascynujący sposób rewitalizacją industrialu, synth-popu, minimal wave, mutant disco czy no wave na obszarze techno  i wszelkich odmian elektronicznych eksperymentów. Słychać to w muzyce i widać na okładkach płyt. Stąd dzisiaj tak burzliwy rozwój właśnie tej mrocznej strony sceny muzycznej.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
jędrek
jędrek
8 lat temu

co do elektroniki i łączenia jej z czymś więcej polecam – http://www.comatonse.com/thaemlitz/index.html

ok28
ok28
8 lat temu

Świetna książka. Reynolds potrafi w bardzo zajmujący sposób pisać o muzyce – nie wiem, może jestem totalnym freakiem, ale czytałem tę książkę z zapartym tchem, mimo że wielu z opisywanych zespołów nigdy wcześniej nie słyszałem.

Moim zdaniem warto zwrócić jeszcze uwagę na jedną niezwykle istotną sprawę związaną z post-punkiem: na intelektualne i ideologiczne tło (a raczej: „tła”) stojące za tym nurtem. Tak różne i wielowymiarowe, jak cały post-punk, ważne często w takim samym stopniu, co muzyka. Dziś tego nie ma. Scena „alternatywna” skupia się na muzyce, taneczna elektronika – oprócz muzyki – na hedonizmie. Chyba tylko Villalobos tak wyraźnie mówi o swoich poglądach politycznych, może jeszcze artyści skupieni wokół Stroboscopic Artefacts i – jeśli chodzi o prawa mniejszości seksualnych – środowisko Ostgut i Berghain.

Nie zgadzam się z poglądem, że Reynolds pogardza punkiem – po prostu tylko kwituje, że punk stał się swoją karykaturą już w momencie wybuchu punkowej rewolty (czego przykładem są Sex Pistols), a artystyczne znaczenie nurtu jako całości jest co najmniej średnie. Artystyczne – bo Reynolds nie umniejsza jego społecznej i ideologicznej wagi.

Mnie z kolei brakuje w książce chociaż delikatnego odniesienia do ówczesnego mainstreamu, np. jaka muzyka wtedy królowała na listach przebojów – kiedy czyta się książkę, to można odnieść wrażenie, że w Anglii i Stanach wprost zasłuchiwano się w The Fall i Talking Heads, a przecież wcale tak nie było 😉

W każdym bądź razie jest to lektura obowiązkowa dla każdego nieco bardziej uświadomionego fana muzyki.

Polecamy