„Jeżeli nam zabraknie sił/ Zostaną jeszcze morze i wiatr”
Donato Dozzy i Giorgio Gigli zaczynali swą muzyczną karierę w tym samym czasie, realizując wspólne nagrania na początku minionej dekady. Ich drogi szybko się jednak rozeszły. Pierwszy znany jest dzisiaj przede wszystkim jako odważny eksperymentator. Drugi – porzuciwszy minimalowe granie, w połowie zeszłego dziesięciolecia stał się jednym z pionierów nowej fali mrocznego i ciężkiego techno, jednoznacznie zdefiniowanego zarówno muzycznie, jak i graficznie (gotyckie i industrialne motywy na okładkach płyt).
Do dzisiaj Gigli zrealizował niezliczoną ilość winylowych dwunastocalówek. Większość z nich ukazała się nakładem zamkniętej w 2013 roku wytwórni Zooloft, którą przez cztery lata prowadził wspólnie z kolegą po fachu znanym jako Obtane. Nie zabrakło nagrań Gigliego również w katalogach innych znanych na tej scenie tłoczni – od Planet Rhythm po Electric Deluxe. Jego muzykę można było rozpoznać natychmiast – przez długi czas nikt bowiem nie grał tak hipnotycznego i przestrzennego techno jak on.
Na swój pełnowymiarowy debiut Gigli wybrał jednak nieco inną muzykę. „The Right Place Where Not To Be” to opowieść o Apokalipsie, w czasie której zagładzie ulegli wszyscy ludzie i zwierzęta. Pozostały tylko rośliny i minerały. W naturalny sposób taka tematyka wymogła na włoskim producencie skoncentrowanie się na bardziej ambientowych brzmieniach – choć nie do końca.
Płytę otwiera dziesięciominutowa kompozycja „Il Future E Solo Un Ricordo Di Uno Stupendo Passato”. Zaczynając się od hipnotycznie wibrujących klawiszy o trance’owym rodowodzie, wiedzie nas ona przez soundtrackowe pasaże chmurnych klawiszy, by ostatecznie uderzyć zredukowanymi breakami zanurzonymi w dronowych wyziewach. „Last Frame Of Myself” ma bardziej skoncentrowany ton, łącząc przemysłowe szumy i syki z pejzażową elektroniką. W „Surrounded” rozbrzmiewają EBM-owe akordy zbasowanych klawiszy, którym towarzyszą gęsto splecione efekty o glitchowym charakterze.
„Eve Of Destruction” zwiastuje już swym tytułem nadchodzące zniszczenie – Gigli powściąga jednak emocje, wpisując kompozycję w formułę osadzonego na połamanym rytmie nostalgicznego IDM-u w stylu wczesnego Autechre. Zdecydowanie bardziej rozbudowaną aranżację ma „Nocturne” – sąsiadują tu bowiem ze sobą plemienne bębny, cyfrowe defekty, warczące loopy, dubowe pogłosy i syntetyczne smyczki. Dla kontrastu „The Silence Was Infinite” uwodzi minimalową konstrukcją, skoncentrowaną na bulgoczących glitchach.
„Through Leaden Clouds” znów wibruje EBM-owym pochodem mechanicznych klawiszy, tworzących przemysłowy rytm, na który nakładają się złowrogie pomruki i fabryczne zgrzyty. Wszystko to prowadzi wprost do kompozycji „Shade Of Depths” – dudniącej nisko zawieszonym basem wspartym nerwowym bitem, zmierzającym w nieubłaganym pochodzie do wyciszonego finału.
Apokaliptyczna wizja Gigliego nie zaskakuje – już przyzwyczailiśmy się do tego typu muzycznego ekspresjonizmu w wykonaniu innych producentów eksperymentalnej elektroniki. Mimo pewnej wtórności muzyka z „The Right Place Where Not To Be” jednak nie rozczarowuje – ma swoją moc, wynikającą ze skoncentrowania ciężkich i mrocznych brzmień ambientowej i industrialnej proweniencji. Trzeba więc oddać włoskiemu producentowi honor – bo idealnie słuchałoby się tej muzyki w berlińskiej Kraftwerk Halle.
Dziwi tylko, że wszystkie utwory (poza pierwszym) są krótkie i nie połączone ze sobą. Aż chciałoby się, aby trwały dłużej, przez co całość nabrałaby bardziej epickiego charakteru. Tak się jednak nie dzieje – i płyta trwa niewiele ponad trzy kwadranse. Niewykluczone, że zadecydował o tym winylowy nośnik, będący dziś podstawą na elektronicznej scenie. Szkoda – bo w wersji kompaktowej można było dołożyć jeszcze pół godziny muzyki. Niestety, album urywa się dosyć niespodziewanie – co sprawia, że słuchacz pozostaje z uczuciem niedosytu.
Electric Deluxe 2015
zaciekawiony … postapokaliptycznością płyty …. ciekawe czy np w naszym kraju ktoś napisze muzykę o apokalipskie politycznej 🙂 pozdrawiam jak zwykle !!!